Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-01-06 15:22:40

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 71.0.3578.98

Laevheim

g1pcwkmyuoh11.jpg

Wszystko zaczęło się, kiedy Matka i Ojciec Świata rozdarli go na części, tworząc Przestworza...

d91fegb-de7bb3a7-03b1-4f8f-b452-08e6100208e6.png d91fg1o-4fb00008-5c71-498e-bef7-d243726163a0.png d91fg1e-0677f1f8-f58d-49fd-baea-196ae4aecabe.png

Wraz z powstaniem Laevheimu dwójka bogów poczęła sprawować nad nim opiekę. Bogini Ivris prezentowała duszę świata - ubrana w suknię z chmur i mgieł, o ciele niebieskim jak najczystsze niebo oraz oczach bielszych od najczystszego światła, siedziała na tronie utkanym z wichrów, splecionych esencją przestworzy - płynną formą nieśmiertelności. Mówiło się, że dwa słońca zawieszone na nieboskłonie Laevheimu to są oczy bogini, bacznie obserwujące. Znała się doskonale na sztuce w każdej jej postaci, jej głos niósł ukojenie każdemu, kto go usłyszał, jednocześnie dzierżąc siłę zdolną wzruszyć samymi fundamentami świata. Lubowała się  w zagadkach, które zsyłała na swój świat bez przerwy. Nie tolerowała pomyłek. Kochała Laevheim, ale miłością tyleż matczyną, co niekompetentną, przekładając sprawy ważkie nad przyziemne potrzeby ludzi.
Towarzyszył jej bóg Teborh, uosobienie umysłu świata. Wygoloną połowę głowy pokrywały liczne symbole, przedstawiające prawdy o świecie. Brunatne włosy sięgały mu aż do brody, długiej do pasa, splecionej obręczami z najszlachetniejszych metali. Chodził w ciężkiej zbroi, ukutej własnymi, silnymi rękami. Cień rzucał tak wielki, że przyćmiewał oba słońca. Posiadał ogromną wiedzę; uważał ją za najlepszy oręż wojownika. To on nauczył ludzi rzemiosła, posługiwania się ogniem, wynalazczości, run. Praktyczne aspekty życia ludzi przysłoniły mu wszakże ich wrażliwszą, emocjonalną stronę. I choć kochał Laevheim, tak jak ojciec kocha swoja dziecko, to jego żądza wiedzy i ciekawość, jaką zaszczepił w ludziach, miała stać się ich zgubą.
Bogowie, choć całkowicie różni, długo żyli ze sobą w pokoju. Za bardzo jednak pokochali władzę, pragnęli coraz więcej, aż doprowadzili do tego, że wśród ludzi zaogniły się konflikty. Spór nastał ogromny, z nieba posypały się iskry, piorunami uderzając w ziemie Laevheimu i doprowadzając ich mieszkańców do wniosków, przez które wybuchły wojny. Jedna, druga, trzecia... Bogowie nie mogli dojść do porozumienia, jak rozwiązać ten problem. Każde próbowało na swój sposób, pogarszając sytuację. Ivris przekonywała, aby ludzie udali się na wysokości, gdzie będą mogli uciec w miejsce nienękane wrogością. Wierzyła, że to wystarczy, aby się pogodzili. Teborh pieklił się na takie twierdzenia, nie dając wiary nagłej odmianie serca. Uważał, że powinni zesłać ich do najciemniejszych głębin morskich, gdzie zmuszeni do współpracy, aby przetrwać, nawiążą wspólny język.
Argumenty jednego boga nie przekonywały drugiego. Ich dyskusja stawała się coraz bardziej zażarta, każde ciągnęło swą rację we własną stronę, aż nici spajające świat pękły, dzieląc Laevheim na trzy części. W Przestworza (Svahildr) za boginią trafiła ogromna część rasy ludzkiej; niemal równie wielka straciła przy tym życie. Do Głębin (Hjalhildr) za Teborhiem wpadło także mnóstwo ludzi, a równie wielu straciło przy tym życie. Reszta pozostała w Śródziemiu (Vanhildr), pozbawionym teraz boskiej opieki. Na krótką chwilę, kiedy nici Laevheimu zostały zniszczone, z innych światów przedostały się do Vanhildru najróżniejsze istoty - krasnoludy, elfy jasne i ciemne, golemy, giganci, trolle, demony. Niektóre z własnej woli, inne wbrew. Istniało w Śródziemiu niewiele portali, umożliwiających podróż pomiędzy fragmentami Laevheimu, ale odesłanie nie-ludzi z powrotem na ich świat okazało się zupełnie inną historią.

christian-dimitrov-natural-sacred-place-2500.jpg?1595674258

...Śródziemie, pozostawione bez obrony...

d91fegj-57f0e3c2-e34e-4569-b427-1fc5f0087b22.png d91fegp-2601b870-b0c7-47a8-9279-493ee4b8ac89.png d91fefb-dc3252c7-8684-4e9e-b12d-3e10a22bc2f0.png

Nim doszło do schizmy między Ivris a Teborhiem, miłość wśród nich kwitła. Nowi bogowie rodzili się i powstawali. Każdy z nich sprawował pieczę nad czym innym i równie chętnie jak Matka oraz Ojciec, ingerowali w losy ludzi. Powstawały świątynie do modłów i składania ofiar, ceramika z ich wizerunkami, przedmioty zaklęte magią poświęcone ich imionom. Wielką popularnością cieszyła się pierwsza córka Ivris i Teborha, Nyrena, pani czasu i przeznaczenia. Ją proszono o wybaczenie błędów, szczęśliwą podróż, wygraną w karty. Wiele znaczyła dla magów, wieszczów, mediów. Po Rozłamie znalazła się osoba twierdząca, iż bogini jej się objawiła, jednak nikt później nie zdołał tego potwierdzić i w ten sposób pamięć o dawnej powierniczce nadziei ludzi - zatarła się. Po przeciwnej stronie idei stał Zomir, brat bliźniak Nyreny, pan ułudy, krętactw oraz chorób. Doskonale przywdziewał każdą postać, jaką tylko zapragnął - i wtapiał się między ludzi, siejąc zamęt. Równie beztroski bywał wśród bogów, niektórzy przypisują mu zasianie ziarna niezgody między własnymi rodzicami. Potrafił leczyć z chorób, nawet przywrócić wzrok niewidomym, ale cena, jaką później odbierał za swoje przysługi, znacznie przewyższała ich wartość. Nie sposób zaś było przewidzieć, jakiego rodzaju zapłaty zażąda. Zdarzały się głosy prezentujące tezę, jakoby Zomir mógł z całą pewnością spacerować nadal między ludźmi, bo choćby i trafił do innego fragmentu Laevheimu jak reszta bogów, na pewno znalazłby sposób, by wrócić na Vanhildr.
Teraz religia utrzymywała się w nieco zmienionej swej formie, z innymi priorytetami, jedynie w Przestworzach i Głębinach. Czcili też różnych bogów, bo tak jak ludzi, ich również podzielono. Śródziemie, wściekłe na bogów, którzy nie tylko podzielili swoje królestwo, ale i posłali tym samym członków ich rodzin oraz przyjaciół na śmierć, poczęło usuwać wszelkie ślady bogów. Wiele świątyń upadło, inne zapieczętowano, pozostałe rozgrabiono. Komnaty Matki i Ojca, dawniej źródła nieziemskich skarbów i wiedzy, szczelnie zamknięto zaklęciami starymi i potężnymi. Posągi powalono bądź wyrzucono na dno wód. Ich ludzkich wysłanników ścigano i gotowano im śmierć bądź los gorszy od niej. Wiele ich duchów błąkało się teraz po Śródziemiu. Nie mogąc zaznać spokoju, mścili się. Teraz wciąż wiele boskich artefaktów znajdowało się w obiegu, ale ich magia potrafiła działać nieprzewidywalnie i mało kto zbiera się na odwagę, by ich użyć - chyba że nieświadomie.
Talent magiczny mógł zostać otrzymany lub odziedziczony. Objawiał się z różnym nasileniem, zależnie od jednostki lub siły błogosławieństwa bóstwa, które go zesłało. Zdarzało się, że Ivris i Teborh obdarzali wybranych przez siebie magów swym błogosławieństwem; magia tych osób przewyższała znacznie innych. Jednak kiedy zaczęli się kłócić, dobór ich pupili również stał się tematem spornym. Jedno za drugim zsyłało dar na te same osoby. Takiego "błogosławionego" czekał marny los; w ciągłym konflikcie z swą własną naturą, nie umiejąc jej pogodzić swym ludzkim umysłem ni ciałem, zaczynał tracić zmysły. Wyrządzali dookoła wiele szkód. Niektórzy odbierali sobie życie, inni przelali wiele krwi, nim to ktoś odebrał życie im. Inne bóstwa próbowały czasem z ciekawości, czasem z zawiści dokonać to, czego ich rodzicom się nie udało - odnaleźć człowieka, który opanowałby dwa błogosławieństwa. Bezskutecznie. Istniała wszakże legenda o jednym mężczyźnie, któremu udało się zaakceptować w sobie oba dary. Choć krążyło o nim wiele powieści, poematów i pogłosek, nikt nie potrafił powiedzieć nic pewnego. Powtarzał się tylko jego przydomek - Inir, Dar Dwojga. Z czasem pamięć o nim zaczęła się zacierać, a mianem Inirów nazywać wszystkich z podwójnym darem. Magia nigdy w świecie nie ginęła i po dziś dzień błogosławieni chodzili po Śródziemiu. Nie zawsze patrzono na nich przychylnie.

Bogowie

Przestworza (Svahildr):

  • Ivris - najwyższa bogini, Matka świata

  • (?) Nyrena - najstarsza córka bogów, pani czasu i przeznaczenia. Opiekunka magów, mediów i innych, mających do czynienia z magią oraz kolejami losu

  • Aarin - utkana z chmur i promieni słońca, bogini wiatru i wschodu, niosąca nadzieję i pokrzepienie. Opiekunka podróżnych i zagubionych. Posiada parę skrzydeł, dzięki którym lata.

  • Imis - bogini słowa, pisanego, wypowiedzianego i obiecanego. Opiekunka poetów, pisarzy i pomocnica przywódców. Ma słabość do śmiertelników płci męskiej.

Głębiny (Hjalhildr):

  • Teborh - najwyższy bóg, Ojciec świata

  • (?) Zomir - najstarszy syn bogów, pan ułudy, krętactw, chorób

artur-sadlos-006-ravine2-001-wip010a.jpg?1531329552

... i Głębiny.

d91fg1s-d53ae8c9-9d3c-45fe-966a-1296aeb03ce0.png d91fefu-64c1d054-d0dd-4217-bbc0-69a856ff1d63.png d91fefl-f7ec0fdf-bc02-40dd-8325-24b5c156a886.png

Przestworza. Svahildr. Podniebna sfera Laevheimu. Kraina, gdzie dawne fragmenty Śródziemia dryfowały w powietrzu, między chmurami, pokryte szronem i lodem. Zimne górskie rzeki spływały na granicy lądu mżystą kaskadą. Powietrze przeszywały nawoływania ptaków i latających stworzeń, skrzypienie ararów - szybujących statków; wypełniał je ledwo wyczuwalny, świeży zapach wirujących magicznych cząsteczek. Miasta podczas Rozłamu popadły w ruinę i odbudowywano je od zera - białe, strzeliste budynki, w których tętniły jaskrawym turkusem wstęgi esencji nieśmiertelności, sidr; zapobiegały one niszczejącemu działaniu czasu i ręki ludzkiej - powalić miasta Svahildru mogła tylko potężna magia. Esencji używali też ci najzamożniejsi do broni, biżuterii, ararów. Bogini Ivris rozbiła swój własny tron, posyłając odłamki i pył sidru, aby wspomóc swoich podopiecznych.
Niektóre lądy łączyły mosty - bywało, że i wielce długie, ciągnące się kilometrami. Specjalna jednostka zajmowała się ich doglądaniem i naprawianiem. Jednakże od odłączenia się Przestworzy, żaden z nich nie został naruszony, gdyż mosty w mniemaniu svahildran nie były jedynie mostami.  Istniały w ich rozumieniu jako symbole, ostatnia ostoja pokoju, nić porozumienia. Stały się wyznacznikiem ich ludzkości. Dlatego też świątynie stawiano na niewielkich lądach, łączących się z innymi wyspami wokół, jak spoiwo. Kapłanki w świątyniach tatuowały swe ciała białym tuszem w runy i wzory; im wyższe stanowisko zajmowały, tym więcej ich posiadały.
Ludzie wstąpiwszy w Przestworza zmienili się. Ivris swym lodowatym podmuchem uodporniła ich na niezmiernie niskie temperatury niebios, barwiąc tym samym ich skórę na odcienie lazuru. Ich uszy wydłużyły się, aby lepiej słyszeć nadciągające niebezpieczeństwa, których dźwięki ginęły w ogromnej przestrzeni nieba. Oczy zaszły białą mgłą, by w skrzącym świetle dwóch słońc wszystko widzieć wyraźnie. Specjalizowali się w magii światła, lodu i powietrza. Byli najwspanialszymi poetami i muzykami, posiadali największe zbiory własnych map światów, gdyż niewielu z nich potrafiło osiąść w jednym miejscu. Jakiś głos zawsze wołał do ich duszy, ciągnąc ją poza granice domu, sfery, Laevheimu. Dzielili się przeżyciami, spisywali historie, uczyli się kolejnych sztuk. Przemieszczali się poprzez portale, a wszystkie one, poza jednym wyjątkiem, zmieniały swoje położenie; przypominały echo światła, jaki pozostawiał za sobą piorun. Pionowe, świetliste rozdarcia, łatwe do przeoczenia, jeśli nie spojrzało się pod odpowiednim kątem lub nie było pewnym, czego szukać. Wszystkie poza portalem prowadzącym do Śródziemia - ten tkwił niezmiennie w centrum stolicy, ukryty w świątyni. Korzystano z niego tylko wtedy, kiedy konieczność zmuszała do wydalenia kogoś z Przestworzy.
Bali się Śródziemia. Nauczono ich myślenia, że ludzi stamtąd toczy plugawa choroba nienawiści i jeśli tylko tam zejdą, zarażą się i ich własna sfera runie, tak jak kiedyś runął cały Laevheim. Nie mieli pojęcia o istnieniu Głębin. Światy, do których mogli podróżować, nie krzyżowały się ze światami, do których docierali Hjalhildranie.
Mieli żyć w zgodzie, więc każdy przejaw sprzeciwu czy rebelii był prędko tłumiony.  Świat pisali ci, którym na początku się powiodło, a reszta musiała się dostosować do tego porządku. Wszędzie obnoszą się ze swą wolnością, ale każdy ma od urodzenia wytyczoną sobie ścieżkę. Wszyscy żyją za zbudowaną wieki temu fasadą, czcząc bóstwa, które uratowały ich od zagłady. Coraz więcej jednak znajduje się śmiałków rzucających wyzwanie systemowi przeczącemu idei ich świata.

Głębiny. Hjalhildr. Podwodna sfera Laevheimu. Kraina, gdzie dawne fragmenty Śródziemia zatonęły, służąc nowym mieszkańcom wód za fundamenty do stworzenia swojego własnego, nowego świata, wolnego od wojen z własnym gatunkiem. Wbrew temu, co przychodzi na myśl, sfera ta tętniła życiem i światłem. Śmiech, warkot maszyn, szelesty ogrodów niosły się daleko poza obręby miast. Szmaragdowe światło kryształów var nadawało blask życiu hjalhildran. Var są rękodziełem Teborha, podarunkiem od niego dla podopiecznych, a może i swego rodzaju zadośćuczynieniem. Dzięki zaklętej w nich magii, potrafią wspomagać działanie podwodnych wynalazków, a podpalony piasek var nie gaśnie nawet w głębinach. Pomogło to ludziom, kiedy musieli rozebrać zatopione budynki, aby przetworzyć je w konstrukcje mogące funkcjonować pod wodą. Stworzyli mnóstwo wynalazków i maszyn, ułatwiających im podróże, oddychanie, kreowanie.
Gdy tafla wody zamknęła się wysoko nad głowami ludzi, nie mieli innego wyjścia, jak się przystosować. Teborh swym świeżo wykutym trójzębem naciął gardło każdego, kto się od niego nie odwrócił, dając tym samym zdolność oddychania pod wodą. Po tym geście wycofał się jednak w ciemność, nie odważywszy się ponownie ingerować. Zmiany następowały szybko i wielorako; lud z ciepłego oceanu uczył się od najpiękniejszych i najzdolniejszych ryb, zdobywając duże płetwy, często giętkie jak wodorosty, pojęli też sztukę kamuflażu. Ci, którzy trafili do chłodniejszych wód, swoje nauki pobierali od ośmiornic, kałamarnic i bezbarwnych istot, zdobywając wiedzę o niespodziewanym ataku czy podstępie. Hjalhildranie znacząco różnili się w wyglądzie; wszystko zależało od ludu oraz rodziny, w jakiej ich przodkowie się wychowywali. Część znacząco upodobniła się do wodnych stworzeń, inni drastycznymi krokami wspomaganymi magią wymusili swoje transformacje, a pozostali zmienili barwy skóry, wyhodowali błony między palcami i niewiele przekształcili swą anatomię, by móc swobodnie pływać. Specjalizowali się w magii wody, ciemności oraz energii.
Z portali tam korzystano rzadko. Powstały one w formie wirów, do których bardzo ciężko się zbliżyć, nie tracąc przy tym życia. Niektórzy po długoletnim studiowaniu konkretnych portali potrafili przez nie przepłynąć, wiedza ta jednak nie przydałaby się nikomu innemu. Ktokolwiek chce się przedostać do innego świata lub sfery, jest skazany na własny rozum.
Lud z Głębin nienawidził Śródziemia. Obwiniał je za rozpad Laevheimu i gdyby mógł, pochłonąłby je do swojej sfery, by dać mu nauczkę. Drzemała w nich głęboko pochowana krzywda, jaka spotkała ich po Rozłamie. Dostosowanie się do nowych warunków kosztowało ich niezmiernie wiele i choć byli przekonani o swej wyższości dzięki tym doświadczeniom, nie mogli do końca się z tym pogodzić. Ewolucja złączyła ich po rozpadzie świata, ale to współczesna nienawiść do Vanhildran wciąż spajała ten lud i trzymała po tej samej stronie. Na co dzień jednakże nie rozważali nad tym zagadnieniem, nie. Skupiali się na doskonaleniu swej wiedzy, swoich wynalazków, których sława obiegła już wiele innych światów. Stale dążyli do wyszukiwania nowych materiałów oraz nowego ich zastosowania, usprawniając to, co powstało do tej pory.
Pojawiały się coraz częściej pęknięcia w ich idealnym obrazie rasy. Nieustanne pytania, dlaczego tak pilnie strzeżono jedynie portal do Śródziemia, a wręcz wybudowano wokół niego stolicę i królewski pałac. Nie pomagała cisza ze strony Teborha, mimo zawiłych i szerokich wyjaśnień kapłanów i kapłanek. Ludzie tęsknili za powietrzem, za słońcem. Desperacja rosła z każdym mijającym rokiem. Pragnienie zmiany rosło w każdym zakątku Głębin. Niektórzy gotowi byli na wszystko, by jej dokonać. Zaczęto podważać historie, którymi karmiono lud.

Słowniki sfer

Przestworza (Svahildr):

  • arar - latający statek

  • sidr - esencja nieśmiertelności

Śródziemie (Vanhildr):

  • Inir - Dar Dwojga

Głębiny (Hjalhildr):

  • var - magiczne kryształy, dające szmaragdowy blask

matthew-sellers-under-the-ancient-of-days-matthew-sellers.jpg?1478978787

Postacie:
Arbs - Przestworza - Sidrif
Arbs - Śródziemie - Farid Al'Jafar
Ang - Śródziemie - Coen Brekhus
Ang - Śródziemie - ???
Fawor - Śródziemie - Siyo Khanya
Fawor - Śródziemie - Noraoi Khanya
Arbs - Głębiny - Laenna


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2019-01-10 01:05:45

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 71.0.3578.98

Odp: Laevheim

tumblr_inline_pdoj48QA2K1r8jbqm_75sq.gif
7kzbLo8.png
Final-Destination_Matthew_Sellers.jpg

Perhaps the whole root of our trouble, the human trouble, is that we will sacrifice all the beauty of our lives,
will imprison ourselves in totems, taboos, crosses, blood sacrifices, steeples, mosques, races, armies, flags, nations,
in order to deny the fact of death, the only fact we have.

Kiedyś było inaczej. Miała mamę. Tatę. Załogę, której ojciec przewodził, traktowała jak swą rodzinę. Czciła wiernie Ivris, za każdym razie na lądzie składając jej bezkrwawe ofiary i modły. Kiedyś była dzieckiem i świat był czarno-biały. W ciągu dwóch lat barwy zmieszały się ze sobą, a ona wylądowała w rzeczywistości szarych odcieni, gdzie nic nie jest proste ani łatwe, choć próbowano jej wmówić, że to nieprawda.
Brall, kapitan arara Aarin - królewskiego statku ochrzczonego imieniem samej bogini wiatru i wschodu, opiekunki podróżnych - jej tata. Na ląd nigdy nie przybijali dłużej, niż na miesiąc, a i to jedynie w rzadkich przypadkach załatwiania spraw politycznych; smuciło to Sidrif, bo choć kochała chłostę wiatru na twarzy, trzepot żagli i obserwowanie wszystkiego z wysoka, stąpanie po nowej, nieznanej ziemi napawało ją radością, ekscytacją.
Po matce, Hrist, odziedziczyła głównie urodę i niewyparzony język oraz szczyptę magii, bo wyczucia w gotowaniu Sidrif nie zdołała pojąć, natomiast w innych kwestiach Hrist była nielotem, jak to określali svahildranie. To Brall nauczył ją czytać mapy, tworzyć nowe, całej wiedzy o statku, która potem okazała się dla niej niezbędna. To dzięki niemu poznała kunszt grania na flecie, aż z pomocą paru członków załogi i osób, jakie napotkali przez lata na swej drodze, przewyższyła go w tej umiejętności, oczarowując swoją muzyką każdego, kto jej posłuchał. Do dziś wspomina pewne chłodne popołudnie nad białą łąką, jednym z ich przystanków na drodze do zamku. Śnieżne korony drzew skrzyły się w pełnym słońcu, zewsząd dobiegały spokojne rozmowy i nieśmiały śpiew ptaków. Kiedy rozłożyli koce, aby się pożywić, Rif przysiadła na skraju jednego z nich i grała kojącą melodię, otaczając całą załogę oraz resztę podróżnych woalką spokoju i marzeń. Rodzice siedzieli naprzeciw niej, oparci o siebie ramionami, uśmiechnięci. Dłonie spletli mocno, jakby już nigdy mieli nie puścić.
Oczywiście, flet nie był zaczarowany i ta iluzja czaru któregoś dnia prysła. Nie tak od razu. Najpierw pojawiły się rysy, jedna za drugą, aż przerodziły się w pęknięcie - duże i niebezpieczne, ale wtedy jeszcze wydawało się do naprawienia. Hrist odeszła za innym mężczyzną, nawet się za nimi nie oglądając. Brall ciężko to znosił, wszyscy to widzieli. W jego codzienność wdarło się roztargnienie i nerwy, które puszczając, najmocniej uderzały w jego własną córkę. Nienawidził siebie za to, staczał się coraz niżej, choć Sidrif robiła co mogła, aby pomóc na statku i go rozweselić. Minął rok. Miała czternaście lat. Wysłał ją po sprawunki do miasta; parę niewiele znaczących rzeczy.
Już kiedy wchodziła na statek, wiedziała, iż coś było nie tak. Powietrze zrobiło się chłodniejsze, a na pokładzie panowała cisza. Gapili się na nią, gdy szła z torbami w stronę kajuty kapitana. Ścierali już jego krew, a broń, którą wepchnął we własne gardło, odłożyli na bok. Zastanawiała się, jakie to uczucie. Być tak skrzywdzonym, by odebrać sobie własne życie, bez względu na dziecko. Widziała, co działo się z ojcem, ale łudziła się, że nie opuści jej tak, jak matka. Czy czuło się wtedy ból? Czy trudność oddychania tak skupiała uwagę, że to nie docierało? A może wszystko przychodziło jak fala i zalewało? Ile to mogło trwać? Jak długo się męczył?
Załoga żałowała człowieka, ale nie kapitana - tym już dawno przestał dla nich być. Stracili jakikolwiek szacunek do Bralla, opuściły ich też skrupuły wobec jego córki, toteż wyrzucili ją na zbity pysk, nie martwiąc się tym, jak sobie poradzi. Rif nie wierzyła, że po raz trzeci patrzyła na twarze osób niegdyś śmiejących się z nią, noszących ją na barana, grających z nią, a teraz nie poświęcających jej nawet drugiego spojrzenia, jakiejkolwiek skruchy czy zażyłości. Bez emocji przeszli nad wszystkimi wydarzeniami do porządku dziennego. Tylko jeden Kramon, chłopiec okrętowy, niewiele starszy od niej podbiegł do sterburty i prawdziwy żal wykrzywiał jego oblicze. Sidrif zacisnęła wtedy usta i miała odejść, ale on rzucił mop i zbiegł za nią. Na Aarinie i tak go nie doceniali.
Chodzili od portu do portu, szukając kogokolwiek, kto by ich przyjął, ale wszyscy wybuchali śmiechem, nim Rif skończyła mówić. Wściekłość dziewczyny poprowadziła ich kroki do ciemniejszej strony Svahildru - podniebnych piratów. Tam, choć nadal się z nich śmiano, jednocześnie chwalili ich tupet, aż trafili na pirata, któremu bezczelność Sidrif zaimponowała na tyle, by ich przyjął. Robota na takim statku i z taką załogą była ciężka, niebezpieczna i często krwawa, co otwierało dziewczynie oczy na wiele spraw. Tutaj już nie uwierzyła w lojalność ludzi - i słusznie, bo kapitanowi wbito sztylet w serce. Ich dwójka trzymała się na boku i starała nie wnikać ani nawet nie słuchać konfliktów czy kłótni. Minęły wtedy trzy lata, zdobyli kolejne umiejętności, łatwiej dostali się na inny statek. Wtedy to w jednym z ograbianych grobowców w ręce Rif wpadła mapa do wielkiego magicznego artefaktu. Nie umiała jeszcze jej dobrze zinterpretować, bo pełna była szyfrów. Nie chciała też, aby trafiła do nieodpowiednich osób, dlatego ukryła ją głęboko w swoich rzeczach i nie spojrzała na nią przez kolejne trzy lata. W tym czasie zginął ich kapitan, powstały zamieszki i razem z Kramonem doszli do wniosku, iż przyszedł najwyższy czas, aby sami dobrali swą załogę. Przeglądając swoje rzeczy, by sprzedać te zbędne, rozwinęła mapę na antycznym pergaminie, powziąwszy postanowienie, że wyruszy tam ze swoimi ludźmi, kiedy zdobędzie wystarczające doświadczenie. Mogła nie umieć jeszcze odczytać do końca rysunków, ale wiedziała jedno - podróż tam nie będzie łatwa.

tumblr_inline_pdoj48QA2K1r8jbqm_75sq.gif
AaLs9Q2.png

Znalezienie kogoś, kto jednocześnie zadowoliłby gust Sidrif i otrzymał szansę obdarzenia zaufaniem, okazało się wyzwaniem większym, niż kradzież z królewskiego podwórza. Chciałoby się powiedzieć, że sprawę ułatwiał pewien artefakt, który Rif zyskała na jednej z pirackich wypraw, ale w rzeczywistości nie mogła go użyć więcej, niż kilka razy. Przedmiotem tym była srebrna bransoleta Imis, bogini słowa. Biżuteria ta, robiąca spore wrażenie, miała siłę splatania właściciela i drugiej osoby w przysiędze. Tego, kto ją złamał, czekała nieprzewidywalna śmierć - nici swojej potęgi wplotła w bransoletę Nyrena na prośbę Imis, by upewnić się, że nikt nie ucieknie przeznaczeniu. Nie dało się wszakże kogoś podstępem zmusić do złożenia przysięgi. Rytuał zakładał splecenie dłoni. Później padały słowa obietnicy, w trakcie których bransoleta niczym świetlisty wąż przesuwała się z ręki właściciela i oplatała wokół tego, co przyrzekał, wypalając trwały ślad na tak długo, jak długo obowiązywało go dane słowo.
Sidrif każdej co ważniejszej osobie, mającej znaleźć się w jej załodze, kazała przyrzec bezwzględną lojalność aż do śmierci. Zajęło jej to dużo czasu, ale wreszcie zebrała wszystkich, niezbędnych do pierwszej misji. Ich celem było zdobycie wraku statku, niesławnej Shoenar, nazwanej tak po pegazie, na którym latała sama Ivris. Trzymano się od niego z daleka, bo mimo zużycia magii wiele lat temu, nadal unosił się w powietrzu. Krążyły legendy o zawistnych duchach, zamieszkujących rozkładający się pokład. Prawa ręka Rif, kwatermistrz Rhys, jako pierwszy odważył się zapytać, dlaczego akurat tam? Dlaczego akurat ten statek? Jak mają pokonać cokolwiek zalęgło się w tym wraku i za co go odbudują? Rif nigdy nie zapomni jego miny, kiedy roześmiała mu się w twarz, a on zastanawiał się, czy nie ukląkł przed wariatką. Wtedy pokazała mu swoje łupy, lśniące kryształami i blaskiem białych monet. Powierzyła mu klucz, mówiąc, by nie dał się z nim zabić.
Na Shoenar nie pałętał się ani jeden duch, jedynie wątłe wspomnienia życia. To, co trzymało arara w powietrzu, był jego rdzeń, pochłaniający resztki ciała kapitana. Przed nim na stole leżała otwarta szkatuła, starannie i pięknie zdobiona, o perlistych okuciach i wspaniałych wzorach na wieku. Wewnątrz niej spoczywało kilka nietypowych przedmiotów o nieznanym Sidrif przeznaczeniu. Dostrzegła jednak na wewnętrznej stronie wieka identyczny symbol, jaki widniał na dawno znalezionej przez niej mapie. Zrozumiała, że musiała znaleźć klucz do szyfru. Niewiele myśląc, zatrzasnęła szkatułę i zabrała ją ze sobą. Sposób użycia kluczy nie był jednakże tak oczywisty. Poświęciła mu wiele nocy i dni, nim wreszcie poznała kompletną trasę do artefaktu.

"To be both liked and feared all at once is an entirely different state of being...
in which, I believe, at this moment, I exist alone. The men need to know they're in good favour with me.
They need it, and there is nothing they won't do to make sure they have it.

Wiele wydarzyło się, nim Sidrif dotarła do komnaty z artefaktem. Odebrała wiele żyć i podjęła jeszcze więcej trudnych decyzji. Ostatecznie stanęła w ogromnej, okrągłej, kamiennej komnacie, oświetlonej centralnie witrażem chłodnych kolorów, wysoko w górze. Unosił się tam zatęchły odór, przypominający pobojowisko śmierci, choć ani jeden trup nie leżał na ziemi. Nikt nie wszedł za nią; zabroniła. Widziała, jak potężna potrafi być magia, zwłaszcza powiązana z tym artefaktem. I oto stał przed nią. Biała korona, zawieszona  w błękitnym świetle. Ona miała obdarzyć ją skrzydłami, dzięki którym wzbije się w przestworza, nieograniczana niczym. Zdobędzie wolność, o jakiej nikt nawet nie śnił. Potęgę samej bogini Aarin.
Z każdym krokiem ku koronie natężał się dźwięk fletu, ale muzyka nie przypominała w niczym tego, co sama grała. Melodia brzmiała chaotycznie, urywała się niespodziewanie, jakby ktoś dął w niego z paniką. Pomyślała, że to test. Wyciągnęła rękę i chwyciła artefakt; muzyka natychmiast ucichła. Wyglądał niesamowicie pięknie. Lśnił, błyszczał, a w dotyku przypominał jedwab, niźli metal. Uniosła koronę, światło przygasło. Wzięła głęboki oddech i ułożyła ją na swych włosach.
Przez chwilę zapadła cisza tak głęboka, że serce Sidrif wydawało się móc rozkruszyć ściany swoim głośnym biciem. Nagły ból powalił ją na kolana. Jak nieostrym, grubym hakiem rozrywało jej plecy na łopatkach, długo, powoli. Krew spływała po ramionach, rękach, brzuchu, zbierała się pod nią na kamiennej podłodze. Czuła rozrastające się kości, każdy ich najmniejszy, odsłonięty fragment. Cierpienie odebrało jej głos, ale nie wzrok. Kamienie pod nią nabrały przejrzystości, jak szkło. Pod sobą dostrzegła grobowiec. Młody mężczyzna i złożone u jego boku skrzydło. W tym momencie zrozumiała swój błąd, swoją pychę. Zrzuciła koronę z głowy, a ta potoczyła się z łoskotem po ziemi. Nie mogła jednak powstrzymać rykoszetu. Energia poniosła się po komnacie, wyrwała z jej pleców prawe skrzydło, dokładnie takie samo, jakie leżało w grobowcu poniżej. Ból był jeszcze gorszy, niż wcześniej. Rozdzierał jej ciało, ale atakował też duszę, próbował ją zgładzić. Straciła przytomność, padając w kałużę własnej krwi.
Obudziła się na statku. Przy niej siedział Rhys. To on ją opatrzył. Wyzbyli się przed sobą wstydu dawno temu. W rogu kajuty stał siwy człowiek. Rhys wytłumaczył, że to ich bosman. Folred. Ten sam, który jeszcze poprzedniego dnia był trzydziestoletnim mężczyzną. Czatował wtedy pod drzwiami i musiał zahaczyć się o odbite zaklęcie. Mało prawdopodobne, by kiedykolwiek jeszcze miał bronić jej tyłów. Sidrif obiecała sobie, że po raz ostatni zaufała bogom i ich wynalazkom.

I think that one of these days... you're going to have to find out where you want to go.
And then you've got to start going there. But immediately. You can't afford to lose a minute. Not you.

lin-romanov-drowsimpleportraitexample.jpg?1515103018


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#3 2019-01-12 18:52:14

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 71.0.3578.98

Odp: Laevheim

Coen Brekhus
Tu będzie art, gdy zechce mi się go zeskanować

igP7jsl.pngŻycie w opuszczonym przez bogów Śródziemiu nie było łatwe. Coen miał okazję przekonać się o tym niejednokrotnie. Dorastał w północnej części kontynentu, w lodowatych górach (tak w każdym razie wywnioskowałam, że tam są góry xD). W tak nieprzyjaznym środowisku życie we wspólnocie jest czymś niesamowicie ważnym dla przetrwania - wręcz decydującym o nim, ale Coen miał tego pecha, że urodził się ze zniekształconą twarzą. Samo zniekształcenie nie było dla mieszkańców Śródziemia niczym szczególnie dziwnym - wręcz był to powszechny widok, ale znacznie poważniejszym problemem okazało się panujące w wiosce przekonanie, iż chłopak jest przeklęty. Zaczęło się dość wcześnie, bo jeszcze w dzieciństwie. Koledzy Coena notorycznie pakowali się w jego towarzystwie w niebezpieczne sytuacje. Ta przedziwna prawidłowość została szybko zauważona, co skutkowało coraz większym wykluczeniem młodego Brekhusa z towarzystwa. Wcześnie wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał w wygodnej dla niego odległości od wioski - na tyle blisko, by korzystać z dobrodziejstw społeczności, ale też na tyle daleko by coś tam coś tam, nie wiem. Nooo, że ta społeczność nie wchodzi mu w drogę i nie płoszy zwierzyny (oficjalnie, bo wszyscy wiemy, że tak naprawdę chodzi o to, by nie czuć się niechcianym :cc). Co by tu dalej. Chciałam napisać o takiej sobie przygodyjce, jak to gówniarze wybrały się z wioski podokuczać "dziwolągowi" - wszyscy lubimy dręczyć tych niżej w hierarchii, hehe - i wydarzyło się coś strasznie dziwnego. Jeden z chłopaków w wyniku nieszczęśliwego potknięcia wpadł do rzeki w górze której mieszkał Coen, a która przepływała następnie przez miasteczko. Zarówno koledzy jak i Coen próbowali go wyciągnąć - niestety brzegi były bardzo strome, dno kamieniste, a nurt mocny. Chłopaka nie udało się wyciągnąć - zginął na skutek licznych uderzeń głową o kamieniste dno. Ten wypadek jedynie przypieczętował istniejącą o Brekhusie opinię, niemalże całkowicie wykluczając go z życia w społeczeństwie.
Czy powinna być tu puenta? A może tamto zdanie było dobrą puentą?


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#4 2019-02-06 00:28:39

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 71.0.3578.98

Odp: Laevheim

7kzbLo8.png
Deep shadows

igP7jsl.pngNiebo już dawno przybrało barwę ciemnego granatu, obsypanego skrzącymi się odłamkami białych kryształów, kiedy Sidrif wreszcie pozwoliła sobie na odpoczynek. Nogi natychmiast ugięły się pod nią posłusznie, posyłając resztę wymęczonego i odwodnionego ciała na hałdę piasku. Oddychała ciężko, wciąż z trudem zbijając podwyższoną temperaturę ciała resztkami magii. Upał dla Svahildran potrafił być zabójczy, a Rif nie zamierzała pozwolić, by Śródziemie wykończyło ją zaledwie drugiego dnia. Na szczęście wraz z nadejściem nocy pojawił się i chłód, przyjemnie otulając gryzącym powiewem jej ciało, odkryte już z dodatkowych warstw tkanin, chroniących ją wcześniej przed słońcem. Musiała oszczędzać siły.
igP7jsl.pngPociągnęła łyk z menażki, pozbawiając się tym samym ostatnich kropel świeżej wody. Nie wiedziała, w którą stronę się kierować; nie znała map Vanhildru. Ojciec zawsze je przed nią ukrywał, a później, gdy została samodzielna, nie nadarzyła się okazja, by chociaż o tym pomyślała.
igP7jsl.pngNaiwna.
igP7jsl.pngLeżąc na górze złocistego piasku, wpatrywała się teraz w niebo, tak jakby mogła dostrzec sunące po nim arary i swą własną banderę. Gwiazdozbiory były takie same, a jednak inne – należące do nich gwiazdy wydawały się ledwo świecić, drobne jak szklany pył. W jej ojczyźnie zajmowały więcej nieboskłonu, aspirując do słońc. Wskazywały drogę i choć nadal mogła podążać tymi samymi trasami, co u siebie, doprowadzą je one do innych celów.
igP7jsl.pngPozostało iść na północ – może chociaż będzie tam zimniej, a nawet zastanie trochę śniegu? Warto pomarzyć. Patrząc w tym momencie wokół, ciężko wyobrazić sobie tak skrajnie różny krajobraz, jakkolwiek bliski jej duszy.
igP7jsl.pngPrzekręciła się na bok, posyłając tym samym na siebie garści piachu. Zakaszlała, wypluwając drobne kamyczki, chrzęszczące między zębami. Nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet iskry sympatii do Śródziemia na tej przeklętej pustyni. Zdążyła się spiec, głodować, zostać ukąszona przez czarną żmiję i nadepnąć na skorpiona, który na szczęście dla niej postanowił uciec, zamiast atakować. Marzył jej się mróz i kąpiel w zlodowaciałym jeziorze...
igP7jsl.pngŚniła o nich, kiedy ze snu wyrwały ją dyskutujące tuż nad nią dwa męskie głosy. Spierali się o coś. Sidrif uchyliła powiekę. Dostrzegła parę porządnie uszytych butów. Prawdopodobnie zdobnych – zgadywała, że na takie kolorowe cacka byle kto by sobie nie mógł pozwolić. Obcy mówili szeptem, ale ich tony nie wskazywały na obawę. Zdawali się zainteresowani jej skrzydłem. Milczała, czekając bez ruchu, licząc, że zaoszczędzą sobie kłopotów i po prostu odejdą. Porzuciła te złudzenia, kiedy zdecydowali się odciąć jej skrzydło, biorąc je za boski artefakt - nie mijając się tym samym za bardzo z prawdą.
igP7jsl.pngNim zdążyli się pochylić, zerwała się, dobywając ostrza przytroczonego do łydki. Jednym ruchem podcięła gardło mężczyźnie i wśród cichego świstu i szelestu piasku drugiemu zatopiła sztylet tuż nad obojczykiem. Skrzywiła się, czując wyraźnie, kiedy ostrze otarło się o kość. Cofnęła się dwa kroki, przyglądając trupom na ziemi i wycierając zakrwawioną broń o rąbek ich długich szat. Wyglądali na kupców; otulały ich wielobarwne, zwiewne materiały, z głów zaś stoczyły się po hałdach pustyni turbany. Wyjątkowo zamożni nie mogli być, skoro podróżowali bez obstawy.
igP7jsl.pngNa tę myśl Sidrif odwróciła się prędko. Zobaczyła niewielki powóz z niebieskich desek i przytroczonego do niego garbatego kopytnego. Nie przejął się ani trochę tym, co zobaczył. W znudzeniu mielił szczęką, rozglądając się wokół, tak jakby było co oglądać. Sidrif zbliżyła się do powozu ostrożnie. Miał niewielkie okienko z ażurowych, zdobnych szprosów. Ze środka wydobywało się wątłe, ciepłe światło świecy. Widząc, kto przebywał wewnątrz, bez dalszych ceregieli obeszła karetę i otwarła drzwi na oścież. Dorosła kobieta i młoda dziewczyna krzyknęły w zdumieniu, zaraz obejmując się wzajemnie ze strachu. Miały równie ciemne karnacje, co tamci mężczyźni, tylko aparycję o wiele przyjemniejszą. Rif na pokaz wyjęła rapier.
igP7jsl.png- Daleko stąd jest miasto? - zapytała, ale odpowiedziały jej jedynie szerzej otwarte oczy. Powtórzyła głośniej i wolniej: - Daleko stąd do miasta?
igP7jsl.pngDwie głowy zatrzęsły się gwałtownie, wskazując kierunek.
igP7jsl.png- W takim razie sobie poradzicie. Wyjdźcie.
igP7jsl.pngGestem nakazała im to samo, co słowami. Chwyciły tylko jeszcze obszerne koce i posłuchały Svalhildranki. Rif podziękowała im skinieniem głowy. Wyszperała w powozie coś do jedzenia i picia, po czym siadła za niekoniecznie urodziwym kopytnym stworem i popędziła go dalej na północ. Nieprędko się przemieszczając, spojrzała na srebrną bransoletę, oplatającą jej przedramię, emanującą delikatnym, sinym światłem. Przeniosła wzrok na gwiazdy i jak na zawołanie gdzieś w duszy rozbrzmiały dawno usłyszane słowa. Wzięła głęboki, nierówny oddech.
igP7jsl.pngOdprowadzało ją echo szlochu.

Lotto winner's luck

igP7jsl.pngDotarła do miasta w sam raz, by skryć się przed najgorszym żarem południa. Słońce zsyłało na wyschnięty ląd skwar wręcz niemożliwy dla Sidrif, a jednak kiedy weszła przez wielką bramę i doszła na rynek, zobaczyła istoty nieprzejmujące się panującą temperaturą. Krzątały się, załatwiając własne sprawunki. Ludzie nosili kolorowe lub beżowe turbany na głowach, niektórzy też zasłaniali twarze nie całkiem przejrzystymi, lekkimi woalkami. Przysłuchując się rozmowom, dało się natychmiast wychwycić specyficzny, szorstki akcent tutejszych mieszkańców, wydłużający niektóre sylaby, a inne skracający. Rif bardzo dobrze posługiwała się językiem śródziemia, ale te naleciałości sprawiały jej nie lada kłopot. Podkradła barwny owoc z targu, wyglądający na łatwy w spożyciu. Miał twardą skórkę, usianą różowymi plamami, ale wewnątrz był miękki i soczysty, a w smaku bardzo kwaśny, w przyjemny, orzeźwiający sposób.
igP7jsl.pngUśpiwszy głód, poczęła rozglądać się za miejscem do drzemki; całą noc niemal nie spała, a na obiad jeszcze za wcześnie. Budynki tutaj miały płaskie dachy, które pożytkowano głównie na suszenie ubrań. Sidrif wspięła się w jednej z bocznych uliczek po bluszczu, pnącym się w górę piaskowej ściany. Na szczycie nikogo nie dostrzegła, więc stanęła pewnie na dachu czyjegoś domu i rozejrzała się wokół. Znajdowała się daleko na obrzeżach miasta; im bliżej centrum, tym wyżej pięła się zabudowa, a w całym widoku dominował zamek, a nad nim strzelista, lśniąca w słońcu wieża. Błyszczała głębokim złotem, w promieniach słonecznych spływającym po niej powoli. Kobieta zastanawiała się, czy to mogła być budowla sakralna, ale z tego co jej było wiadomo, Vanhildranie nie czcili już żadnych bogów.
igP7jsl.pngRuszyła w stronę centrum, bo oprócz obiadu i noclegu zależało jej na znalezieniu pewnego przedmiotu magicznego, a do tego liczyła na łut szczęścia i bliskość portalu, który przeniósłby ją na północ lub chociaż w jej pobliże. Im bardziej zagłębiała się w miasto, tym częściej zwykłe, proste piaskowe budynki ustępowały miejsca barwniejszym fasadom, zdobionych łamaną ceramiką, z każdym krokiem piękniejszą, zmieniającą połysk czy fakturę. Przy jednym z domów nie zdołała się powstrzymać. Podeszła do niego i przesunęła palcami po śliskich, delikatnych odłamkach. Na wielu z nich czas odcisnął swe piętno, pozostawiając po sobie rdzawe naleciałości, ale to tylko dodawało uroku opalizującej, zielono-niebieskiej ceramice i szkle. Ten budynek nie wyróżniał się jednak tylko tym; jego okna miały płynne linie, a co szersze podpierały kolumny w kształcie kości. Dach zaś nie był płaski, ale mocno pochylony, pokryty czymś, co przypominało smocze łuski. Sidrif przyglądała się temu zjawisku w niemym zachwycie. Już miała się odwracać, nacieszywszy oczy, kiedy w drzwiach stanął stary, skulony mężczyzna. Podpierał się pięknie wyrzeźbioną laską w kształcie węża, a okryty był barwną szątą. Stopy miał bose.
igP7jsl.png- Piękny, prawda? - Uśmiechnął się, przenosząc na nią wzrok bystrych oczu. Rif natychmiast wzmogła czujność.
igP7jsl.png- Tak. Gratulacje dla architekta.
igP7jsl.pngStarzec roześmiał się.
igP7jsl.png- Dziękuję bardzo.
igP7jsl.pngPostanowiła wyczuć sytuację.
igP7jsl.png- Czy te dekoracje nie są cenne? Jak je chronisz od rabusiów?
igP7jsl.png- Powiedzmy... - Mężczyzna pogłaskał swą rzadką, siwą brodę - że skutecznie ich odstraszam.
igP7jsl.pngTo powiedziawszy, wykrzywił usta w grymasie samozadowolenia i lekkiego cwaniactwa. Rif zastanawiała się, czy nie był przypadkiem magiem lub nie posiadał magicznych artefaktów. Być może przypadkiem trafiła na kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc.
igP7jsl.pngZ drugiej strony, czy ona wierzyła w przypadki?
igP7jsl.png- Czy nagli cię, młoda damo, czas? - zapytał niespodziewanie. - Mogę zaproponować coś chłodnego na ostudzenie, pogoda dziś bezlitosna... A prawdę mówiąc, odstraszam nie tylko rabusiów i towarzystwo młodego umysłu dobrze by mi zrobiło.
igP7jsl.pngJeśli Sidrif czegoś się nauczyła podczas swoich podróży, to nie wchodzić do obcego domu samemu. Wiedziała, jak łatwo z gościa można stać się ofiarą, a fakt, że starca nikt nie odwiedział, nie działał na jego korzyść. Wyglądał jednak na takiego, co zdawał sobie sprawę z takich rzeczy, więc dlaczego jej to powiedział? Czy naprawdę mógł być nieszkodliwym, samotnym starcem, na jakiego próbował kreować się w jej oczach? Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu chciała mu uwierzyć i pójść za nim, wbrew swoijemu doświadczeniu i zdrowemu rozsądkowi. Widocznie nieznajomy dostrzegł jej wahanie, bo znów przemówił:
igP7jsl.png- Możemy przejść na tyły, do ogrodu. Tam jest także cień.
igP7jsl.pngTajemnice od zawsze kusiły Rif. Mapy skarbów, ukryte komnaty, nawiedzone miejsca. Wszystko traktowała jak wyzwanie, dzięki któremu pokaże swoją siłę. Oczywiście dawno temu obiecała sobie zaprzestać pogoń za czymkolwiek, co miało związek z bogami, ale do tej pory stała za nią załoga, temperująca ją w chwilach słabości. Teraz nie miała szansy usłyszeć ostrego, bezczelnego wręcz wywodu Rhysa, ani zmęczonego narzekania Folreda. Świadomość ta uderzyła w nią z całą mocą, posyłając krok naprzód. I kolejny, w ślad za starcem do wąskiej uliczki. Płot, przylegający do boku jego domu, porastała gęsta, kolorowa roślinność, tak bardzo niepasująca do wszechobecnej wyblakłości i zwykłej zieleni. W tym gąszczu wychwycił klamkę i uchylił przed nią furtkę do ogrodu. Przecisnęła się przez wąskie przejście i stanęła w oazie. Woda spływała ze ściany budynku do stawu, cały ogród porastała żywozielona trawa i drobne kwiatki. Buszowały w niej małe ptaszki. Na wielkim kamieniu, tuż za cieniem drzewa o ogromnych liściach wielkości dwóch męskich dłoni, wylegiwał się sporych rozmiarów rudy kot. Na moment spojrzał na przybysza, po czym wrócił do leniwej drzemki. Starzec wskazał Sidrif dwa niskie fotele. Przy jednym z nich stała złota klatka z otwartymi drzwiczkami. Zakładając, że to miejsce właściciela, skierowała się do drugiego fotela. Idąc tam jednak dostrzegła swoje odbicie w oknie. Iluzja prysła bez jej wiedzy. Natychmiast sięgnęła jedną ręką do rapiera przy pasie.
igP7jsl.png- Nie masz czego się tu bać, Svalhildranko - uprzedził ją starzec. - Mój dom otaczają runy, rozpływające iluzje.
igP7jsl.png- Wiedziałeś? - zapytała, mimo jego zapewnień nie wykonując ruchu.
igP7jsl.pngMachnął ręką za zniecierpliwieniem na jej pytanie, sadowiąc się mozolnie na fotelu przy klatce. W jednej chwili rozległ się świst, drzwiczki zatrzasnęły, a wewnątrz klatki siedział gruby, napuszony ptak o zielonych, nienaturalnych oczach. Obserwował ją bacznie.
igP7jsl.png- Proszę, usiądź. - Zachęcającym gestem przysunął w jej stronę mały stolik ze słodyczami. - Bardzo chciałbym usłyszeć historię o twoim wspaniałym skrzydle...?
igP7jsl.pngSidrif usiadła ostrożnie, ale nie poczęstowała się. Patrzyła, jak starzec bierze do ust jeden z cukierków, a drugi rzuca do klatki. Gruby ptak, upierzony w błyszczący granat z wierzchu i beż na brzuchu, złapał przysmak w locie, tak szybko, że kobieta nawet nie zauważyła, kiedy.
igP7jsl.png- Sidrif - przedstawiła się bez wahania. Nie widziała w tym niebezpieczeństwa.
igP7jsl.png- Sidrif. Hm. Ja nazywam się Zruki. Jestem magiem.
igP7jsl.png- Wychwyciłam. Zaś skrzydło jest bezużyteczne, nie wspaniałe, a jego historia wcale nie porywa. Muszę cię rozczarować... Zruki.
igP7jsl.pngStarzec uśmiechnął się. Oparł laskę o pień wątłego drzewka owocowego, które rosło obok.
igP7jsl.png- Nie zgodzę się i nie uwierzę, ale dobrze. - Umościł się wygodniej między kolorowymi poduszkami. Szybki ptak zaświergotał krótko, przymrużając oczy. - W takim razie, co tutaj robisz? Bardzo dawno nie widziałem nikogo z waszych stron, a trochę już żyję na tym świecie.
igP7jsl.png- Zwiedzam - odparła, zastanawiając się, czy portal ze stolicy był jednostronny i prowadził w różne miejsca. Lądując na pustyni założyła, że to celowa destynacja. Upał to dodatkowe tortury dla Svalhildran.
igP7jsl.png- I jak ci się podoba w Tyfri?
igP7jsl.pngUśmiechnęła się krzywo. A więc jest w Tyrfi. Kraj na samym południu. Powinien niedaleko być port.
igP7jsl.png- Paskudnie - odparła szczerze.
igP7jsl.pngZruki roześmiał się, wkładając do ust trzy cukierki na raz.
igP7jsl.png- To prawda, za gorąco tu dla was.
igP7jsl.png- Tak... - przyznała. - Byłoby na pewno lepiej, gdybym miała sposób na skontaktowanie się z bliskimi, którzy zostali w Svalhildrze.
igP7jsl.png- Och. - Czy dostrzegła u niego błysk w oku? - Jak listy haar?
igP7jsl.png- Myślałam o czymś bardziej... teraźniejszym.
igP7jsl.pngStarzec począł głaskać znów brodę w zamyśleniu.
igP7jsl.png- Mam parę wynalazków komunikacji. Mógłbym sprzedać kule, ale one wymagają, by druga osoba posiadała jedną z nich... Co zakładam, nie wchodzi w rachubę, ze wzlędu na dostępność portali do innych części Laevheimu.
igP7jsl.png- Zgadza się.
igP7jsl.png- Pomyślmy... Jest jedna rzecz... Ale nie mogę jej tak po prostu sprzedać.
igP7jsl.png- Co to? Co za nią chcesz? - Płomyk nadziei zatlił się w sercu Rif. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnie usłyszeć znajome głosy i ujrzeć znajome twarze.
igP7jsl.png- Amulet jor. Nie zawsze skuteczny, bo wizualizujesz się na taflach - szkła, wody, lustra - i twój głos przebije się dopiero wtedy, gdy zostaniesz zauważona.
igP7jsl.png- Jaka jest twoja cena?
igP7jsl.png- Cóż, jest ona bardzo kłopotliwa. - Starzec pochylił się, sięgając po kolejne cukierki. Rudy kot przebudził się, przeciągnął i ignorując wszystkich, wszedł przez uchylone drzwi do domu. - Widzisz, potrzebuję przysługi. Niezwykle ważnej.
igP7jsl.png- Słucham.
igP7jsl.png- Jestem już za stary na podróże, a mój stary przyjaciel zginął daleko od domu. Jego ostatnim życzeniem było rozsypanie jego prochów w lesie na północy, u stóp góry w Skrzącym łańcuchu. To niedaleko wsi Hjor.
igP7jsl.png- Góra Zadumy?
igP7jsl.png- Właśnie ta.
igP7jsl.png- Dlaczego akurat tam? - zdziwiła się. - Na dole, a nie na szczycie?
igP7jsl.png- Cóż, musiałabyś zapytać jego. - Zruki rozłożył ręce. - Wręczę ci ten amulet... Jeśli przysięgniesz mi, że dostarczysz prochy tam, gdzie powiedziałem. - Wysuszonym palcem wskazał jej przedramię. - Na to.
igP7jsl.pngSidrif uniosła prawą rękę, na której nosiła swą bransoletę. Nie miała nic do stracenia. Na północ zmierzała tak czy inaczej. Chwilę jeszcze się nad tym zastanawiała, aż w końcu wyciągnęła dłoń do starca. Pytania tylko wszystko komplikowały, a ona potrzebowała ten amulet.
igP7jsl.png- Umowa stoi.

Lost in the storm

igP7jsl.pngPiękny, złoty budynek nie pełnił już funkcji sakralnych, ale odbywały się tam zamiast mszy i rytuałów wszelakie ceremonie, od ślubów po koronacje. Sidrif zasięgnęła co nieco języka w karczmie, bo z braku miejsc musiała przysiąść się do barwnej trupy cyrkowej, niebotycznie głośnej. Cały jednak ten zgiełk, zapach niewybitnego jedzenia, smród potu i zepsutych zębów, przypominał jej o własnym statku i jego załodze. Z chęcią słuchała więc, co artyści mieli do powiedzenia, jednocześnie zgrabnie wywijając się od odpowiedzi na stos pytań, jakie kierowali do obcej. Dostrzegli również flet u jej boku i nalegali, aby zagrała dla nich teraz lub z nimi jutro. Choć ta propozycja kusiła niezmiernie, Rif musiała odmówić. Nie powinna zwracać na siebie uwagi. Widziała przechadzającą się uliczkami straż miasta w ciężkich zbrojach, skalne golemy, bacznie obserwujące otoczenie. Wolała trzymać się - przynajmniej na razie - z dala od kłopotów. Zamiast dać się wciągnąć w ich frywolne zabawy, rozpytała jeszcze o szczegółowe mapy i najbliższy port.
igP7jsl.pngTeraz siedziała w cieniu wysokich murów zamku, na parapecie niewielkiego, skrzypiącego okna w ciasnym pokoiku nad karczmą. Przestrzeni brakowało, ale chociaż po podłodze nie szwendały się szczury, a i łóżko zdawało się czyste. To więcej, niż spodziewała się Sidrif. Biorąc pod uwagę wschodzące księżyce i toczący się ulicami chłodny wiatr, wieczór malował się względnie przyjemnie. Wraz z temperaturą, opadł też gwar. Ne zewnątrz spacerowało coraz mniej osób, a każda kolejna coraz skrzętniej skrywała twarz pod kapturem lub szerokim szalem. Błękitna kobieta odnotowała, by robić to samo, dla niepoznaki, a może i bezpieczeństwa. Istniało prawdopodobieństwo, że o tej porze tylko konkretne szuje pałętały się po ulicach.
igP7jsl.pngPrzesunęła delikatnie dłonią po flecie, walcząc z pokusą, by przyłożyć do niego usta. Zamiast tego zsunęła się na ziemię i zamknęła okno. W pokoju wisiało niewielkie lustro, a raczej jego resztki. Rif nawet do niego nie podchodziła, obawiając się nieszczęścia od samego przebywania w jego pobliżu. Usiadła na środku podłogi, ściągając z szyi talizman. Zawieszony na zwykłym rzemieniu, nie rzucał się oczy - jeśli tylko schowało się go pod koszulą. Amulet tworzyła fiolka długości i grubości palca u ręki, okuta srebrnym maszkaronem, rozpościerającym wielką paszczę, zdającą się połykać szkło. Oczy głowy zdobiły kamienie przypominający lazuryt, ale nacechowane nieokreśloną energią i subtelnie emanujące światłem. Sama fiolka zaś zawierała mglisty, lekko skrzący dym, wywijający się mackami wewnątrz niej, jakby chciał unieść wiążące go wieko i uciec. Wydawał cichy, niemal niesłyszalny syk. Na korzyść Sidrif dział fakt, iż zaklęcia komunikacji, iluzji, wróżbiarstwo - wszystko to łączyło się z magią powietrza i wody, a tą pierwszą co nieco się posługiwała.
igP7jsl.pngPrzymknęła oczy, zaciskając mocno w dłoni amulet, ale nie na tyle, by go uszkodzić. Poczuła lekkie mrowienie w koniuszkach palców, powiew na twarzy. Przez moment nic się nie działo, a potem nagły zryw, jakby spadała z dużej wysokości i raptownie się zatrzymała. Żołądek podskoczył jej do gardła. Skórę oblepiła drobna mżawka. Rozwarła powieki.
igP7jsl.pngZnajdowała się w mlecznej przestrzeni bez cieni, rozpostartej jak oko wykol. Szła przez nią, dopóty gdzieś na skraju widzenia czegoś nie dostrzegła. Zrobiła krok w tamtą stronę i nagle stało przed nią czarne pudełko z otworami w różnych miejscach. Zbliżyła się do największego z nich - szerokiego okna kapitańskiej kajuty Shoenar. Wszystko leżało w niej na swoim miejscu - gigantyczny regał z księgami, gruntownie zabezpieczonymi przed upadkiem, skrzynia z mapami, rozwieszone na ścianach mapy nieba i rapier ojca. Tylko jedno z krzeseł stało gdzieś na uboczu. Spoczywał na nim Rhys ze zwieszoną głową. Jego miny, ani tego, co trzymał w dłoniach, nie mogła stąd dostrzec.
igP7jsl.pngOdsunęła się od okna i przeszła na lewo, gdzie szklane szybki osłaniały regał. Widziała go teraz dokładnie. Pochylił się, łokcie opierając na kolanach, jasne włosy opadły mu na twarz. Wyglądał na zamyślonego. Wpatrywał się w jedną z jej starszych map; mogła to stwierdzić po tym, jak ostrożnie trzymał pergamin, który sam w sobie nie był zużyty - brak zakreśleń, cięć, wbić. Mapa do studiowania.
igP7jsl.pngNie miała możliwości zwrócić na siebie bardziej uwagi, więc czekała, aż jej kwatermistrz (były kwatermistrz, poprawiła się w myślach) oderwie się od własnych myśli i wreszcie rozejrzy. Długo mu to zajęło, nim ze zmęczeniem zarysowanym pod oczami przesunął dłonią po twarzy, prostując się. Poruszyła się, nie zniżając do machania ręką. Jego wzrok przesunął się po regale, szukając tego nieznanego sobie jeszcze źródła ruchu. Wstał i podszedł bliżej mebla, aż jej sylwetka zarysowała się wyraźnie w szybie i mogli wymienić się spojrzeniami.
igP7jsl.png- Kapitan? - zapytał niepewny, podejrzewając zwidy.
igP7jsl.png- Całe szczęście, że jesteś ładny - odparła ona, częstując go swoim typowym krzywym uśmiechem.
igP7jsl.png- Kapitan. - Pokiwał głową, walcząc z pokusą, by wywrócić oczami. - Jak...?
igP7jsl.png- Amulet jor - uprzedziła jego pytanie. Pokazałaby mu wisior, ale nie trafił on za nią do tego świata pomiędzy.
igP7jsl.pngRhys pokręcił głową. Odgarnął do tyłu włosy opadające mu na oczy. Teraz zauważyła, że miał podwinięte rękawy koszuli, rozpiętą kamizelkę. Co robił na jej statku? Chciała zapytać, ale zaraz uderzyła ją bolesna myśl - czy to nadal jej statek, jeśli ją wygnano i prawdopodobnie nigdy już go nawet nie ujrzy?
igP7jsl.png- Jak tam jest, zamierzałem zapytać.
igP7jsl.png- Gorąco. Wilgotno. Kolorowo.
igP7jsl.png- O, proszę. Jakieś pozytywy.
igP7jsl.png- Cóż, samo miasto jest całe w jednym kolorze. Prawie.
igP7jsl.png- "Prawie" daje nadzieję. - Rhys uśmiechnął się lekko, nie pocieszająco, ani współczująco. Wiedział, że tego nie lubiła. Chwilę w ciszy ją lustrował, aż odchrząknął, rzekłszy: - Chłopaki pozbierali swoje rzeczy i zapijają się w porcie. Nastroje są, delikatnie mówiąc, kiepskie. - Spuścił wzrok, krzyżując ręce na piersi. Tatuaż przysięgi wciąż widniał wyraźnym, czerwonym śladem. Wyczuła napięcie w jego postawie. - Nie wiedzą do końca, co ze sobą teraz zrobić.
igP7jsl.pngSidrif zmarszczyła brwi, okazując dezaprobatę.
igP7jsl.png- Przekazałeś im, co mówiłam?
igP7jsl.png- Oczywiście - oburzył się kwatermistrz. - Są świadomi, że mogą żeglować pod inną banderą, dopóki nikt nie łasi się na nasze skarby. Tyle że nie chcą. Myślimy, żeby... - zaczął wyjaśniać, ale nagle urwał, zerkając na mapę, leżącą teraz na krześle. Sidrif powędrowała za jego wzrokiem.
igP7jsl.png- Czy to mapa Vanhildru? - zapytała chłodno.
igP7jsl.pngRhys patrzył teraz na nią tym swoim nieodgadnionym wzrokiem, którego nie potrafiła rozczytać - ani jego intencji, ani emocji. Nie znosiła, kiedy podnosił nagle ten mur. Zobaczyła, że schyla się po coś i nim zorientowała się, co robił, zapadła ciemność. Kilka razy zawołała jego imię, aż wreszcie otworzyła oczy. Znajdowała się z powrotem nad karczmą w Laevheimie. Ręka świerzbiła ją, by cisnąć talizmanem o ziemię, ale powściągnęła złość i zawiesiła go znów na szyi. Kotłowała się w niej masa emocji, a brakowało jej sił, by rozkładać je na czynniki pierwsze i pozbywać się ich, toteż schowała pod poduszką sztylet, położyła się w ubraniach na łóżku, nakrywając tylko cienkim kocem i pozwoliła sobie na sen. Ten nadszedł szybko, nawiedzając jej myśli przysięgami, ogniem i żalem.

igP7jsl.pngPodróż na północ była długa i męcząca, a płynięcie statkiem nie sprawiło Sidrif nawet ułamka takiej przyjemności, jak latanie nim. Choć  na łajbie przeważali ludzie, to jednak w niewielkiej ilości. Nie pozwalało to kobiecie na opuszczenie czujności nawet na chwilę. Nie miała pewności jak zachowają się imigranci z innych krain, bo pomimo poznania wielu z ich ojczyzn, tutaj mogli zmienić swoje obyczaje i poglądy. Najmniej ufała ludziom, tyleż przez wzgląd na burzliwą historię ich wspólnego gatunku, co przez incydent na pustyni. Utrzymywanie bez przerwy iluzji wykańczało powoli jej organizm, powodując ostre migreny i światłowstręt. Słyszała szepty wokół siebie, docierały do niej kpiny. Tutaj nie lubiano kobiet na statkach. Paliło ją od środka, by się odgryźć i pokazać im wszystkim swą prawdziwą siłę. Niestety, ta na czas nieokreślony ulatniała się wraz z magią, więc Rif nie pozostało nic innego, jak zacisnąć zęby i zapamiętać imiona tych, którzy najbardziej zaleźli jej za skórę.
igP7jsl.pngJakby to nie przysporzyło jej wystarczająco kłopotów, to przez cały ten czas nie mogła skontaktować się ponownie z Rhysem, ani nikim innym z załogi. Wiedziała, że szukali sposobu, by dostać się do Vanhildru. Nigdy ich nie zobowiązywała do tego, by podążali za nią aż tutaj. Chciała im tego wręcz zakazać, ale nie zdążyła, a teraz jej unikali. Ostatnie, czego by pragnęła, to by wylądowali w tym piekle razem z nią. Czuła się tu tak, jakby odebrano jej drugie skrzydło. Nielot odarty z wolności.
igP7jsl.pngPo trzech miesiącach na morzu zaczęła się obawiać, że straci zmysły, a czekało ją drugie tyle podróży. Rozpaczliwie niemal potrzebowała usłyszeć znajome głosy, zobaczyć znów swą kajutę... Ale za dobrze zabezpieczyli się przed kontaktem z nią. Zastanawiała się, czy jeśli wypowie rozkaz w eter, a oni ostatecznie pojawią się w Śródziemiu, to przysięga ich uśmierci? Tak naprawdę nie znali do końca zasady, według której artefakt działał. Jawna zdrada była jasna do zinterpretowania, ale to? Motywowała ich lojalność. Czy to wystarczy?
igP7jsl.pngDotarłszy na ląd, omal nie rzuciła się, by ucałować ziemię. Wiatr dął ostro, zmuszając innych do otulenia się ciaśniej grubymi płaszczami. Sidrif zamiast tego opadła w śnieżny puch obok ściętego pnia, oddychając ciężko. Marzyła, by zrzucić z siebie wreszcie iluzję, ale nie miała nawet sił, by się w razie czego obronić. Po chwili powlokła się więc za resztą pasażerów, w stronę wioski Hjor, majaczącej na tle górskich szczytów. Wyglądała skromnie i ubogo, a zniszczona wieża górująca nad nią i strasząca ciemnymi trzewiami, pogłębiała tylko nieprzyjemne odczucie. Poniżej zabudowy skrzyło się zamarznięte jezioro, gdzie w blasku południowego słońca bawiło się parę dzieci. Pomachały energicznie do przybyszów, kiedy ich mijali. Niektórzy odwzajemnili gest, większość jednak szła dalej ze wzrokiem wbitym w ziemię. Sidrif lubiła śnieg, ale nie aż tak. Obserwowała beztroskie, białoskóre dzieciaki, szarpiące się na lodzie i goniące za rozochoconym, wielkim psem, szczekającym wesoło. Przyjrzała się zwierzęciu bliżej, zaintrygowana jego wielkością. Wydawał się ogromny nawet z takiej odległości, pysk wyglądał na podłużny, ogon na bardzo puszysty. Zastanawiała się, czy to nie udomowiony wilk. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie była fanką żadnych zwierząt, plątających się pod nogami lub po ulicach. Lubiła tylko takie, mogące przydać się choćby do obrony czy przepływu informacji. Natomiast już na pewno nie darzyła ich najmniejszym zaufaniem. Jeden mężczyzna z jej załogi nie rozstawał się z wężem, wszędzie z nim chodził, nawet walczył, aż któregoś dnia choroba uziemiła go w porcie i wąż udusił go w nocy.
igP7jsl.pngZ tego co słyszała na łajbie, niewielu z podróżnych planowało zostać w tej wiosce, ich cel leżał dalej - za górami, w Dolinie Łez, skąd planowali dotrzeć do serca królestwa Vardernu. Te plany jednak musiały zaczekać, bo z nieba nagle zerwała się taka śnieżyca, że nim doszli do karczmy, drzwi zasypało niemalże do kolan. Wszyscy kulili się i trzęśli z zimna, więc Sidrif naśladowała ich komiczne ruchy, choć po raz pierwszy od dawna w jej oczach pojawił się lekki błysk. Gdyby nie oni, tańczyłaby teraz w tym śniegu, pomimo wyczerpania, głodu i migreny.
igP7jsl.pngZa pokój zapłaciła z góry za cztery dni - i całe szczęście, bo gdy tylko położyła się na twardym jak kamień łóżku, natychmiast odpłynęła w sen, a obudzić się miała dopiero dwa dni później. Nim zasnęła, utkała wokół drzwi i okna subtelny, lekki czar, praktycznie niewykrywalny, który w razie wizyty nieproszonych gości przedarłby się do jej świadomości i ostrzegł ją o możliwym niebezpieczeństwie. Na szczęście pozostawiono ją w spokoju i wstała wraz z brzaskiem, wypoczęta, bez migreny czy światłowstrętu, za to potwornie głodna.
igP7jsl.pngWcześniej nie skupiała się na otoczeniu, ale teraz, zszedłszy na dół, pojęła ogrom karczmy. Główna sala była wyższa, niż zwykle takie pomieszczenia, mieściła wiele stolików, większych i mniejszych, z zaplecza dochodziły naprawdę przyjemne, soczyste zapachy, przyćmiewające zatęchłą woń i pot. Schody prowadziły także poniżej, gdzie wnioskując po okrzykach, królował hazard. Sporo przesiadujących tu osób wyglądało na tutejszych - bladzi, jasne włosy, jeden rudy i dwaj albinosi, moczący gęby w kuflach piwa, chyba na rozgrzewkę nadchodzącego dnia. Wszystko wskazywało na to, że to główne miejsce spotkań wioski. Może to jednak nie taka zapadła dziura, za jaką ją wzięła na początku.
igP7jsl.pngNie wiedziała, z czego ugotowano "Swojską Zupę", ale choć śmierdziała starą rybą, smakowała wybornie i bogato, natychmiast dodając Sidrif energii. Mięso, jak mięso - grunt, że niezepsute. Całe szczęście, że zdołała przed wygnaniem zabrać część swoich kosztowności, bo na cenę za posiłek niemal brwi odleciały jej z czoła. Z bólem kieszeni podała obsługującej dziewczynie monety, ale nim wyszła z budynku, złość zelżała. Na pewno niełatwo im tu było się utrzymać, a zjadła suto i smacznie, zaś spała bezpiecznie. Po namyśle cofnęła się do karczmarza i podziękowała mu z wdzięcznością. Przestudiowawszy wcześniej mapę, zebrała swoje rzeczy i ruszyła na spotkanie z Górą Zadumy.

Aloy's theme

igP7jsl.pngBrodziła w śniegu przez pół dnia w nowo zakupionych butach. Gdy tylko las zamknął za nią widok na Hjor, porzuciła iluzję, natychmiast czując się lżejszą, jakby z jej rąk i nóg nagle zdjęto ciężkie kajdany. Wszędzie wokół otaczała ją biel i strzeliste iglaki, czasem między ich gałęziami prześwitywały góry. Mróz wyduszał z jej ust obłoki pary. Panowała względna cisza. Pierwszy raz, odkąd tutaj trafiła, dom wydawał jej się nieznacznie bliższy, gdzieś zatliła się iskra nadziei. Być może Śródziemie okaże się dla niej łaskawe. Nie liczyła na przyjazność, ale...
igP7jsl.pngZbliżała się powoli do celu, kiedy gdzieś wśród drzew dostrzegła ruch. Początkowo przysporzyło jej sporo trudności odszukanie jego źródła, bo upierzenie ptaka zlewało się z zielonymi igłami, wśród których się skrywał, ale to bez wątpienia było ptaszysko. Identyczne jak to, które trzymał w klatce staruch z Tyfri. Upierzenie jednak różniło się znacząco - ten zamiast intensywnego granatu miał pióra ciemnego szmaragdu i śnieżnobiały brzuch, zaś oczy nienaturalnie błękitne. Skrzyżował z nią spojrzenia i zamarł na chwilę, Sidrif też się zatrzymała. Złe przeczucie pełzło jej pod skórą, ale starała się je zignorować. Skoro przyjaciel maga pochodził z tych stron, mógł mu przywieźć w podarunku takiego ptaka. Magiczni i zamożni mieli często fetysz na egzotyczne zwierzęta.
igP7jsl.pngPtak ćwierknął znienacka przenikliwie, a potem podleciał parę drzew do przodu i znów wbił w nią spojrzenie tych niepokojących oczek. Rif potarła skroń, ale wznowiła marsz, mimowolnie podążając za latającym grubaskiem. Niedługo później drzewa poczęły się przerzedzać, aż jej oczom ukazała się dolina, a nad nią niczym strażnik wznosiła się Góra Zadumy. U jej stóp leżała skała, niczym oderwany wierzchołek, który stoczył się aż tutaj. Strzelista, wysoka, odosobniona. Zielony ptak przysiadł na wątłej gałązce młodej sosny i zaśpiewał niecierpliwie. Gałąź wygięła się niebezpiecznie ku dołowi. Tymczasem Rif nadal stała i podziwiała widok. Poczuła się nagle mała i nieistotna, gdy tak próbując dostrzec szczyt, kręciło jej się w głowie. Atmosfera miejsca przyprawiała o ciarki i sprawiła, że mniej dziwił ją wybór rozsypania prochów właśnie tutaj. Jednak jak pięknie musiało być u góry?
igP7jsl.pngOtrząsnęła się z wrażenia. Poinstruowano ją, aby wykonała swoje zadanie tuż pod tą samotną skałą. Mogła się założyć, że posiadała ona wśród mieszkańców własną, baśniową nazwę. Przez moment pożałowała nie zapytania o to w karczmie, ale nie omieszkała zrobić tego w drodze powrotnej. Ignorując natrętne ptaszysko, postępowała krok za krokiem ku skale z coraz większym trudem. W lesie jednak warstwa śniegu była zdecydowanie cieńsza. Nagle przyszło jej do głowy, jak miałaby się obronić w takich warunkach, skoro ledwo chodziła, ale znów odrzuciła tę myśl na dno umysłu. Byleby wróciła przed zmrokiem, to wszystko powinno pójść po jej myśli.
igP7jsl.pngWokół Samotnej Skały, jak nazwała ją Sidrif, porozrzucane wyzierały spod śniegu inne głazy - jedne większe od człowieka, inne mniejsze. Część z nich przykryła się śniegiem pod jej stopami, więc stąpała ostrożnie, by nie trafić na ostry czubek lub nie zapaść się nagle w rozpadlinę. Wreszcie stanęła w odpowiednim miejscu, jeszcze bardziej przytłoczona górami. Sprawdziła, w którą stronę wieje wiatr, odwiązała od pasa woreczek, uniosła go wysoko, po czym ostrożnie obróciła. Zawartość spektakularnie opadła u jej stóp, jedynie część wzniosła się szarą mgiełką. Svalhildranka cofnęła się parę kroków, nie chcąc wdychać czyichś resztek. Jej wzrok powędrował znów ku skale. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w nią uważniej. Przymrużyła oczy. Być może wyobraźnia płatała jej już figle, ale mogłaby przysiąc, że...
igP7jsl.pngZiemia zadrżała. Najpierw subtelnie, ale zaraz mocniej, wytrącając Sidrif z równowagi. Upadła w śnieg, czując narastające przerażenie, jak wtedy, w komnacie. Tatuaż z ręki zniknął, ale nie miało to już znaczenia. Została w coś wrobiona. Z kurczącym się sercem próbowała wypełznąć do lasu, ale nim przesunęła się choć o metr, rozległ się huk, jakby samo niebo pękało wpół, a potem zerwał się wiatr tak ostry, że przewrócił ją na bok z klęczek. Nagle zrobiło się biało, nic nie widziała. Wszędzie tylko oślepiająca biel i hałas toczących się kamieni. Lawina. Zostanie pogrzebana żywcem. Obiła się żebrami o jedną ze skał, a może skała o nią. Próbowała otoczyć się zaklęciem ochronnym, ale ledwo dawała sobie radę zebrać myśli. Nie wiedziała ile to trwało, jak długo próbowała chociaż złapać oddech w tym wietrze tnącym niczym bicz, ale huknęło po raz ostatni, ona gruchnęła o ziemię i zapadła cisza i spokój.
igP7jsl.pngSidrif leżała, drżąc. Obawiała się otworzyć oczy. Cisza dudniła w uszach głośniej, niż wcześniej hałas. Nie krwawiła. Oddychała. Żyła. Z wahaniem usiadła i spojrzała przed siebie, a wtedy niemal szczęka opadła jej do ziemi.
igP7jsl.pngPrzed nią wznosił się gigantyczny ołtarz. Samotna skała wyrzeźbiona została symbolami słońc i księżyców, pór roku, żywiołów, a przy każdym z nich jak w tańcu wyginała się sylwetka kobiety, za każdym razem w innej masce. Nyrena. Na samym szczycie rzeźbień widniała jaszczurka z dwoma złotymi kryształami zamiast oczu. To jedno z nich dostrzegła wcześniej, nim wszystko runęło. Rozejrzała się wokół. To, co wcześniej przypominało porozrzucane skały, teraz wyglądało na zastygłe w ruchu kamienne golemy. Do ołtarza prowadziło kilka zdobnych kamiennych łuków z motywami jaszczurek, wspartych na bogato rzeźbionych filarach, coraz wyższych, im bliżej Skały. Przeszły ją dreszcze. Cały śnieg z ołtarza zmiotło. Pod jej stopami widniała teraz podłoga w geometryczne wzory. Część z symboli na nich rozpoznawała; musiały składać się na potężne zaklęcia.
igP7jsl.pngZemdliło ją. Nie rozumiała, co się wydarzyło, ale była pewna, że to dopiero początek. Mogła spodziewać się zamachu na jej życie, wyłudzenie czegoś, ale to? Wtrącenie w gry bogów? Ze wszystkich miejsc, tutaj? Błagała w myślach, by skończyło się na odsłonięciu tego miejsca i by mogła teraz w spokoju odejść.
igP7jsl.pngNadzieje prędko się ulotniły, kiedy Samotna Skała poczęła kruszeć. Szary pył przysłonił rzeźbienia. Słyszała ciche pękania, mniejsze kamienie turlały się do jej stóp. Cofnęła się parę kroków, dobywając rapiera i wznosząc zaklęcie tarczy. Spięła wszystkie mięśnie, czekając. Rozglądała się wokół, by nie zostać zaskoczoną z innej strony, nie tracąc czujności na widowisku przed nią. Pył - zgadywała, że to, co rzekomo było prochami zmarłego człowieka - powoli opadał, odsłaniając cień ludzkiej sylwetki. Sidrif odgarnęła włosy, zdmuchnięte na twarz przez wiatr. Ten podmuch zabrał za sobą resztę pyłu.
igP7jsl.pngStał przed nią nie-człowiek. Przypominał rodzaj ludzki tułowiem, a głównie staniem na dwóch nogach. Na tym podobieństwa się kończyły. Nogi uginał, palce u stóp miał długie i zakończone groźnymi szponami, podobnie ręce, głowę zaś zdecydowanie jaszczurzą - potężną, poważną, o złotych oczach, patrzących jakby martwo. Pod grubą fałdą szyi zwisała luźno płachta skóry. Ciągnął się za nim długi, gruby ogon, cały grzbiet pokrywały długie kolce, a ciało ubarwione łuskami wszelakich istniejących na świecie barw, zmieniających się wraz z jego ruchem. Sidrif zamarła, czekając na jego ruch. Stwór przeciągnął się leniwie i ziewnął, odsłaniając rząd szerokich, ostrych zębów. Potem odwrócił się, spojrzał na nią. Wydał z siebie pomruk. Zrobił krok w jej stronę, barwy łusek zafalowały. Następnie przemówił, a jego głos, niski, ale czysty i dźwięczny, zdawał się wstrząsać samą posadzką.
igP7jsl.png- Możesz opuścić rapier. Nie będę z tobą walczył.
igP7jsl.png- Wybacz, jeśli nie wezmę cię za słowo - odpowiedziała, wykrzywiając usta w kwaśnym uśmiechu, choć włoski na ciele stawały jej dęba.
igP7jsl.pngJaszczur milczał. Patrzył na nią długo, nie mrugając.
igP7jsl.png- Wolę roślinny pokarm.
igP7jsl.png- Ja też sałatą nie gardzę, co nie znaczy, że nie zabiłam - zripostowała, nie opuszczając gardy. Jaszczur zbliżył się jeszcze bardziej.
igP7jsl.png- Masz rację. Zabijałaś. Odebrałaś wiele żyć, a teraz jesteś tutaj. - Mrugnął. Bardzo, bardzo powoli. Aż frustrująco powoli. - Teraz tobie odebrano dawne życie i cały jego dorobek. Jak się z tym czujesz?
igP7jsl.png- Wspaniale. Do tej pory same ciekawe przygody - zakpiła.
igP7jsl.pngNie wiedziała, czy stwór się uśmiechał, czy jedynie miał tak szeroką linię ust. Tak czy inaczej nie wzbudzał zaufania.
igP7jsl.png- Mogą być wspanialsze.
igP7jsl.png- Nic od was nie chcę - warknęła, unosząc broń wyżej. - Zostawcie mnie w spokoju.
igP7jsl.png- Nie chciałabyś wrócić do Przestworzy?
igP7jsl.pngCisza. Nienawidziła siebie za to, że w ogóle się zawahała, ale odpowiedź była oczywista. Niczego nie pragnęła bardziej. Tyle że nie chciała wchodzić w konszachty z bogami, by to osiągnąć. Pokręciła głową z trudem. Jaszczur na to pokiwał swoją.
igP7jsl.png- Może to być możliwe. Możemy dać ci drugie skrzydło. Moja Pani i ja.
igP7jsl.png- Nyrena - powiedziała Rif ni to twierdząco, ni pytająco.
igP7jsl.png- Nyrena - potwierdził stwór swoim niskim, spokojnym głosem.
igP7jsl.png- Miałabym zaufać siostrzyczce boga szachrajstw? Córce Ivris, Matki gier?
igP7jsl.pngPo raz pierwszy oblicze Jaszczura nachmurzyło się i kobietę zdjął strach. Nie znała jego siły. Być może chowaniec samej bogini mógł zgnieść ją jednym pazurem. Postanowił jednak nie odpowiadać na te słowa.
igP7jsl.png- Laevheim może stać się ponownie jednością. Przestworza i Głębiny na powrót zostałyby zszyte ze Śródziemiem, naprawiając dawne szkody i krzywdy. Łącząc na powrót ludzi i zamykając portale, przez które przenikają toksyczne jednostki. Byłby to znów świat bezpieczny, jednolity. Wspólny. Świat, w którym mogłabyś cieszyć się swą wolnością. - Wskazał ręką na jej skrzydło. - Nyrena chce naprawić błędy swoich rodziców, zadośćuczynić ludziom. Nie jest jednak w stanie zrobić tego spoza Vanhildru, dlatego potrzebuje twojej pomocy. I jest gotowa wynagrodzić ci to, jakkolwiek zechcesz. Zna twoje najskrytsze pragnienia, może je spełnić. Wystarczy się zgodzić.
igP7jsl.pngPrzez moment zobaczyła siebie na dziobie statku, sunącego przez chmury. Za nią krzątała się jej stara załoga. Niezniszczalna. Obraz rozmył się, zastąpiony samotnym lotem w niebie, na dwóch wspaniałych, białych skrzydłach. Niedoścignionych. Uczucia, które temu towarzyszyło, nie dało się opisać. Wiedziała, że to sprawka Jaszczura, ale wizje te kusiły jej zmarznięte, głodne wrażeń i skarbów serce. Dotknęli jej słabości.
igP7jsl.png- Co, jeśli będę chciała się wycofać?
igP7jsl.pngStwór mrugnął.
igP7jsl.pngPowoli.
igP7jsl.png- Obawiam się, że to niemożliwe.
igP7jsl.png- Tak myślałam - mruknęła, biorąc głęboki oddech.
igP7jsl.pngNyrena chciała złączyć Laevheim. Oznaczałoby to nie tylko ponowne spotkanie ludzi, ale i powrót bogów. Nie sądziła, by ktokolwiek był gotowy na którąkolwiek z tych rzeczy. Tylko czy ją interesowało, na co byli lub nie byli gotowi ludzie, jeśli własny naród wygnał ją z ojczyzny? Za kradzież? I może trochę rozboju. Nie chciała wierzyć, że to jedyny sposób dla niej na to, by kiedykolwiek jeszcze stanąć na Shoenar, ale minęło tyle wieków i nikomu nie udało się przeniknąć z Vanhildru do pozostałych dwóch części świata. Portale stały się jednostronne. Nie istniały zaklęcia na tyle potężne, by to zmienić.
igP7jsl.pngKolejna wizja, wspanialsza od poprzednich. Odebrała jej dech w piersi. Nim zdążyła się ugryźć w język, wypowiedziała ostateczne:
igP7jsl.png- Zgadzam się.
igP7jsl.png- Wspaniale.
igP7jsl.pngJaszczur ukłonił się Sidrif. W jednej chwili stał się jaszczurką wielkości ręki i czmychnął w zaspę śniegu, zostawiając ją samą. Rif stała jak wryta, a cała sytuacja zdawała się dopiero  teraz do niej docierać. Ołtarz, dotąd wzniosły i lekko niepokojący, stał się nagle upiorny i nieprzyjazny. Kamienną podłogę pokrywały ciemne plamy, których pochodzenia nie zamierzała dociekać.
igP7jsl.png- To co teraz? - mruknęła do siebie, chowając rapier za pas.

Teraz wszystko się zaczynało.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#5 2019-03-07 16:16:02

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 72.0.3626.121

Odp: Laevheim

j7ORDu8.png
U2IkpBb.jpg

tumblr_inline_pdoj458c1b1r8jbqm_75sq.gif
And who are you, the proud lord said,
That I must bow so low?
In a coat of gold or a coat of red,
A lion still has claws

- Dobrze się bawisz?
Młoda, potężna kobieta siedziała na równie potężnym fotelu, wachlując się także potężnym wachlarzem, rozwiewającym mimo tego niemrawo jej ciężkie, białe loki. Minę miała co najmniej niezadowoloną, choć wokół niej stała trójka służących, każde z innym zadaniem - jeden z nich, smagły chłopiec o przystojnej twarzy i spiętych do tyłu włosach podawał jej owoce prosto do ust; drugi przejmował od niej wachlarz i machał nim, kiedy tylko sobie zażyczyła; trzecia była młódką, stojącą po prostu za nią i czekającą na polecenie, ubraną na tyle skromnie, by nie razić oczu. Farid wziął talerz winogron od pierwszego chłopca, odłożył go na stolik. Następnie przejął wachlarz na własny użytek. Nie dało się nie wspomnieć, iż przyrząd ten miał wspaniałe, eleganckie szycie najwyższej jakości. Otwierał się łatwo, a zamykał z atencyjnym hukiem. Farid obejrzał go uważnie, nim wydał z siebie pomruk aprobaty, po czym odpowiedział:
- Wybitnie, kuzynko. Jak nigdy wcześniej. - Poczęstował ją szerokim uśmiechem i ukłonem, spodziewając się końca rozmowy, jednak ona ciągnęła dalej:
- Mam nadzieję, że korzystasz. To może być twój ostatni taki bal.
Jego uśmiech nie drgnął nawet na moment. Wyprostował się jedynie, a brwi wygiął w pewnym politowaniu.
- Och, kuzyneczko. Nikt nie popełni znów tego błędu. - Nachylił się do dziewczyny, owiewając ją ciężkim zapachem orientalnych perfum i ledwo wyczuwalną wonią spalenizny. Widowiskowo rozłożył wachlarz, kryjąc za nim ich twarze. - Zamiast pleść jęzorem po próżnicy, zrobiłabyś ze swoich pełnych usteczek lepszy użytek. Pan w rogu się niecierpliwi.
Ukłonił się znów teatralnie, zginając w pół i tym razem oddalił, nie chcąc wysłuchiwać kolejnych bzdur. Skierował się do ogrodu, intensywnie pachnącego kwitnącymi o tej porze roku roślinami. Tej wiosny rosły wyjątkowo bujnie, grube gałęzie uginały się pod ciężarem owoców, a ich korony barwiły piękne barwy kwiecia, kryjącego zielone listowie. Farid zaciągnął się parnym powietrzem, rozglądając wokół. Większość gości skryła się przed słońcem w chłodnych murach willi, a w labiryncie krzewów spacerowały głównie pary. Wśród nich dostrzegł jednego ze swych starszych braci wraz z piękną małżonką. Zrywał dla niej kwiaty z drzewa. Farid wywrócił oczami. Uważając na szaty, przeszedł przez gąszcz ogródka i dalej, ku granicom posiadłości. Tam, na samym końcu, rosło niewysokie, rozłożyste drzewo, formujące się w kapelusz. Mężczyzna lubił tam przebywać i myśleć, że padający na niego cień rzucany jest przez tarczę, chroniącą przed wszelkimi troskami. I dziś tam zasiadł, na żywo zielonej trawie. Nieraz proponowano, by postawić tu ławkę, lożę, ale on z każdym takim pomysłem walczył zawzięcie. Choć cenił wygody, to miejsce w swej beztroskiej formie podobało mu się najbardziej.
Obserwując ze szczytu wzgórza rozłożone u jego stóp miasto, Farid myślał o tym, że niedługo je opuści, nie wiedząc, kiedy miałby wrócić. Kochał swój kraj, jego klimat i wynaturzenia, ale nie odczuwał smutku na nadchodzącą podróż. Ni za miastem, ni za willą. Zwłaszcza za willą. Być może na ten fakt zasmuciłby się bardziej, gdyby nie to, że pogodził się z tym lata temu. Obejrzał się na budynek wznoszący się za jego plecami. A gdyby... Nie wrócił wcale? Co go tu trzymało? Absolutnie nic.
Nad jego głową zaćwierkał natarczywie ptak, nieduży o rubinowym pierzu i kontrastujących z nim złotych oczach. Patrzył na niego z góry, z dezaprobatą. Farid uśmiechnął się. Czas na niego.
To zły pomysł, szeptał głos w jego umyśle. To nie twoja decyzja.
- Zobaczysz - odpowiedział mu na przekór. - Dokonam tego.

“Give me honorable enemies rather than ambitious ones,
and I'll sleep more easily by night.”


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#6 2019-04-04 14:54:57

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 73.0.3683.86

Odp: Laevheim

Coen Brekhus

igP7jsl.pngOkutana futrami postać myśliwego przecinała powoli białą tajgę. Swoimi krokami kaziła nieskalaną dotąd taflę śniegu. Nie było tu żadnych innych śladów, lecz myśliwy Coen wiedział - miał przeczucie, iż w okolicy znajdzie jakąś zwierzynę. Zawsze miał do polowań szczęście - bezbłędnie wyczuwał, w którą stronę powinien się zwrócić, by na koniec dnia nie pozostać z pustymi rękami. Delikatny wiatr poruszył wierzchołkami okolicznych iglaków i futrem płaszcza. Dobra pogoda na polowanie. Obecność wiatru sprawiała, że zwierzyna wyruszała na własne łowy trwając w przekonaniu, że nos ją ostrzeże o niebezpieczeństwie. Owszem, ostrzegał - ale w taki dzień jak ten, często było już za późno. Pogoda błogosławiła dziś drapieżnikom.
igP7jsl.pngMimo braku śladów, Coen wiedział, gdzie ma iść. Szedł kierując się przeczuciem, które zmieniło się w pewność, gdy jakiś nieostrożny zwierz wydał przeciągły ryk. Słychać było, że to grubsza zwierzyna.
igP7jsl.pngNie wydawał się czuć zagrożony.
igP7jsl.pngNie była to też pora rykowisk.
igP7jsl.pngNie szkodziło sprawdzić.
Coen sięgnął do kołczanu, by upewnić się, że wszystkie strzały na miejscu, choć co prawda nie zapowiadało się, by przez najbliższą godzinę była potrzeba zdjęcia łuku z ramienia. Przez świst wiatru przedzierał się plusk strumienia i to w jego stronę Coen zmierzał. Wiedział, że to tam ma największą szansę spotkać coś wartego uwagi.
Drogę przecięły mu dwa zające, które na jego widok zerwały się do ucieczki pełnym paniki zygzakiem. Starczyłyby mu na parę dni pożywienia, ale dziś polował dla futra i poroża, które zawsze były w cenie. Co prawda, część mięsa miał zamiar wyciąć i zabrać ze sobą, ale resztę truchła był zmuszony pozostawiać. Posiadanie konia z pewnością ułatwiłoby sprawę związaną z transportem większych zdobyczy, ale w ten sposób Coen miałby już dwie gęby do wykarmienia. Dlatego też pozostawione mięso traktował jako ofiarę dla... trudno powiedzieć, czego. Dla wilków, jak zawsze cynicznie podpowiadał mu głosik z tyłu głowy.
Po dłuższej chwili przedzierania się przez śnieg, prawdopodobnie te same dwa zające wypadły spomiędzy zarośli wprost na niego.. Miał wrażenie, jakby zobaczył za nimi coś ciemnego, sądząc z łopotu, jakieś ptaszysko.
Gdy ta sama okazja przybiegała Coenowi prosto pod nogi - nie miał w zwyczaju jej marnować. Wyćwiczonym, zręcznym ruchem sięgnął po łuk na ramieniu. Naciągnięta broń jęknęła i posłała strzałę w zwierzęta. Zające rozpierzchły się na boki. Jeden z nich padł w śnieg  wydając przejmujące piski. Brekhus poczuł, jak zakłuło go współczucie. Starał się trafiać czysto, by nie wywoływać zbędnego cierpienia. Podszedł do miotającego się zwierzęcia najszybciej jak mógł, co było sporym wyzwaniem w sięgającym powyżej kolan śniegu. Gdy jego cień padł na zwierzę, te zaczęło się miotać jeszcze rozpaczliwiej. Coen dobił zwierzę nożem. Wokół zapanowała przejmująca cisza. Miał wrażenie, że przyroda wybudziła się z półprzytomnego letargu i teraz trwała w stanie najwyższej świadomości, zdjęta niemą trwogą. Mężczyzna przetarł zakrwawiony nóż śniegiem czując, jak cisza napiera na jego bębenki w uszach. Gdy przytraczał zwierze do pasa, poczuł nagły przypływ energii wypełniający go ciepłem i zadowoleniem. Po wyrzutach sumienia nie było ani śladu. Czuł satysfakcję z polowań do tego stopnia, że życie na marginesie społeczeństwa nie było dla niego specjalnie uciążliwym wyrzeczeniem. Właściwie lubił samotność. Spotkania z ludźmi nigdy nie doprowadzały do niczego dobrego. Czując się pokrzepionym na duchu, ruszył na dalsze łowy.

***

Strumień coraz głośniej zapowiadał swoją obecność w miarę zbliżania się do niego. Wiatr korzystnie dmuchał od jego strony niosąc ze sobą zapach glonów i ryb. Tu i ówdzie rysowały się ślady różnej maści zwierząt - od zajęcy przez jelenie po nawet niedźwiedzia. Coen powoli i ostrożnie zbliżył się do wodopoju. Oprócz stadka skaczących przy brzegu wron, niczego nie dostrzegał. Spokojnie zdjął z ramienia łuk i wyjął z kołczanu strzałę. Miał wrażenie, że lada chwila może się spodziewać czegoś większego.
igP7jsl.pngSłońce, choć wciąż wysoko na niebie, zaczynało się kryć za pagórkiem znajdującym po drugiej stronie strumienia. Brekhus miał wrażenie, że widzi coś na jego tle. Zmrużył oczy próbując to wypatrzeć. Mimowolnie napłynęły mu do oczu łzy wywołane drażniącymi promieniami słońca. Sylwetka zaczęła schodzić w dół zbocza. Wyglądało na to, że był to renifer - czarny na tle promieni. Szedł z wysoko uniesionym łbem spowijając się raz po raz w wielkich obłokach wydychanego powietrza. Coen poczuł, jak wzbiera w nim to pełne zadowolenia, oczekiwania i ekscytacji uczucie, jakie towarzyszyło mu zawsze po wypatrzeniu ofiary. Zwierzę zdawało się go nie zauważać. Powoli napiął łuk, próbując wycelować mimo oślepiającego światła. Po policzku spłynęła mu łza.Nie chciał czekać, świadomy, że zwierzę może go zauważyć lada chwila. Puścił cięciwę. Wrony zerwały się do lotu kracząc przeraźliwie.
igP7jsl.pngNagle wszystko stanęło w miejscu.
igP7jsl.pngPtaki wisiały w bezruchu w powietrzu. Drzewa zastygły przechylone przez wiatr. Coen opuścił łuk próbując osłonić oczy i rozglądając wokół gorączkowo. Wszystko trwało w bezruchu. Miał wrażenie, że widzi coś za sobą, ale przekonał  się, że to tylko jego własny cień. Gdy spojrzał w stronę renifera, zauważył, że zwierzę nie uległo temu dziwacznemu zatrzymaniu czasu jak reszta otoczenia. Spokojnie ominęło strzałę i zaczęło się zbliżać.
igP7jsl.png- Co do...
igP7jsl.png- Dobry strzał. Choć mocno ryzykowny.
igP7jsl.pngTo chyba wypowiedziało... zwierzę? Jakby tego było mało, Coenowi się zdawało, że mieniło się barwami niczym opal. Chyba w końcu oszalałem, przeszło Brekhusowi przez myśl.
igP7jsl.png- Bogowie znów patrzą na Śródziemie łaskawym okiem - odezwało się, tym razem na pewno, zwierzę.
Coen oparł łuk o ziemię czując, że nogi się pod nim uginają.
igP7jsl.png- Ra'var jest twoim następnym celem. Szukaj ostatków kultu Nyreny.

***

igP7jsl.pngStrzepnął krople krwi ściekające mu z rękawa. Minione wydarzenia tak bardzo utrzymywały go w ciągłym szoku, że dźwigany przez niego irbis prawie nie robił na nim wrażenia. Miał wielkie szczęście, że to on zobaczył zwierzę jako pierwszy, a nie na odwrót. Mało komu udawała się taka zdobycz. To też wpływało na cenę jego futra. Za pieniądze zarobione na jego sprzedaży mógłby wyżyć... dobre parę miesięcy.
Wszelkie kalkulacje Coen wykonywał bezwiednie, tak naprawdę zajmując głowę innymi sprawami. Co właściwie wynikało z tego spotkania? Miał dokonać jakichś większych czynów? Co miał zrobić po dotarciu do Ra'varu? Nie usłyszał właściwie żadnych konkretów. Może faktycznie ześwirował? Samotnym ludziom ponoć się to zdarzało. Pomału zaczął godzić się z myślą, że to wydarzenie niczego w jego życiu nie zmieni. To musiał być zwid. Może fatamorgana. A może był cholernie zmęczony.
Ogon irbisa zsunął mu się przez ramię i zaplątał pod jego nogami. Zarzucił go przez szyję jak szal. Wyszedł na jako-tako odśnieżoną ścieżkę. Spomiędzy nierówności terenu wychynęły dachy budynków, w których centrum znajdował się rynek. To w jego kierunku Coen zamierzał ruszyć. Tam miał największe szanse na sprzedaż futra i mięsa, a także by zasięgnąć języka w sprawie... w sumie sam nie wiedział czego.

***


igP7jsl.png-Mogę go od ciebie odkupić za góra 30 sztuk srebra - stwierdził sprzedawca obrzucając truchło irbisa denerwująco krótkim spojrzeniem.
igP7jsl.png- Dobrze wiesz, że jego futro można cenić w złocie - odparł Brekhus czując, że zaczyna tracić cierpliwość.
igP7jsl.png- Nikogo nie będzie na niego stać. Mogę odkupić od ciebie tego zająca - sprzedawca zerknął krytycznie na zwierzę przytroczone do jego pasa - choć widzę, że z kolei jego futro nie jest najlepszej jakości.
Coen zacisnął usta dusząc w sobie odpowiednią ripostę. Bez słowa wziął irbisa na ramiona, po czym odszedł.
igP7jsl.pngPrzechodził koło miejscowej karczmy, gdy zrównał się z nim jakiś mężczyzna. Pomijając już fakt, że Coen go nie znał, nie wydawał się być tutejszy. Zupełnie inny typ urody, jak i sam sposób chodzenia - sprężysty, wyraźnie nienawykły do brodzenia w śniegu.
igP7jsl.png- Brekhus, Coen? - zagadnął bezczelnie. Śmiało zmierzył go spojrzeniem, nawet nie starając się ukrywać z tym, że przygląda się zniekształceniom jego twarzy.
igP7jsl.png- A kto mówi? - Brekhus odpowiedział pytaniem na pytanie.
igP7jsl.png- Szukam przewodnika. Ponoć znasz tutejsze góry jak mało kto.
Coen nie odpowiedział od razu, krocząc wciąż przed siebie. To nie była prawda, ale co tutejsi mieszkańcy mogli wiedzieć o jego życiu, skoro mieszkał w oddaleniu od wioski. A tak się składało, że Ra'var znajdował się akurat za górami. Zastanawiał się, czy to ma być jakimś boskim sygnałem udowadniającym, że jednak nie zwariował. Nigdy dotąd w bogów nie wierzył - mity traktował jako wierzenia prymitywnych ludów, które potrzebowały wiary, by oswoić rzeczywistość.
igP7jsl.png- Odkupię od ciebie futro tego irbisa. Jeśli je oprawisz - nieznajomy postanowił o sobie przypomnieć.
igP7jsl.png- Kupisz futro i dodatkowo zapłacisz za moje przewodnictwo? - upewnił się Coen obracając głowę w jego stronę. Drażniło go, że mężczyzna szedł akurat po jego prawej stronie. Właśnie z tej strony miał zniekształconą twarz.
igP7jsl.png- Dokładnie tak - mężczyzna nawet nie mrugnął.
Brekhus zastanowił się nad tą ofertą. Mężczyzna musiał widzieć jego dyskusję ze sprzedawcą na targu.
igP7jsl.png- Rozważę to - skwitował niemalże nonszalancko, po czym przyspieszył kroku.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#7 2019-05-23 19:31:35

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 74.0.3729.157

Odp: Laevheim

j7ORDu8.png

igP7jsl.pngWiedział, że nigdy nie przebrnie przez Góry Krystaliczne bez pomocy. Miał swojego bardzo przydatnego osiłka, ale to za mało. Potrzebował przewodnika, to po pierwsze. Po drugie zaś bezpieczniej byłoby poruszać się w grupie, a nuż ktoś akurat wybierał się do Grimsgilu, w jakże przyjaznej krainie Ra'varu, tak wielbionej przez... cóż, wszystkie kraje kontynentu. Co by się nie działo, cholernie zgłodniał. Wyglądało na to, że w tej zapadłej dziurze znajdowała się tylko jedna karczma. Liczył całym sercem, by nie zabiła jego królewskiego podniebienia.
igP7jsl.pngWewnątrz całe pomieszczenia rozgrzewało wielkie palenisko, więc z początku wzrok Farida prześlizgnął się po sali, ciągnąc go do ognia. Dopiero po chwili wrócił spojrzeniem do okna, gdzie przy stole samotnie siedziała kobieta. Nie byle jaka - piękna Svahildranka. Patrzyła tępo bladymi oczami w pusty talerz przed sobą, obracając w dłoni zakrzywiony nóż, oparty ostrzem o stół. Śnieżnobiałe włosy opadały na pierś ciasno związaną plecionką, odsłaniając długie, szpiczaste uszy. Pełne, purpurowe usta mamrotały coś niesłyszalnie. Nie tworzyła tutaj takiego zjawiska, jakie na pewno powstałoby w jego kraju czy nawet na południu Ascadu, ale nadal budziła nieufność i niechęć. Północne ludy nie lubiły kryć się ze swoim zdaniem i wszystko, co myślały, malowało się na ich twarzach, tak jak teraz innym gościom w karczmie.
igP7jsl.png- Zimno tutaj, nieprawdaż?
igP7jsl.pngBezpardonowo dosiadł się do nietutejszej i uśmiechnął się do niej w sposób, od którego południowym niewiastom miękły kolana. Nieznajoma położyła nóż i niechętnie na niego spojrzała. Lustrowała go wzrokiem, a ostrze lśniło w świetle turkusową żyłką kruszcu. Nie wyglądała na zainteresowaną jego osobą, choć zdecydowanie wyróżniał się w towarzystwie. Farid wskazał palcem jej broń.
igP7jsl.png- Piękny sztylet. To wasze skały, prawda? - Ma w sobie dużo magii. Zapewne jest zatruta, uważaj. - Musiał kosztować majątek - ni to zapytał, ni stwierdził.
igP7jsl.pngPrzykuł jej uwagę. Nieznacznie, ale jednak. Poznał po tym, jak odchyliła się lekko do tyłu, a jej spojrzenie stało się bardziej przytomne. Farid nieczęsto miał okazję zobaczyć kogokolwiek z innych części Laevheimu, toteż przyglądał się dziewczynie z dużą ciekawością. Miała delikatne, niemal płynne rysy twarzy, drobny nos, ale mocne brwi, a włosy mocno kontrastowały z ciemną, siną skórą. Przypominała mu topielca, pozbawionego jednak elementu śmierci.
igP7jsl.png- Nie interesuje mnie cena przedmiotów, dopóki nie muszę ich sprzedać - odpowiedziała mu powoli.
igP7jsl.png- Sprzedajesz artefakty?
igP7jsl.png- Tego nie powiedziałam.
igP7jsl.png- Ale ja o to zapytałem.
igP7jsl.pngZapadła chwila ciszy, kiedy mierzyli się spojrzeniami, przerwana przez chłodne:
igP7jsl.png- Co podać?
igP7jsl.pngFarid odwrócił się do wiekowej kobiety, podpierającej się pod boki, wyraźnie zniecierpliwionej.
igP7jsl.png- Najlepsze danie jakie serwujecie, poproszę. - Wrócił spojrzeniem do Svahildranki, a jego wzrok przesunął się z jej twarzy na naszyjnik. Nietypowy wisior spoczywał na jej piersiach, emanując subtelnym, sinym blaskiem. Omal nie gwizdnął. Amulet jor. Niezłe cacko. Warte mnóstwo złota. Dziewczyna jest nieźle obłowiona. - Wybacz, nie przedstawiłem się. Farid.
igP7jsl.pngWstał i ukłonił się elegancko, zarzucając zjawiskowo połami płaszcza. Parę osób zerknęło w ich kierunku, ale na niej nie zrobiło to wrażenia.
igP7jsl.png- Czy czegoś ode mnie chcesz, Faridzie?
Obca wyraźnie traciła cierpliwość, ale trzeba było jej oddać, iż to dość często zdarzało się przy al'Jafarze. Potrafił świetnie czarować, ale dużo bardziej uwielbiał się drażnić i granie na nerwach wychodziło mu nierzadko wybitnie. Zdarzały się jednak też osoby, od których jego wspaniały urok się odbijał bezwzględnie. Stwierdził więc, że nie warto dalej drażnić kobiety i przeszedł do sedna sprawy.
igP7jsl.png- Zastanawiałem się, czy nie wybierasz się dalej na północ, gdzie jest zimniej. Powiedzmy... Ra'var?
igP7jsl.pngDostrzegł to. Nagły błysk w oku, ulotna chwila udowadniająca, że szedł dobrym tropem. Ledwo powstrzymał uśmiech, cisnący mu się na usta. Lubił dobre potyczki aktorskie. Nieznajoma praktycznie niczym się nie zdradziła; żaden mięsień nie drgnął, oczu nie zmrużyła, po prostu utrzymała tę samą obojętną postawę, jaką mu przedstawiała od początku. Farid jednakże nauczył się czytać ludzi ponad to.
igP7jsl.png- Grasz?
igP7jsl.pngZaskoczona, spojrzała na wskazywany przez niego flet. Leżał na boku, niemal bezpańsko, ale natychmiast dało się dostrzec jego ogromną wartość. W srebrnej obudowie wiły się bogate, cienkie zdobienia, przypominające tatuaże, jakie noszą Svahildranie. Czuć w nim było czas, a także tlącą się magię, jak rwąca rzeka pod skorupą ziemi. Farid pytająco spojrzał na instrument, ale ona nie pozwoliła mu go nawet dotknąć. Zamiast tego sama chwyciła w dłonie, a potem przytknęła do ust. Przymknęła oczy, nabrała oddech... I popłynęła muzyka.
igP7jsl.pngPierwszych nut spokojnej, subtelnej melodii nikt nie dosłyszał. Ludzie głośno rozmawiali, z kuchni dochodziły trzaski i nawoływania. Farid oparł brodę na splecionych dłoniach i wchłaniał się w muzykę, tymczasem kolejne głowy odwracały się w ich kierunku, aż zapadła niemal cisza. Wysokie tony fletu płynęły przez karczmę, hipnotyzując każdego, kto się w nie wsłuchał. Ktoś na tyłach wybijał rytm na bębnie, dopełniając melodię. Gdy kobieta odłożyła instrument, z kuchni dobiegło przekleństwo i swąd spalenizny.
igP7jsl.png- Sidrif - przedstawiła się, siadając.
igP7jsl.png- Chętnie opowiem ci o niesamowitej magii muzyki, Sidrif, jeśli zmierzasz również do Ra'varu i zechciałabyś mi towarzyszyć. - Uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - Te góry nie są do przejścia w pojedynkę, nawet dla kogoś, kogo nie rusza zimno. Temperatura to tylko jedno z wielu utrudnień do napotkania po drodze. Tutejszy łańcuch to jedyne, co powstrzymuje wciąż Ra'varczyków od ciągłych inwazji na Ascad. Słyszałaś może o Xacrium? Tam dopiero się bez przerwy rżną. - Odchrząknął, splatając przed sobą dłonie. - Ale wracając... Mam do załatwienia kilka spraw po tamtej stronie i wydaje mi się, że możemy sobie wzajemnie pomóc.
igP7jsl.png- Ponoć ich konflikt z Xacrium sięga czasów jeszcze sprzed podziału? - Sidrif chwyciła zdecydowanie sztylet i schowała go do pochwy przy pasie. Wydawała się mniej obronnie nastawiona.
igP7jsl.png- Ra'var nie potrzebuje powodu do walk - prychnął Farid, werbalizując swoją niechęć do tegoż narodu. - Ale masz rację, ich konflikt istotnie jest przedwieczny. Teraz utrzymują go tylko dla zasady. Co ciekawsze, jedynym narodem, jaki zostawiają w spokoju, są Dalirczycy, a przecież to ich dawni rodacy, mający nawet przymierze z Xacrium. Powinni ich nienawidzić.
igP7jsl.png- Nie są być może tak jednotorowi, jak mogłoby się wydawać.
igP7jsl.pngAl'Jafar uśmiechnął się na jej uwagę, ale nie zgłębiał dalej tematu. Chciał usłyszeć jej odpowiedź i przejść do kolejnego kroku - szukania przewodnika. Sidrif tymczasem dostała swój talerz mięsa i bez większej nonszalancji zaczęła obgryzać kości do ostatniego skrawka. Musiała być wygłodzona, bo nie zajęło to zbyt długo. Na koniec odgarnęła białe włosy i nachyliła się w jego stronę.
igP7jsl.png- A w jaki sposób ty przydasz się mnie, Faridzie?
igP7jsl.pngNa to rzeczowe pytanie mrugnął do niej zawadiacko, a płomienne iskry zatańczyły na jego rzęsach.
igP7jsl.png- Umiem to i owo.

***

igP7jsl.png"Rozważy to". Rozważy? Farid nie miał czasu na kogucie przepychanki. Z niemałym trudem wyprzedził mężczyznę i zastąpił mu drogę. Patrzył mu prosto w twarz, nie uciekając wzrokiem od deformacji na jego twarzy. Wyczuwał nietypową energię wokół niej, ale mogło to być echo ciężkich przeżyć. Magowie ognia posiadali większą wrażliwość na takie cząstki ze względu na swoje zdolności przeciwdziałania i zapobiegania im. Al'Jafar utrwalił to sobie w pamięci, by w razie potrzeby móc zagrać taką kartą. Tymczasem uśmiechnął się znów, nie pozwalając niecierpliwości przebić się do jego mimiki.
igP7jsl.png- Sprawa jest dość pilna, pozwolę sobie nadmienić. Będziemy czekać w karczmie.
igP7jsl.pngObrócił się, efektownie zarzucając płaszczem. Nim jednak zrobił choć kilka kroków, padło za nim pytanie:
igP7jsl.png- Kto jeszcze?
igP7jsl.pngFarid zaklął pod nosem, zwyzywając te hałdy śniegu. Gdyby nie ta przeklęta zmarznięta woda, jego odejście byłoby faktycznie szybkie i nie musiałby odpowiadać przez ramię, stojąc nieporadnie:
igP7jsl.png- Tak, jeszcze ktoś, choćby mój tragarz. Im więcej, tym bezpieczniej, nieprawdaż, przewodniku?


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#8 2019-09-19 13:33:52

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Laevheim

WOI7Fqj.png

Nie szukałem jej. Ani jej ani nikogo, kto mógłby wówczas być na jej miejscu, gdyby ona nie zwróciła mojej uwagi. Nie mogłem jednak przejść obojętnie. Spomiędzy skołtunionych, brudnych włosów i pyłu na twarzy rzuciła na mnie spojrzenie para dwojga oczu. Barwa jednego była czarna. Drugiego zaś fioletowa. W obu tliło się zawzięcie i kurczowa chęć przeżycia.
Znalazłem ją na ulicy. Potem pozwoliłem jej znaleźć mnie. Ja zyskałem tym powód, żeby ją zaczepić, ona - ofiarę do obrabowania. Zwątpienie wkradające się w jej ruchy zdradzało, że dopiero zaczęła parać się profesją rzezimieszka. I chociaż nie popełniła żadnego błędu, złapałem ją na gorącym uczynku. Nie dostała ode mnie prawa wyboru. Musiała pójść ze mną, albo oddałbym ją w ręce straży miasta. Nie próbowała uciec. Obiecałem jej zapłatę. Spodziewała się prawdopodobnie, że zabiorę ją do swojego pokoju i wykorzystam. Musiała desperacko potrzebować pieniędzy skoro, mimo przekonania o takim obrocie spraw, szła ze mną potulnie. Ja jednak zaprowadziłem ją do siedziby gildii. Zawołałem o posiłek dla niej, usadziłem ją w swoim biurze i zaproponowałem dołączenie do największej rodziny złodziei, jaką znała ta dzielnica miasta. Ubranie słów w formę propozycji było jedynie formalną grzecznością. Przekroczywszy próg głównego gniazda szwindlu i kradzieży, nie mogła z powrotem wyjść, nie będąc jego częścią. To była prosta kalkulacja zysków i strat, a dziewczyna najwyraźniej umiała liczyć doskonale. Umiała również czytać, pisać i targować się o warunki umowy, którą jej podsunąłem. To nie były zdolności, które posiadało pierwsze lepsze dziecko podkradające jabłka ze straganów.
Na umowie podpisała się imieniem Noraoi Khanya.
Sprawdziłem ją. Uruchomiłem swoje kontakty, które zebrały dla mnie informacje.  Jej ojciec pracował jako rzecznik największego rodu kupieckiego w Republice Lecheoye. Nosił imię Antayog Terokati. Jej matka, Luam, trudniła się złotnictwem, a swój interes zamierzała oddać w ręce syna - Taroa, a najmłodsze z ich dzieci pomagało w domu. Pomimo wysokiego usytuowania rodziny nie inwestowali w jego naukę fachu. Dziewczynka nazywała się Liyou.
Noraoi była najstarszym z dzieci. Urodziła się z imieniem Ayene. Moi informatorzy nie zdołali odkryć, dlaczego opuściła swój ród ani z jakiego powodu jej rodzina starała się ukryć informacje, iż poprzednio mieli trójkę potomstwa. Tę wiedzę zdobyłem sam.  Wezwałem ją do swojego biura, a kiedy przyszła, przywitałem ją jej  prawdziwym imieniem. Wskazałem jej krzesło, ale nie usiadła.
Przyznałem się jej, że zacząłem szperać w jej przeszłości. Rzekłem, że czuję jednak, że to niesprawiedliwe w stosunku do niej i ostatecznie wolałbym usłyszeć z jej ust to, co chcę wiedzieć. Nie wiem, na ile mi wówczas uwierzyła. Możliwe, że stwierdziła, że to kolejny test, który musi przejść, aby nie zostać pozbawionym tytułu członka gildii. Może przypuszczała, że wszystko już wiem, a teraz sprawdzam, czy spróbuje mnie okłamać lub zataić któryś z faktów. A może ufała mi bardziej niż dawała po sobie poznać, bo wyznała mi wszystko.
Postanowiła wyrzec się nazwiska ojca zaraz po ogromnej kłótni, którą wszczęła, wymuszając na rodzicach wyznanie prawdy. Mieli powiedzieć wprost, komu zamierzają oddać pracownię złotniczą - jej czy Taroa. Nigdy wcześniej nie było to powiedziane na głos, choć ona przekonana była, że dostawała częste sygnały, że to właśnie jej, jako pierworodnej, przypadnie w schedzie interes, do którego prowadzenia od lat była przygotowywana. Będąc zmuszonymi do wygłoszenia decyzji, jej rodzice jednocześnie przyznali, komu szykowali los życia jedynie jako pomoc w pracowni, na łasce i wytycznych młodszego brata. Jej duma nie pozwoliła jej na to przystać. Trzasnęła drzwiami tego samego wieczora, zaczynając życie na własnych warunkach i o własnych możliwościach. Szybko trafiła na ulicę, zmieniając się w kieszonkowca. Została przyłapana i zbita wiele razy, zanim nauczyła się niepostrzeżenie kroić sakiewki. Minęło też wiele czasu nim odkryła, w jaki sposób wybierać swoje ofiary. Teraz stała przede mną, jako człowiek aspirujący na miano jednego z bardziej finezyjnych i nieuchwytnych złodziei. Potrafiła nadejść niespodziewanie jak nagła ulewa i rozpłynąć się niepostrzeżenie niby leśna mgła. Kantowała pijanych marynarzy na grube pieniądze w taki sposób, że prosili o więcej. Wyrosła na bystrą kobietę, która znała swoją wartość i możliwości.
Lubiłem ją. Patrzyłem na nią jak na własną córkę, z której osiągnięć mogłem być dumny jak ze swoich własnych. Zamierzałem wynagrodzić ją za jej ambicję, siłę woli i hard ducha. Chciałem udowodnić, że podjęła słuszną decyzję, porzucając ludzi, którzy nie potrafili jej docenić.
Odwiedziłem więc jej siostrę. Przedstawiłem się jako sługa Ayene, wysłany w jej imieniu, abym przyprowadził Liyou do jej rezydencji. Rzekłem, że Ayene chce zaopiekować się swą młodszą siostrą i zainwestować w jej termin bez względu na to, jaką profesję wybierze sobie dziewczyna. Dałem jej czas na namysł i podjęcie decyzji. Przy następnej wizycie dwa dni później czekała na moje przyjście spakowana i gotowa do drogi. Na stole zostawiła list pożegnalny. Podmieniłem go na ten, który przygotowałem wcześniej sam. Wymknęliśmy się niepostrzeżenie, a ja zaprowadziłem ją do swojego własnego domu. Noraoi czekała tam na nas, wezwana zawczasu przez moich wysłanników.
Jej wyraz twarzy - gdybyście mogli go zobaczyć.. Ta mieszanka niedowierzania, zdziwienia, szczęścia i tęsknoty była oczarowująca. Nigdy wcześniej ani nigdy później Noraoi nie pozwoliła sobie w mojej obecności na tak przejrzysty przejaw emocji. Żałuję, że obrazu tej chwili nie jestem w stanie zlecić żadnemu z malarzy. Powiesiłbym go w swoim salonie, aby rozczulał serce każdego gościa, którego witam w swym domu.
Musiałem oczywiście przeprosić Liyou za kłamstwa, które opowiedziałem jej wcześniej i wyjawić prawdę. Nie wydawała się urażona. W pewnym sensie wyglądała na jeszcze bardziej podnieconą i zafascynowaną niż wcześniej, kiedy porywałem ją z domu. I chociaż Noraoi protestowała, mówiła, że może zapewnić jej termin u kogoś w mieście, że jest w stanie utrzymać je obie to Liyou chciała dołączyć do półświatka. Poparłem jej wybór. Zawarliśmy umowę: moim zadaniem było wprowadzić ją w tajniki rzemiosła. Przez ten czas ona mogła wycofać się i zmienić zdanie. Jeśli wciąż byłaby pewna swojego wyboru, a ja uznam, że jest na to gotowa, przedstawię ją gildii. Po tym nie będzie już drogi powrotnej.
Tamtego dnia raz na zawsze zniknęła Liyou, a na jej miejscu pojawiła się Siyo.
Czas, który z nią spędziłem, ujawnił jak dalekie w odmienności są sobie obie dziewczyny. Pierwszymi oznaki była ich aparycja: o ile Noraoi cierpiała na heterochromię, a jasnobrązowe włosy splatała w kilka warkoczy ciągnących się jak żmije wzdłuż głowy, o tyle Siyo patrzyła na świat błękitnoszarymi oczami, co rusz wyjmując z ust pojedyncze kosmyki białej, rozwichrzonej czupryny.  Kolejne różnice tkwiły w ich temperamencie. Starsza z sióstr wydawała się zdystansowana, kąśliwa, przy tym uparta i pewna siebie. Siyo była niczym wulkan energii, tryskała humorem, ciekawił ją świat i czasami trudno było za nią nadążyć. Później ten kontrast przeniósł się również na ich styl pracy. Noraoi miała lepkie ręce - lubiła zagadywać ludzi i odwracać ich uwagę, aby w międzyczasie zajrzeć do niepilnowanych sakiewek, albo okantować ich podczas gry w kości czy karty. Większość swoich zysków zdobywała podstępem. Siyo chwaliła się natomiast zwinnymi palcami - biła rekordy czasu podczas otwierania zamków, zręcznie znajdywała poukrywane w zakamarkach szkatułki z biżuterią, a stare belki nigdy nie skrzypiały pod siłą jej kroków. Kiedy sytuacja tego wymagała, biegała po ścianach i dachach niczym wiewiórka po gałęziach. Wolała niczym cień zaglądać do cudzych domów, kiedy nikt nie patrzył niż - tak jak Noraoi - ograbiać ludzi, patrząc im prosto w oczy.
Wszystkie cechy, które je różniły, sprawiały, że razem dziewczyny tworzyły idealną, uzupełniającą się całość. Nie było rzeczy, których nie potrafiły zrobić, kiedy działały wspólnie. Stały się moim ulubionym duetem do zadań niewykonalnych, a ja pchałem je do przodu, aby stworzyć legendę, o której będą opowiadać następne pokolenia.

YgVf2Xd.png

xOiFg6g.png

W   S K R Ó C I E
Imię: Noraoi Khanya
Prawdziwe imię: Ayene Terokati
Profesja: Złodziej
Pochodzenie: Republika Lecheoye, miasto Serkadis położone blisko granicy z Apreau

dc2stvm-b0748b5d-d513-4638-8719-3d82496ea013.jpg?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7InBhdGgiOiJcL2ZcLzZmMTMxZDIyLTc5NzQtNDc5My05ZGIzLTIxNjAzNzZiNWM3MlwvZGMyc3R2bS1iMDc0OGI1ZC1kNTEzLTQ2MzgtODcxOS0zZDgyNDk2ZWEwMTMuanBnIn1dXSwiYXVkIjpbInVybjpzZXJ2aWNlOmZpbGUuZG93bmxvYWQiXX0.DFVoCuz4KCaL4Byix0fQMbG3Gv-1DD-FPR07McACXec

AGSi418.png

W   S K R Ó C I E
Imię: Siyo Khanya
Prawdziwe imię: Liyou Terokati
Profesja: Włamywacz
Pochodzenie: Republika Lecheoye, miasto Serkadis położone blisko granicy z Apreau


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#9 2019-09-20 18:47:37

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
WindowsChrome 76.0.3809.132

Odp: Laevheim

WOI7Fqj.png

Noraoi wskazywała palcem parę księżyców przemierzających granatowy nieboskłon zawsze blisko siebie i mówiła, że to obraz ich razem - Noraoi i Siyo - bawiących się beztrosko, kiedy już zbiorą wystarczająco oszczędności i wyjadą z miasta, uwalniając się od gildii.
Siyo odpowiadała, że księżyce nie wyglądają na zbyt szczęśliwe i beztroskie. Zamiast nich, opowiadała o świetlikach - dwóch, małych ruchliwych robaczkach radośnie tańczących w gronie świecących kolegów, takich samych jak one.
Nigdy jednak nie kłóciły się o przekaz tych metafor. Wiedziały, że stanęły na rozdrożu postrzegania własnego miejsca na ziemi. Ciągnęło je w różne strony. Dla Noraoi kradzieże były sposobem na przetrwanie, który wplątał ją w swoje wici bardziej niż tego chciała. Siyo ten świat fascynował i każde kolejne zadanie przynosiło jej coraz większą radość i uczucie spełnienia.
Noraoi chciała z niego uciec. Siyo pragnęła być napędzającą go, spójną częścią.
Z czym innym wiązały swoje cele i marzenia, choć obie widziały się nawzajem jedna przy boku drugiej. Póki nie potrafiły znaleźć złotego środka, do którego chciałyby zmierzać obie, nie dążyły do konfrontacji i narzucenia swojej determinacji. Nauczyły się omijać sporne kwestie - w każdym temacie - i zgadzać na kompromisy, choć były to trudne lekcje zwłaszcza dla Siyo, która z początku próbowała narzucać siostrze swoją rację. Długo pracowały, żeby ich duet był zgodny w podejmowaniu decyzji, w szczególności tych, które wymagały szybkich, konkretnych działań.
Teraz jednak Noraoi nie mogła przymknąć gołej dupy godzić się na upór siostry i usiłowała wymusić na niej posłuszeństwo dla dobra ich obu.
Siyo zdawała się nawet nie słuchać. Z zaciekłą miną starała się dokończyć to, co robiła.
- Rzuć to, dziewczyno. Weźmy to, co już mamy i znikajmy póki możemy. Przestań już. Reywarin zrozumie, że nasz plan się posypał. Będzie rozgniewany bardziej, jeśli damy się teraz złapać. - Siyo nie reagowała w dalszym ciągu, więc Noraoi złapała jej nadgarstek i szarpnęła nim w górę, podnosząc siostrę z kolan. - Mówię do ciebie.
Siyo wlepiła w nią groźne spojrzenie, wytrzymując ból spowodowany nasilającym się uciskiem na ręce. Wreszcie warknęła w odpowiedzi:
- Zamiast mi przeszkadzać, może wymyśl coś, żeby nas jednak nie złapali.
Noraoi zacisnęła wargi. Chwyciła siostrę za ubrania i jak szmacianą lalkę przytargała ją do schodów prowadzącej na taras. Siyo szamotała się chwilę i syczała wyzwiska pod nosem, ale po wymierzonym jej przez Noraoi policzku, stała się potulna i obie zaczęły wspinać się do wyjścia.
Nie. Nie zrobiły tak. Noraoi nie szarpnęła siostry za szmaty, ani jej nie uderzyła, a Siyo nigdy nie była posłuszna, jeśli nie miała na to ochoty. Noraoi widziała po prostu ten scenariusz wyraźnie w swojej głowie i mocno pragnęła, by sprawa potoczyła się według niego. Zamiast tego odrzuciła nadgarstek siostry, posłała jej przez ramię ostatnie, wyzywające spojrzenie i weszła na dach sama. Schylona, przekradła się pod attykę. Kucnęła w jej cieniu i wpatrując się w zbliżający się cień jeźdźca, zaczęła snuć plany na drogę ucieczki z sytuacji, która pogarszała się z każdym powłóczystym krokiem jego wierzchowca.
Ale od początku. Trzeba cofnąć czas i opowiedzieć ten wieczór zaczynając tę historię od zachwytu nad bielą.
Biel była kolorem bogaczy. Biedacy nosili kolor piasku. Piasek wśród biednych ludzi był wszędzie: pod stopami i na stopach, pod ubraniem i w ich barwie, pchał się w oczy i między zęby. Domy również miały piaskowy kolor i wyglądały jak kwadratowe wydmy z kanciastymi otworami, przez które wiatr mógł wpychać piasek też do środka.
Biel wyglądała jak biżuteria zdobiąca pierś bogacza. Otulali nią ciała, smarowali nią mury i kładli na ścianach domów. Nie istniał widok milszy dla oka niż posiadłość bielą wymalowana, przed której bramą płynęła spokojnym nurtem szeroka rzeka, za której ogrodzeniem rosły ogrody pełne figowców, basenów i tłustych ptaków. Nie istniał - zwłaszcza dla złodzieja, który spodziewał się znaleźć za tą bielą mnóstwo skarbów proszących się o przywłaszczenie.
Nic dziwnego więc, że Siyo upajała się możliwością wtargnięcia do jednego z takich majątków. Rzadko kiedy zleceniodawcy proponowali zapłatę za włamania do podobnych miejsc. Zazwyczaj wiązało się to ze zbyt wielkim ryzykiem - wszędzie była straż, służba, psy oraz gęsi. Każda z tych grup, o ile nie była z miejsca uprzedzona i agresywnie nastawiona do wkradających się, zamaskowanych, niezapowiedzianych gości, o tyle zawsze robiła dużo hałasu na powitanie, sprowadzając tych uprzedzonych i agresywnie nastawionych. Łatwo w takim gronie o przymus pozostania na kolacji i śpiewania o pracodawcach, a przy odpowiednich namowach, niektórzy nie stronili od chwalenia się całymi ariami na temat nazwisk, miejsc, dat i faktów.
Niektórzy z tego samego powodu nie przyjmowali takich zleceń, więc siostry Khanya były parą, która miała tym mniejszą siłę argumentów na odsunięcie od siebie propozycji, im więcej osób je w tym uprzedziło. Reywarin uwielbiał dawać dziewczynom zadania trudne, których nikt nie odważył się podjąć.
Wracając do tematu - w oczach Siyo widać były iskry podekscytowania od chwili przeskoczenia muru chroniącego włości. Można było się obawiać, że iskry te wyskoczą zza powiek i spowodują pożar, który pobiegnie przez całą długość terenu po wysuszonych źdźbłach trawy, dotrze do liści figowców, osuszy baseny i upiecze całe tłuste ptactwo. Byłaby to ogromna szkoda, więc Noraoi próbowała zapobiegawczo uspokajać żywiołowość siostry - ucztę z mięsiwem wolała wydać po bezpiecznym wykonaniu zadania. Omijając obchody straży, przemknęły ciemnymi zakamarkami do jedynego budynku, który znajdował się w granicach ogrodzenia. Podeszły do niego od tylnej ściany. Siyo wyciągnęła z kieszeni garść nasion bobu zdobionych symbolami magii. Szczerze mówiąc, handlarz sprzedał im jeszcze drugie tyle, ile miała teraz w dłoni, ale dziewczyna zdążyła to już zużyć, ostatnimi dniami rzucając nimi w starszą siostrę. Patrzyła jak nasiona rozpryskują się niedaleko niej i śmiała się, słuchając jak zakichana Noraoi zaczyna przeklinać jej głupie pomysły i magię. Siyo przychodziła potem i przepraszała, mówiąc że sprawdza zasięg czaru. Była w tym szczypta prawdy jak i mała dawka kłamstwa.
Bób był zaklęty. Rozbijając się, sprawiał, że znajdujące się w zasięgu zaklęcia istoty zaczynały kichać. Po nasionkach nie zostawał ślad prócz warstwy kurzu w miejscu, w którym się rozpadły. Dziewczyny używając ich teraz, miały sprawdzić, czy wewnątrz domu znajduje się żywa dusza, nie będąc zmuszonymi na ryzyko wykrycia przez zaglądanie przez okna i wpychanie do nich głów. Siyo chwyciła więc procę w rękę, załadowała ją bobem i posłała nasiona do środka. Poczekały kilka sekund, a potem siostry usłyszały dwa kichnięcie jednocześnie.
Siyo wyciągnęła więc drugi zaklęty fant, który dostały od handlarza: malutką figurkę śpiącego jaguara wyciętego z kryształu soli. Zwierzę ułożone do snu było w nienaturalny sposób. Twórca zamiast uformować go tak, jak koty mają w zwyczaju wyglądać podczas drzemki - czyli jak zwinięty kłębek futra - przedstawił go w pozycji embrionalnej. Efekt ten był chyba zamierzony i choć siostry domyślały się, co chciał tym osiągnąć autor to w ostatecznym rozrachunku mało je to obchodziło.
Figurka była silnym środkiem usypiającym. Wystarczyło ją zgnieść i rozsypać w pomieszczeniu, w którym miało zadziałać. Oddziaływało również poprzez kontakt ze skórą, w mniejszym stopniu oczywiście, więc dziewczyny owinęły ją w liść i zawiniątko to wsunęły przez okno, by potem skruszyć je w pięści i odrzucić głębiej.
Usłyszały jak przez pokój przechodzi lekki powiew: spokojny szelest papieru, delikatny szum powietrza i ciche westchnienie uciekającego wiatru cieszącego się odzyskaną wolnością. Odczekały kilka minut, by mieć pewność, że zaklęcie zadziałało, po czym zarzuciły linę na wystające belki stropowe i wdrapały się po niej na taras na dachu. Noraoi zerknęła wtedy przez okno na parterze i zobaczyła na podłodze dwa ciemne pagórki ze spiczastymi uszami i lśniącą sierścią.
Albo zaklęcie uśpiło stróżujące tu psy, albo zamieniło strażników w dwa śniące jaguary. Nie można być pewnym. Magia była śliską, niebezpieczną sprawą i równie kapryśną jak bogowie, którzy przywlekli ją na ten świat.
Będąc na tarasie, zakradły się z niego po schodach na piętro i weszły do pierwszego z brzegu pokoju. Siyo zmierzyła go wzrokiem. Otworzyła szerzej oczy, przeszła na jego drugi koniec i z radością dziecka padła na łóżko stojące w rogu, rozkładając ręce i nogi jak ususzony żółw. Siostra spojrzała na nią strofująco, ale sama również nie potrafiła oprzeć się pokusie i dołączyła do Siyo. Tu również swym blaskiem, jak diament, ciągnęła je biel bogaczy: prześcieradło. Ci, których nie było stać na łóżka, musieli spać na trzcinowych matach.
Młodsza Khanya wstała i poszła do drugiego kąta, gdzie stało pełno koszy na kalasiris, peleryny, kapelusze i sandały. Dziewczyna zaczęła zaglądać do zakamarków i grzebać w nich aż wyciągnęła z jednego garść bransolet. Zadzwoniła nimi cichutko, posłała im ciepły uśmiech na powitanie i stwierdziła, że od dziś staną się przyjaciółmi. Schowała więc je do torby i jak gdyby nigdy nic wyszła wraz z Noraoi do drugiej izby. Znalazły tam balię do kąpieli, wiadro i stolik, na którym stała taca pełna aromatycznych olejków, pachnących wosków i kosmetyków.
W kolejnym pomieszczeniu właściciel domu kazał postawić piecyk, stół i kilka krzeseł, a w ostatnim leżało to, po co tu przyszły - płótna z malowidłami.
Dziewczyny wciąż nie wiedziały, kto zlecił im kradzież zagranicznych rarytasów ani dlaczego je potrzebuje. Nikt też nie zapytał, co o tym sądzą i jakie mają zdanie, więc robiły to, co do nich należało. Chociaż gdyby tak się stało, odpowiedziałyby, że to obraza dla ich miejscowych artystów. Zupełnie jakby tworzone przez nich arcydzieła na paletach z łupku już nie wystarczały. Gdyby wiedzieli, co za ich plecami robią miłośnicy sztuki, czuliby się zdradzeni, zamknęliby się w sobie i zablokowaliby przepływ swojej weny twórczej nazłość tym, którzy przestali ich dostrzegać i doceniać. To pewne jak skwar w południe.
- Spójrz tutaj - szepnęła Siyo, nie odwracając wzroku od tego, na co natrafiła. Noraoi stanęła za jej plecami i zerknęła na płótno. Spodziewała się ujrzeć tam portret pięknej cudzoziemki na tle, które podkreślałoby jej atuty. Takie właśnie obrazy widziała w domu zarządcy gildii, myśląc, że to jedyny temat wart uwagi i pieniędzy bogatych ludzi. Jej oczom ukazały się jednak wstęgi o kolorach wody, błękity malowane głęboką, czystą tonią oraz płynność kształtów, która zdaje się ruszać, gdy niczyj wzrok jej nie pilnuje. - Ktoś namalował ludzi pod wodą. I dał im ogony zamiast nóg, widzisz?
- Widzę.
- Myślisz, że to Hjalhildr?
- Nie bądź śmieszna, Siyo.  Słyszałam tyle przeróżnych legend o Głębinach, że przestałam wierzyć, że którakolwiek jest prawdziwa. Myślę, że to kolejna artystyczna wizja spośród całej zaspy wymysłów. Nie ma ludzi z płetwami. - Noraoi wyśmiała teorię siostry - Zresztą to niemożliwe, aby którykolwiek człowiek na Śródziemiu odbył podróż stąd do Głębin i wrócił, tylko po to, aby namalować dla innych to, co tam ujrzał.
- Może jest tak jak mówisz - odparła Siyo delikatnym, rozmarzonym głosem - Może autor nigdy tam nie pojechał. Może się tam urodził. Potem opuścił dom, trafił tutaj, a teraz uwiecznia wspomnienia, tęskniąc i cierpiąc za tym, co musiał zostawić.
- Pieniądze, które dostał za ten obraz na pewno ukoiły jego ból - podsumowała starsza Khanya - Chwytaj za płótna. Przyszłyśmy to wszystko zabrać. Nie podziwiać.
Siyo zacisnęła usta, zatrzymując między zębami kąśliwą odpowiedź. Od krótkiego czasu Noraoi swym strofowaniem drażniła jej zuchwałe ego. Dawane jej uwagi brzmiały jak warknięcie dzikiego kota, który próbuje pokazać swoim młodym, kto w tym stadzie rządzi i decyduje. To sygnał, przypominający, że Siyo jest wciąż tylko niemądrym, nieporadnym kociakiem, a to nie czas na głupie psoty. Nie kryje się w tym żadna wiedza, która  mogłaby faktycznie pomóc.
Noraoi wyciągnęła z torby zrulowany kawał skóry i rzuciła go Siyo. Ta rozwinęła go na podłodze i ułożyła na nim obraz. Otuliła go płatami z każdej strony, aby czuł się bezpiecznie podczas podróży, a przy tym nie mógł im z zawiniątka uciec. Mając pewność, że wszystkie zagięcia ułożyły się prawidłowo, zaczęła oplatać go sznurkami. Tworzyła z nich mocne węzły, których nauczył ją Reywarin. To były pierwsze z lekcji, których jej udzielał. Siadał wtedy na krześle i kazał się jej związać tak, aby nie był w stanie się uwolnić. Przez długi okres nie potrafiła trwale o spętać. Uwalniał się za każdym razem, tłumacząc później, co zrobiła źle. Kiedy wreszcie udało się jej unieruchomić go, rzekł:
- Dobra robota. Wiesz wszystko o węzłach. Możesz mnie teraz rozwiązać.
Nie zrobiła tego i to było nagrodą, którą wybrała w zamian za osiągnięcie celu. Siedziała przy nim, wyjadając z jego spiżarni suszone owoce i zadawała różne pytania, oczekując odpowiedzi - trzeba to zaznaczyć, ponieważ Reywarin miał doskonałe umiejętności w ich omijaniu.
Później zamienili się rolami i Siyo uczyła się uwalniać z węzłów. Mężczyzna miał wówczas wiele okazji, żeby mścić się w ten sam sposób, co ona. Gdy się znudził, zostawiał ją samą w ciemności, bezbronną na ataki much, zmuszając ją do szukania i poznawania palcami ścieżek, którymi biegły sznurki. Dziś te godziny, które spędziła nocą, trenując cierpliwość i zwinność palców, zamieniały się w złote umiejętności. Dzięki nim obwiązywała płótna sprawnie, prześcigając siostrę w tempie pracy. Przez to również Noraoi postanowiła zostawić jej sprawę zabezpieczania obrazów, a sama zaczęła wynosić gotowe już pakunki na taras.
W tym miejscu właściwie następuje zamknięcie koła, którego początek jest już znany: Noraoi wróciła z dachu, nakazując ewakuację; Siyo się sprzeciwiła, dostając w twarz, co zadziało się tylko w myślach starszej Khanyi, gdy tak naprawdę odwróciła się i pobiegła z powrotem na górę, aby obmyślić sposób na dokończenie zadania. Dokładnie rzecz biorąc, aktualny moment wydarzeń skończył się poprzednio słowami: "Wpatrując się w zbliżający się cień jeźdźca, zaczęła snuć plany na drogę ucieczki z sytuacji, która pogarszała się z każdym powłóczystym krokiem jego wierzchowca."
Tak. To powinno znaleźć się tu ponownie. Buduje napięcie, choć Noraoi mogłaby rzec, że jej nerwy są wystarczająco napięte i nie ma żadnej potrzeby, aby to dodatkowo podkreślać. Każda możliwość, o której myślała kończyła się ostatecznie ucieczką przed pościgiem między uprawami i kanałami na polach szeroko otaczających posiadłość. Nie były w stanie wygrać tej walki na otwartym terenie, targając pakunki pod pachą.
W toku rozmyślań zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzeniem dywersji. To wiązało się z pójściem prosto w paszczę lwa, ale sprowokowanie sytuacji, która skończyłaby się jej aresztowaniem, byłoby sposobem na skuteczne odwrócenie uwagi od kradzieży dzieł i dałoby wystarczająco dużo czasu Siyo na rozpłynięcie się z nimi. Musiała wymyślić jednak logiczny powód, dla którego znalazła się na posiadłości, atakując jej właściciela, którego nie miało tu być tej nocy, inaczej ludzie o magicznych umiejętnościach zdrowego myślenia, szybko przejrzą jej cel i sprowadzi na nie obie większe kłopoty niż dotychczas.
Gdy szukała rozwiązań, spod połów peleryny człowieka na koniu pokazała się ciepła, jasna, pomarańczowa łuna, która z nieśmiałym uśmiechem pomachała w stronę Noraoi, zwracając na siebie jej uwagę. Nie słyszała, by przemówiła, ale była pewna, że gdyby mogła wyszeptać jej cokolwiek do ucha, rzekłaby: "Nie jestem bielą. Jestem o wiele cenniejsza niż ona."
Przekonałaby ją.
Wróciła więc do budynku oświadczając, że ma zamiar uszykować pułapkę, aby spowolnić nadjeżdżającego mężczyznę, a Siyo od tej chwili działa sama i ma ewakuować się, nie czekając na siostrę. Tym razem Siyo zgodziła się bez zająknięcia. Owijała sznurkiem ostatni obraz. Musiała teraz spuścić z dachu wszystkie pakunki na tyły budynku i wraz z nimi opuścić teren posiadłości, żeby zabrać je do ich kryjówki. Noraoi zostawiła więc siostrę z jej zadaniem, a sama bezpieczną dla siebie, pełną cieni trasą wyszła na powitanie pana domu.

perfect time to turn up the volume

Upewniła się, czy którykolwiek ze strażników nie spogląda w tym kierunku i wybrała odpowiednią palmę. Wdrapała się po jej pniu jak małpka, kryjąc się między liśćmi i czekała na moment, kiedy jej ofiara znajdzie się w najmniejszym odstępie. Miała tylko jedną próbę, jedyną szansę do wykorzystania i musiała zrobić to jak najlepiej. Błąd popełniony na samym początku zniszczyłby cały plan. Musiała więc obliczyć taktykę, co do sekundy.
Nie. Wolała liczyć czas według uderzeń swojego serca, których dźwięk rozchodził się po jej czaszce. To był w tej sytuacji bardziej realistyczny miernik, który przyśpieszał z każdym kolejnym stuknięciem, przypominając, że decydująca chwila nadchodzi coraz szybciej, choć snujący się alejką koń wcale nie zmieniał tempa. Zamiast niego to jej myśli pełne obaw i zwątpienia galopowały jak oszalałe, chcąc uchronić ją samą przed tym, co zamierzała zrobić. Mówiły, że to zbyt ryzykowne, że to głupie, przecież nie chciała tego robić i powinna uciekać, póki wciąż żyje i ma wszystkie kończyny oraz sprawne gałki oczne. Niech ocali gałki oczne! A potem serce gniotło je wszystkie jak młot, przypominając im o Siyo. Nieważne, jak niski był poziom współczucia i moralności Noraoi. Wszystkie schodki, które powinny się znaleźć na tej skali, przeniosła na rzecz wierności siostrze. Nie mogła zostawić jej samej.
Bicie serca odliczyło zero.
Mężczyzna na koniu znalazł się tuż przed nią.
Noraoi rozhuśtała się i skoczyła.
Podkuliła nogi i wyciągnęła ręce przed siebie. Między palcami widziała twarz swojej ofiary, która podniosła głowę, widząc ruch po swojej lewej stronie. Mężczyzna spojrzał prosto w jej oczy, traktując je pomarańczowym blaskiem swoich ślepi. Tym samym, który wyglądał zza jego peleryny.  Zahipnotyzowało to dziewczynę, a ocucił ją dopiero ból uderzenia, który wydusił również powietrze z jej płuc, kiedy wreszcie wpadła na mężczyznę. Chwycił go z całej mocy i oplotła ramiona wokół jego szyi, próbując zrzucić go z siodła. Nie mógł krzyczeć, podduszany, więc szarpnął się jedynie, próbując odpędzić ją jak natarczywą papugę. Nie wiedział, że nie można bronić się przed wężem w ten sam sposób jak przed ptakiem. Jego siła nie pomagała mu zwyciężyć nad jej zwinnością. Szarpnął kolejny raz, próbując siły swoich łokci. Żadne z ciosów, które jej zadał nie pomagały mu zrzucić jej z siebie. Jego pięść grzmotnęła w jej nos, jednak ruch ten był niewymierzony i nieporadny. Krew zaczęła ściekać po jej wargach, środek twarzy zaczął pulsować nieprzyjemnie, ale cios jej nie zamroczył. Zamiast tego zacisnęła uściski jeszcze mocniej. Poczuła jak zaczynają się przechylać. Koń wierzgnął, ułatwiając jej zadanie. Zsunęli się po zadzie zwierzęcia i upadli. Nie przerwało to ich zmagań, choć z pewnością zwróciło uwagę strażników i Noraoi miała coraz mniej czasu zanim jej przeciwnik zyska przewagę liczebną.
Zwolniła uścisk na jego szyi i chwyciła za poły płaszcza. Mężczyzna zerwał się, zrzucając go z siebie, aby uwolnić się wreszcie od napastnika i teraz Noraoi mogła spojrzeć na przedmiot, który uwieszony przy jego pasku, skrywał się wcześniej pod wierzchnim odzieniem i swą poświatą wołał o zainteresowanie. To była klatka. Mała, metalowa klatka ozdobiona metalowym bluszczem, wewnątrz której siedział metalowy ptaszek, huśtając się na zawieszonym tam patyczku.
- Straż! - wrzasnął mężczyzna, uciekając  - Straż!
Dziewczyna wyciągnęła sztylet zza paska i ruszyła za nim. Nie musiała się wysilać, aby go doścignąć - ona w swej profesji biegała na okrągło, on w swej profesji woził zadek w siodle. Dobiegła do niego, ale zamiast zaatakować go od tyłu, chwyciła za klatkę i wzięła zamach sztyletem na mocujący go rzemień. Przedmiot spoczął całym ciężarem w jej dłoni, a bijąca od niego łuna zaczęła ogrzewać jej skórę. Ciepło bez chwili zwłoki zaczęło przybierać na sile. Stawało się parzące i pędziło wzdłuż jej ramienia ku reszcie ciała, rozgrzewając jej trzewia lepiej niż piekąca porcja zupy z soczewicy i przypraw. Z chwilą, gdy dotarło do czubków jej uszu, Noraoi czuła, jakby stała wewnątrz stosu, a wokół buzował żywy ogień, który droczy się z nią, podszczypując. Było to jednak zadziwiająco przyjemne, pobudzające i podniecające.
Wszystkie te określenia łączyła litera P i dziewczyna nabierała pewności, że wszystko, co zaczynało się literą P było przepełnione dobrocią i nie miało prawa się nie podobać.  Dało się doliczyć do tego ptaka wewnątrz klatki jak i zamysł posiadania go. To nie był już plan służący odwróceniu uwagi. Chciała mieć na własność to, na czym zaciskała właśnie palce.
Mężczyzna pobiegł dalej, chowając się za plecami strażników, którzy dostawali od niego wystarczająco dużo pieniędzy, by nieulękle chcieć chronić go własnymi piersiami niczym cegły muru. Kilku z nich ruszyło ku niej, wyciągając przed siebie broń. Dziewczyna nie czekała na moment konfrontacji. Odwróciła się na pięcie i pędem zaczęła biec w stronę głównej bramy. Głosy za nią rozkazywały, by się zatrzymała. Słyszała tupot wielu stóp na piaszczystej ścieżce, które mieszały się z echem jej własnych susów. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że ruszyli za nią w pościg. Któryś z nich w dalszym ciągu krzyczał, choć jej zdaniem, niepotrzebnie marnował siły na wydawanie głosów. Jednak słowa, które wypowiadał nie były skierowane do niej, lecz do strażników pilnujących bramy, którzy powiadomieni hałasem wyszli jej naprzeciw.
Noraoi przeklęła w duchu. Zapomniała. W całym swym planie zapomniała o nich. Nie miała zapasowego pomysłu w zanadrzu, co zrobić teraz, ale jej ciało działało w tej chwili znacznie śpieszniej niż myśli i nogi pokierowały ją ostrym skrętem w lewo ku wschodniej ścianie posiadłości. Wrząca krew w żyłach kazała jej biec szybciej. Szybciej niż potrafiła. Szybciej niż było to możliwe. Czuła jak jej zaprzęgnięte do wysiłku i zmaltretowane mięśnie zaciskają się z  bólu, a mimo to gnały dalej niosąc ją wciąż szybciej. Szybciej. Szybciej. Wprost na mur. Był coraz bliżej. Gdyby zrobiła jeszcze jeden krok, mogłaby dotknąć go ręką, choć z tą szybkością, którą osiągnęła, tuż po uderzeniu złożyłaby się raczej niczym harmonijka.
Jej kolana nagle ugięły się mocniej i wybiły ją w górę. Prawa noga zaparła się o ścianę i odbiła od niej jeszcze wyżej, a potem jej wolna ręka zahaczyła o brzeg i Noraoi zawisła ze swym ciężarem na skraju. Jak małpka zaczęła dalej się wdrapywać, żeby przerzucić ciało na drugą stronę. Dłoń, w której wciąż ściskała klatkę utrudniała jej zadanie, ale dziewczyna nie miała zamiaru jej puścić.
- Wy biegniecie na drugą stronę, a wy po konie! - wrzeszczał głos jednego ze strażników - A ty zrób wreszcie z tego użytek!
Znała go. Kilka lat temu dostała od niego okropne manto, po tym jak złapał ją na kradzieży chleba ze straganu jego szwagra. Teraz wyrwał innemu strażnikowi z rąk łuk ze strzałą i celował bronią w jej głowę. Wypuścił cięciwę, a Noraoi w tym samym momencie po prostu sturlała się z muru, unikając pocisku. Poleciała w dół jak pchnięta kłoda i rozbiła się o ziemię po drugiej stronie. Zakaszlała, krztusząc się łzami. Miała wrażenie, że coś pękło w jej klatce piersiowej. Dech zaczął ją parzyć, ale nie wiedziała, czy to z powodu bólu, czy gorąca, które od chwili chwycenia klatki, napędzało ją do działania. Wiedziała, że to dzięki niemu udało się jej prześcignąć ze strażnikami i przeskoczyć mur posiadłości. Dzięki niemu była też w stanie na nowo poderwać się na nogi, choć każdy ruch był przeszyty bólem, a kolana drżały i gięły się pod nią jak liście palm. Magia, którą roztaczał skradziony przedmiot pomagała jej przetrwać. Miała nadzieję, że jego moc pozwoli jej dotrzeć do przystani zbudowanej kilka pól dalej. W jednym z kanałów tego miejsca ukryte było wejście do tunelu ewakuacyjnego połączonego z siedzibą gildii. Mogła nim bezpiecznie i niezauważalnie wrócić na swoją dzielnicę.
Nie potrafiła przyznać tego sama przed sobą, ale w tej sytuacji pokładała więcej wiary w magię niż we własne możliwości. Nie liczyła na to, by, polegając jedynie na swym talencie, była w stanie wygrać wyścig z wierzchowcami strażników. Musiała jednak spróbować i jak mantrę powtarzała w myślach błagania o wsparcie. Prosiła, a swą prośbę wypuszczała w przestrzeń, bo nie znała innej możliwości. Nie wiedziała do kogo miałyby słowa te kierować. Bogów nie było w jej świecie od dawna, a magia nie miała uszu, by słuchać ludzkich modlitw.
Ale prosiła, bo gdzieś musiał istnieć byt, do którego jej słowa dotrą. Prosiła. Prosiła i biegła. Biegła, a nacisk jej stóp zostawiał za nią niewielką chmurę kurzu i piachu. 

***

Siyo zapukała do drzwi gabinetu Reywarina, po czym weszła, nie czekając na słowa "Proszę, wejdź." Wewnątrz znajdywali się dwaj mężczyźni. Jeden z nich siedział na swym importowanym, krwistoczerwonym, zamszowym fotelu. Na rękach nosił złote bransolety, a na jego piersi leżał równie złoty wisior. Na ciało zarzucił granatową tkaninę i przewiązał ją w talii szerokim, skórzanym pasem, podkreślając tym dobrze zbudowaną, umięśnioną sylwetkę. Głowę miał zgoloną, ale nie zwykł nosić peruki i dumnie prezentował nagą czaszkę. Zresztą był wystarczająco przystojny, by nie czuć potrzeby upiększać się - miał ostre rysy twarzy, bujne brwi, spod których spoglądał na ludzi ciemnymi, brązowymi oczami i szerokie, soczyste usta. Jednak dziś na jego twarzy dało się widzieć lśniący, świeży siniec wokół lewego oka.
To ten człowiek nosił imię Reywarin i to jemu siostry Khanya zawdzięczały swoje dotychczasowe życie.
Drugi człowiek stał odwrócony bokiem drzwi. Był tu jednak tylko na chwilę, więc nie warto marnować czasu na jego dokładny opis. Można jednak dodać, że nosił typowy dla mieszkańców Lecheoye strój: biodra oplótł przepaską sięgającą przed kolano, brzuch zakrył brązowym materiałem, a pierś zostawił odkrytą. Ramię opiął skórą w cętki. Jego imię brzmiało Mogorosi.
Obaj unieśli ku niej wzrok, kiedy weszła, ale ich skupienie wróciło szybko z powrotem do gry w Psy i Szakale. Siyo stanęła nad ich głowami, spoglądając na planszę. została stworzona tak, aby reprezentowała wszystko, czym odznaczało się Lecheoye. Podstawa wypalona była na kształt leżącego hipopotama. Na jego grzbiecie między pięćdziesięcioma ośmioma otworami otoczonymi falistymi kręgami niczym słońce promieniami namalowana była palma figowa. Otwory te odgrywały rolę pól gry. Szpilki, które zamiast pionków, wkładali w dołki, wytopiono ze złota, a ich główki wyrzeźbiono na kształt głów szakali i psów. Mężczyźni rzucali czterema trzcinowymi paskami, pomalowanymi z jednej strony, aby los wyznaczył im ilość punktów, które mogli wykorzystać na ruch szpilkami.
Nie każda plansza tak wyglądała. Większość z nich tworzono jak drewniane szkatułki na kocich nóżkach. W ich środku można było schować zwykle mniej zdobne szpilki. Dzieci rolników zbierały kamyki i palcem po piasku rysowały pola gry. Wersja, w którą grali teraz panowie była prawdziwym arcydziełem. Siyo nie miała ochoty pytać, którego wysoko urodzonego rodu była to wcześniej własność.
Wzięła trzcinowe patyczki do ręki, zatrzęsła dłonią i upuściła je na stół, ale nawet nie spojrzała na wynik. Zamiast tego okrążyła blat i pochyliła się nad znaleziskiem, z którym wczoraj Noraoi wbiegła do siedziby. Przedmiot przestał już świecić, dzięki czemu było widać piękno i bogactwo kolorów metalu, z którego zrobiony był obiekt. Dodatkowo ptaszek, który wcześniej siedział nieruchomo na huśtawce jak na figurkę przystało, rzucał się teraz po klatce nerwowo i ćwierkał agresywnie.
Siyo wydała cichy głos zachwytu. Mężczyźni przerywając rozgrywkę unieśli spojrzenia w jej stronę. Jeden z nich zwrócił się do dziewczyny:
- Podejdź do mnie. - Zrobiła, jak jej kazano. Męska dłoń poklepała siedzenie, dając znać, by usiadła, więc Siyo kucnęła na skraju jego siedziska. - Czy widziałaś się już dzisiaj z siostrą?
- Właśnie ją obudziłam. Powinna niedługo do nas dołączyć. - Reywarin brał wdech, by zapytać o samopoczucie Noraoi, ale Siyo przeczuła, jak zabrzmi kolejne pytanie, zanim zostało wypowiedziane. - Nie wygląda najlepiej i wydaje się być osowiała.
- Cudownie. W takim wypadku ucieszą ją wieści, które dla was mam.
Wypowiedział to tonem, który zaintrygował Siyo. Zdradzał, że Noraoi wcale nie ucieszy się, słysząc te wieści, choć słowa sugerowały, co innego. Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się, widząc u niej budzącą się w niej ekscytację.
Siyo pasowało, że odczytał w niej jedynie ekscytację. Prawdę mówiąc, kryła się za nią duża porcja zazdrości. Noraoi była w centrum uwagi od momentu, w którym właściwie wtoczyła się wycieńczona, przyciskając do piersi przedmiot lśniący takim samym magicznym blaskiem jak jej oczy i nie pozwalała go sobie odebrać. Wszyscy z ust do ust przekazywali sobie niezwykłą historię Khanyi, które okradły arystokratę, ale nikt nie mówił o niezwykłości łupu, który przytargała Siyo. Jej imię w tej opowieści nie padało. Jej w niej nie było.
Uczucie zazdrości nie sprawiało, że była zła na Noraoi. Rozumiała, że jej starsza siostra zasłużyła na swoją chwilę chwały, dzięki poświęceniu sprawie i niezwykłości zdarzeń, które ją spotkały, ale wiedziała też, że Noraoi nie doceni sławy, która będzie ją teraz otaczać. Te dobre słowa innych i wyróżnienie zostaną zdeptane przez wyrachowane zasady, przez które Noraoi powtarza, że rozgłos nie należy do skarbów, jakich złodziej powinien pożądać. Jednak Siyo chciała, by jej imię podróżowało po ustach ludzi, lub przynajmniej nie ginęło za echem wykrzykiwanego imienia Noraoi.
- Zdradzicie mi coś więcej nim pojawi się Noraoi? - zagaiła
- To artefakt - odparł Mogorosi, wskazując podbródkiem w stronę klatki.
- Jeśli zdradzisz jej więcej, odetnę ci język, przyjacielu. - Reywarin określił go tym mianem, a Siyo miała pewność, że wcale tak o nim nie myślał. - Zdecydowałem, że usłyszą nowiny jednocześnie.
- Harmonia ciała jest harmonią umysłu. - Mogorosi przedstawił swoje igły z główkami psów. - Póki moje ciało żyje w harmonii, również moje umiejętności miewają się dobrze. Dzięki temu umiem równie dobrze ujawniać informacje jak i je zatajać. Gdy jednak ciało straci swą równowagę i utracę część, która pozwala mi ujawniać, prawdopodobnie będę miał również problem z zatajaniem.
- Uświadamianie kogoś, że umiesz chlapać nie tylko jęzorem raczej nie jest dobrym pomysłem. To sposób w jaki szybko traci się język razem z gardłem i całą głową - skwitowała jego wywód Siyo. Reywarin uniósł dłoń, dając znać, że dziewczyna ma pohamować swoje komentarze. Zdawał się nie przejmować pyskowaniem Mogorosiego. Uśmiechał się jakby na widok rozczulającego serce kociaka, który udaje panterę i wierzy, że jego cienkie pazurki są w stanie go obronić.
- Spokojnie. Mamy komplet pionków do gry w Psy i Szakale. Nie potrzebuję kolejnych dwóch, szczerzących zęby.
- Powiedzcie mi więcej o artefakcie - poprosiła Siyo, wracając do tematu, ale mężczyźni odmówili. Reywarin chciał, by Noraoi i Siyo usłyszały wieści razem.
Czekali więc na Noraoi, a Siyo wierciła się i marudziła, nakręcona jak katarynka przez ciekawość. Kiedy wreszcie usłyszeli ciche pukanie do drzwi, zniecierpliwienie dziewczyny sięgnęło zenitu.
- Reywarin ma dla nas nowe informacje! Siadaj szybko, musisz posłuchać! - Tymi słowami Siyo poganiała Noraoi, która zamknąwszy drzwi, oparła się o nie plecami. Jej wzrok przemknął przez twarze wszystkich obecnych, a potem zawisł na klatce, którą wczorajszej nocy zdobyła.
- Nie. Nie będę słuchać tego, co chcecie mi powiedzieć, dopóki nie usłyszę tego, co ja chcę widzieć - odparła Noraoi zachrypniętym głosem. Pracowała pod zwierzchnictwem Reywarina wystarczająco długo, by być pewną, że zdążył on już prześledzić i zbadać wczorajsze wydarzenia. Nigdy nie przepuszczał okazji, by być dobrze poinformowanym.
Spojrzała na niego wyczekująco, a ten wskazał jej dłonią siedzenie.
- To dobre warunki umowy. Udzielę ci wszystkich odpowiedzi, w miarę swoich możliwości - rzekł, a kiedy zajęła miejsce naprzeciw niego, obok Mogorosiego, dodał:
- Czekam na twoje pytania.
Siyo zmierzyła wzrokiem siostrę. Miała napuchnięty nos i rozciętą wargę. Nie nałożyła na twarz makijażu. Gdy spała, medyk obandażował jej klatkę piersiową i lewe ramię. Ukryła to pod lnianą pelerynką, lecz wysuwający się spod materiału siniak wyglądał, jakby próbował sięgnąć łokcia. Siyo wiedziała, że siostra przez jakiś czas będzie unikać opuszczania domu, aby nie wzbudzać wśród ludzi podejrzeń swoimi obrażeniami.
- Chcę wiedzieć, jakim cudem tu dotarłam. Nie potrafię przypomnieć sobie nic, co działo się po upadku. Ostatnie, co pamiętam to słowa strażnika, który kazał posłać za mną pościg konny. Nie wierzę, że byłabym zdolna przegonić muła, a już bynajmniej wierzchowca, więc w jaki sposób wciąż żyję i chodzę wolna? Był tam ktoś, kto mi pomógł? Czy jednak wszystko, co pozwoliło mi uciec, było sprawką tego przedmiotu?
- To nie przedmiotowi należą się zasługi, choć to na właśnie jego temat chcę z wami pomówić, kiedy już zaspokoję twój głód. Jak już o tym mówimy, pozwól mi zawołać o posiłek dla ciebie. - Noraoi pokręciła głową, odmawiając. - Dobrze, jak wolisz. Tak więc to nie przedmiot wpłynął na ciebie wczorajszej nocy, lecz zaklęcie, które ktoś nad nim rozpiął. Choć i to stwierdzenie nie jest właściwe...
- Nic nie rozumiem, Reywarin.
Mężczyzna podrapał się po brodzie i zaczął jeszcze raz:
- Na tym obiekcie znajdował się czar, który sprawiał, że każdy, kto go dotknie, będzie chciał mieć go na własność, niezależnie od ceny. Prawdopodobnie człowiek, którego wczoraj okradłyście, był pierwotną ofiarą tego zaklęcia, które miało sprawić, aby kupił którąś z rzeczy na targu bibelotów. To zazwyczaj delikatne czary, które zanikają subtelnie jak tylko skłonią kogoś do posiadania.
- I to zaklęcie sprawia, że ludzie w desperackiej chęci przywłaszczenia skaczą po ścianach i biegają szybciej niż konie?
- Nie. Jednakże możliwe, że w pewien sposób przeinaczyło się ze względu na to, na co zostało rzucone. Mimo wszystko nie powinno działać tak długo ani z taką siłą. Mam dlatego nieodparte wrażenie, że to nie magia, lecz ty sama przekroczyłaś wczoraj swoje granice i uratowałaś się przed pojmaniem.
Noraoi spojrzała na niego z niedowierzaniem, więc mężczyzna uśmiechnął się szeroko, rozbawiony jej miną.
- Tak. Myślę, że to twoja chęć uratowania siostry jak i własnej skóry sprawiła, że wygięłaś limity swoich możliwości.
- To szalone. Równie dobrze mogę uwierzyć, że wczorajszej nocy czuwał nade mną jeden z bogów.
Reywarin zamruczał, ale nie wyjaśniło to, co sądzi o tej teorii. Wziął patyczki w dłoń i potrząsnął nimi.
- Tej opcji nie wykreślałbym tak łatwo. Oni zawsze lubili gmerać w ludzkich życiach i choć zniknęli, z pewnością nie zniknęli na stałe.
- Więc mówisz, że o własnych siłach dobiegłam do miasta, uciekając konnym?
- Nie. Tego akurat nie zrobiłaś. Z moich informacji wnioskuję, że gospodarzowi zależało bardziej na ochronie własnej skóry niż złapaniu ciebie. Odwołał więc pogoń i kazał bronić siebie przed ewentualnością kolejnego ataku. Oczywiście pożałował tej decyzji, kiedy ujrzał brak ukochanych obrazów w swym domu.
Siyo prychnęła pod nosem, a Reywarin roześmiał się w głos.
- Ty dzięki temu mogłaś bezpiecznie doczłapać do portu, wrócić tunelem pod polami do siedziby i pobić tutaj wszystkich, którzy próbowali wyjąć ci z rąk twoją zdobycz.
Mówiąc to wskazał palcem na swoje lewe, napuchnięte fioletem oko.
Siyo chciałaby powiedzieć, że widziała, jak jej siostra zastyga w bezruchu, słysząc te wieści, ale Noraoi nie zwykła wykonywać zbyt wielu gestów, więc jeśli ktoś przeoczył brak tego jednego mrugnięcia, nie uwierzyłby słowom młodszej Khanyi.
- Komu jeszcze zrobiłam krzywdę?
- Dowiesz się sama. Na pewno ci się dziś przypomną. - Reywarin wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Siyo i dziewczyna znów zachichotała. - Kiedy udało się ciebie obezwładnić i zabrać klatkę, uspokoiłaś się. Wezwałem medyka dla ciebie i Mogorosiego, który zdradzi wam to, co ja chcę, żebyście usłyszały, o ile wiesz już to, co ty chciałaś.
- Ja - zgłosiła się nagle Siyo - wciąż nic z tego nie rozumiem. Widziałam Noraoi wczoraj, kiedy tu wbiegła. Zachowywała się jak opętana.
Mogorosi westchnął, jakby zmęczony już rozmową, której się przysłuchiwał, po czym zabrał w niej głos:
- Czar wywołał chęć posiadania, ale to, co Noraoi zrobiła pod jego wpływem było podyktowane możliwościami jej ciała i jeśli przestaniemy podkreślać niezwykłość tych wyczynów - mężczyzna niezbyt dyskretnie wywrócił oczami, dając do zrozumienia, że dla niego wczorajsza sytuacja nie była warta ciągłego przywoływania, a tym bardziej dokładnego i rozwlekłego kalkulowania - przestaniemy również doszukiwać się w tym działania magii. Niejeden członek gildii zdołał już przeskoczyć ścianę, albo zwieść straż, kiedy ryzyko tego wymagało.
- Nie tłumaczy to jednak, dlaczego pobiła kolegów, kiedy wróciła - przypomniała Siyo, zakładając ręce na piersi.
- Prawda. To wytłumaczyła nam przed momentem sama. Jak powiedziała, nie pamięta nic, co działo się po upadku. To znaczy, że przestała kontrolować tok swych myśli. Nie skłamałbym, gdybym rzekł, że jej tok myśli właściwie został wyłączony przez co jedynym głosem w jej głowie był ten, który wywodził się z czaru. Mógł być cichy i niewyraźny, ale żaden inny go nie zagłuszał, więc stał się dla Noraoi najważniejszy. Niewiele mówiąc, pustka w jej głowie podkreśliła moc zaklęcia. Stąd wrażenie, że było ono dużo silniejsze niż w rzeczywistości i sprawiło, że w przyjaciołach widziała wrogów, którzy chcą ograbić ją ze skarbu. Czy teraz sytuacja jest jasno nakreślona?
- Tak. Mam tylko jeszcze ostatnie pytanie - rzekła Siyo. - Jesteś tak oschły wobec wszystkich czy wyłącznie wtedy, kiedy kobieta siedzi obok? Jaki jest tego powód?
- To dwa pytania - odparł Mogorosi.
- I nie potrzebują odpowiedzi - dodała Noraoi, posyłając Siyo karcące spojrzenie, którym młodsza siostra nie przejęła się nawet odrobinę. Wzruszyła jedynie ramionami i odwróciła wzrok.
- Mogorosi jest rzeczowym człowiekiem - zabrał głos Reywarin - Jego podejście jest czysto badawcze. Dlatego go wezwałem. Chciałem, aby swym sprawnym okiem i ogromem wiedzy ocenił wczorajsze zdarzenie oraz to, co Noraoi zdobyła.
Wyciągnął rękę w stronę wspomnianego mężczyzny i poprosił:
- Mogorosi, pójdzie sprawniej, kiedy dziewczyny usłyszą wszystko z twoich ust.
- Przedmiot, który Noraoi przyniosła skrywa w sobie artefakt.
Siyo zaklaskała cichutko dłońmi, ciesząc się jak dziecko, któremu opowiada się bajkę przed snem.
- Można by pomyśleć, że cała klatka nim jest, ale zewnętrzne kraty to jedynie pudełko na to, co cenne. Jeśli zdążyłyście pomyśleć, że to ożywiona replika ptaka jest tu ważna to muszę wyprowadzić was z błędu. Ten mechanizm to wyłącznie strażnik, który broni artefaktu, a są nim te trzy dzwonki rosnące u szczytu. - Mogorosi wskazywał każdy element palcem, a im bliżej jego dłoń znalazła się klatki tym głośniej i agresywniej  szamotał się wewnątrz niej metalowy ptak. - W moich papirusach poświęconych bogini Nyrenie napisano, że dzwonki te są kluczem, które otwierają niejedne drzwi, rozświetlają drogi i pomagają odnaleźć cel. Z innych źródeł wiem, że zostały one stworzone wyłącznie jako swego rodzaju mapa powiązanego z nimi labiryntu. Nie zdołałem jednak dowiedzieć się dokładnie, jak one działają i nie jestem w stanie też tego sprawdzić, póki pilnuje ich strażnik. Jestem jednak pewien, że istnieje sposób, by go wyłączyć, albo ujarzmić.
- I właśnie z tego powodu siedzicie tutaj, moje drogie. - Raywarin zakończył wykład Mogorosiego. - Skoro w nasze ręce wpadł tak wyjątkowy skarb, chcę, żebyście we dwie poszukały rozwiązań tej sprawy. Zaczniecie w miejscu, w którym można znaleźć kult Nyreny. W Ra'var.
Siostry Khanya wyprostowały się, słysząc te słowa. Siyo nie widziała, na czym zatrzymać spojrzenie, jakby sprawdzała, czy jej wzrok działa, skoro słuch zawodzi i sprawia, że słyszy nazwy dalekich, mroźnych krain.
Podróże do odległych zakamarków kontynentu, opuszczenie kraju czy nawet miasta, w którym żyła od zawsze, było jedynie ulotną teorią bez miejsca w rzeczywistości. Wizja wyjazdu była tak surrealistyczna, że nawet Siyo nie miała śmiałości, by wpisywać ją na listę marzeń do spełnienia, a widniało już na niej kilka pokrętnych pomysłów. Takich jak ujeżdżenie hipopotama czy znalezienie siostrze kandydata na męża.
Noraoi zmarszczyła brwi, pokazując, że nie podoba jej się to, co słyszy. Nie chciała wykonywać tego zadania. Nie interesowały jej żadne artefakty, klucze, boginie ani labirynty. Głęboko w myślach, zastanawiała się, czy to właśnie ta jedyna, niepowtarzalna okazja, aby za pozwoleniem gildii zniknąć z miasta i - już bez pozwolenia - nigdy już do niego nie wracać. Mogły upozorować zaginięcie, lub własną śmierć i zamiast na północ, ruszyć na wschód, w stronę położonego najdalej stąd fragmentu Śródziemia.
Reywarin kontynuował mimo wywołanego poruszenia:
- Znajduje się tam świątynia. Nie obiecuję, że dostaniecie tam to, czego chcemy, ale to jak na tę chwilę jedyny trop, jaki mamy. Jeśli wrócicie stamtąd z pustymi rękami, wówczas będziecie kontynuować poszukiwania gdzie indziej.
- Co, jeśli odmówimy przyjęcia zadania? - zapytała Noraoi.
- Postradałaś rozum? - pisnęła Siyo.
- Wtedy sam będę musiał wyjechać w tej sprawie - odparł Reywarin, rozciągając twarz w uśmiechu, jakby sugerował, że spodziewał się tego pytania - I będę zbyt daleko, aby ukrywać tych, którzy skradli wczoraj cenne obrazy ważnego człowieka, a zapowiedział on, że szukać będzie zaciekle swojej własności. Bardzo za nimi tęskni i ma zamiar surowo zemścić się na tych, którzy ośmielił się je tknąć. Raczej nie odpuści zbyt szybko. Jeśli przyjmiecie zadanie, znikniecie jednocześnie z miasta. Będziecie wówczas bezpieczne, dopóki sprawa nie ucichnie.
Przez krótki czas panowała między nimi napięta cisza, którą ostatecznie przerwała Noraoi:
- Jak mamy się tam dostać?


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#10 2019-11-10 00:38:48

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 78.0.3904.97

Odp: Laevheim

Coen Brekhus

igP7jsl.pngCoen rozejrzał się po wnętrzu swojego domu rozważając całą tę wyprawę od strony logistycznej. Trudno było powiedzieć, jak długo miałoby go nie być, a wiedział, że dom pozostawiony nawet na tydzień bez ogrzewania i odśnieżania, zostanie zasypany pod grubą warstwą śniegu.
Nie był pewny, czy w ogóle miałby powrócić. Właściwie… nic go tu nie trzymało oprócz tego, że znał okolicę na tyle, by móc w niej funkcjonować praktycznie samowystarczalnie. Lubił polować, a to można było robić wszędzie tam, gdzie były dzikie zwierzęta. Z kolei z całą pewnością nie lubił tutejszych ludzi. Tak naprawdę tylko bezsens podejmowania tak ogromnego wysiłku jak wydostanie się z tej lodowej trumny sprawił, że jeszcze tego nie zrobił.

Wyciągnął wszystkie kosztowności, jakie udało mu się uzbierać przez te wszystkie lata. Część była rodzinnymi pamiątkami, co do których losu nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Nie czuł do nich specjalnego sentymentu, więc przeczuwał, że po prostu schowa je gdzieś w domu. Poza tymi drobiazgami o wartości raczej sentymentalnej, udało mu się uzbierać nawet dużą sumę pieniędzy. Sprzedaż futer i mięsa były w tym rejonie dochodowym interesem. Szybko sobie przekalkulował, co należałoby zrobić z tymi pieniędzmi. Od tego postanowił zacząć.

***

igP7jsl.png- Interesuje mnie najsilniejszy z tych na sprzedaż - podkreślił Brekhus, przyglądając się krytycznie chudemu wałachowi.
igP7jsl.png- To jedyny ujeżdżony. Z reszty korzystamy - odburknął właściciel - może pójść za 500 srebrnych.
Gdy położył dłoń na łopatce zwierzęcia, te w odpowiedzi się odwinęło, na co mężczyzna był zmuszony się odsunąć. Coen uniósł brew sceptycznie.
igP7jsl.png- 350. Nie wydaje się ani silny, ani ujeżdżony.
igP7jsl.png- 450. To kawał konia. Wytrzymuje przy małych ilościach paszy.
igP7jsl.png- O, to widać, że za dużo nie je - odparował Coen - 400.
Właściciel podkręcił wąsa spoglądając na konia, który wyraźnie zaczynał się nudzić tak stojąc w jednym miejscu i dawał temu wyraz podgryzając uwiąz.
igP7jsl.png- Stoi - zgodził się niechętnie.
Uścisnęli sobie dłonie na znak zawartej umowy.

igP7jsl.pngDo karczmy Brekhus zaszedł w towarzystwie objuczonego zakupionymi towarami nabytku, odprowadzany przez córkę właściciela stajni. Mieli w dzieciństwie okres, gdy trzymali się szczególnie blisko - póki jej ojciec nie zakazał ich znajomości. Od tego czasu ich znajomość polegała na wymienianiu spojrzeń w tych rzadkich momentach, gdy znajdowali się w pobliżu siebie. Coen słyszał, że miała wkrótce wyjść za mąż. Teraz jedynie szli obok siebie, rozmyślając nad wszystkimi niewykorzystanymi i przemilczanymi szansami.
igP7jsl.png- Wyprowadzasz się? - spytała w końcu cicho dziewczyna odgarniając z rumianej twarzy grzywkę.
igP7jsl.png- Mam być przewodnikiem - wyjaśnił krótko młodzieniec przywiązując konia przed karczmą. Pogładził go po boku. Pod grubą warstwą sierści można było wyczuć palcami żebra wyraźnie odznaczające się spod cienkiej skóry. Wolał skupić się na tym, niż spojrzeć dziewczynie w twarz.
igP7jsl.png- Wrócisz?
W odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.

***

igP7jsl.pngFarida nie było w karczmie. Najwyraźniej postanowił napawać się rozmaitymi atrakcjami dostępnymi w tej jakże rozwiniętej kolebce kultury - a może po prostu chował się w swoim pokoju przed wścibskimi i mało przyjaznymi spojrzeniami miejscowych. Coen podszedł do kontuaru odprowadzany spojrzeniami tutejszych stałych gości i zamówił szklankę mocnego alkoholu. Wokół panował szum rozmów przetykany nutami muzyki. Otrzymał mocną whisky prawie natychmiast - w szklance o wątpliwej czystości. Zamieszał alkohol z namysłem, przyglądając się bursztynowym refleksom igrającym w płynie, po czym umoczył w nim usta. Wokół niego zrobiło się nieco luźniej, co szczególnie mu nie przeszkadzało. Dał znak barmanowi, by się nachylił.
igP7jsl.png- Wynajmuje u was pokój ten nowoprzybyły obcokrajowiec? Ciemna skóra, wąsaty. Mocny w gębie.
Barman czyścił szklankę bez słowa brudną szmatką spoglądając na niego z beznamiętną miną. Coen dopiero po chwili zrozumiał, o co mu chodzi. Położył na blacie srebrną monetę, na co dostał odpowiedź w postaci krótkiego skinięcia głową.
igP7jsl.png- Chciałbym, żebyś coś mu przekazał - zaczął Coen kładąc na blacie kolejną monetę. W tym momencie usłyszał, jak otwierają się drzwi karczmy. Odwrócił się, by sprawdzić, kto to. O wilku była mowa.
Opróżnił szklankę jednym haustem i zabrał z blatu obie monety zanim barman zdążył zareagować, po czym ruszył w stronę obcego. Jeśli obcy był zaskoczony jego widokiem, nieźle to ukrył pod zawadiackim uśmiechem. Oczywiście znów gapił się nie tam, gdzie w odczuciu Coena powinien.
igP7jsl.png- Gotów do podróży?
igP7jsl.png- O świcie. Wyjdźcie północną ścieżką, tam do was dołączę - odparł krótko Brekhus.
igP7jsl.png- Brzmi tajemniczo - skwitował mężczyzna. Coen nie dał się podpuścić. Nie było sensu mu tłumaczyć, że jego dom akurat znajduje się po drodze w kierunku Kryształowych Gór, ani że planuje poczynić pewne przygotowania w związku z tym, iż szybko nie zamierzał tu wracać.
igP7jsl.png- Lepiej wykorzystywać dzień do podróży w tych okolicach - wyjaśnił zamiast tego - macie własne zapasy? - Upewnił się na koniec.
igP7jsl.png- O to się nie martw. Coś jeszcze, panie przewodniku?
Coen pokręcił głową czując, że wyczerpał zasób wypowiedzianych słów na najbliższy tydzień. Ulotnił się z karczmy bez słowa pożegnania.
igP7jsl.pngPowrót do domu minął mu zaskakująco szybko na grzbiecie konia. Było coś radosnego w tym oderwaniu nóg od ziemi. Co prawda, w tym tempie zimno znacznie bardziej niż zwykle dawało się we znaki, ale w końcu nie było potrzeby mozolnego przekopywania się przez śnieg. Sam sobie się dziwił, że nie postanowił sprawić sobie czterokopytnego wcześniej. Może i ten był wychudzony, ale z dźwiganiem obecnego ciężaru radził sobie całkiem nieźle. Coen nie mógł się powstrzymać przed entuzjastycznym poczęstowaniem zwierzęcia pieszczotami. Ten nie wydawał się specjalnie tym przejęty.

***


igP7jsl.pngNiebo jaśniało już na wschodzie zwiastując rychły wschód. Coena ze snu wyrwało ciche rżenie jego nowego konia. Nie przywykł do obcych hałasów w okolicy swego domu, więc wyrwał się ze snu z nagłym poczuciem niepokoju. Potrzebował dobrej chwili, by jego umysł przetworzył wydarzenia dnia wczorajszego i poukładał sobie obecny stan rzeczy. Spakowane zapasy i zwinięte w rulon futro ibrisa leżały koło drzwi wyjściowych stanowiąc swoiste zakotwiczenie w obecnej sytuacji Coena. Pozostawało mu przygotować się do rychłego odjazdu. W pierwszej kolejności wygasił piec, by dopilnować procesu jego stygnięcia zanim wyruszy w drogę. Wyłożył siano dla konia i zaczął ładować na niego pakunki korzystając z faktu, że zwierzę grzecznie stało przy jedzeniu. Wciąż nie opuszczał go niepokój o stan domu. Nie obawiał się zasypania go przez śnieg - to akurat było nieuniknione - ale martwił się to, czy nie zostanie splądrowane. Chodziło mu to po głowie dłuższą chwilę, do czasu, aż jego spojrzenie nie padło na kości, które pozostały po wypatroszeniu ibrisa. Tknęło go dziwne uczucie, że wie co robić. Jego klienci jeszcze nie przybyli, więc miał jeszcze chwilę.
igP7jsl.pngWłaśnie wieszał w drzwiach dziwaczny amulet z kości, który skonstruował, gdy usłyszał ciche rżenie konia dające znać, że nie są tu sami. Gdy się odwrócił, zobaczył zbliżających się Farida i górujące nad nim dwie sylwetki - kobiety i osiłka. Już z daleka było widać, że kobieta jest Svahildranką. Była... piękna. Odwrócił wzrok poczuwszy się nieco niepewnie. Wszedł więc do domku po futro dla Farida, żeby się czymś zająć. Gdy wrócił na podwórze, Farid już gładził po głowie konia - a koń próbował przyszczypnąć mu rękaw.
igP7jsl.png- Wspaniała bestia. - stwierdził mężczyzna. Brekhus nie był pewien, czy to ironia, czy po prostu jego akcent, więc zrobił to, co w takich sytuacjach uważał za najodpowiedniejsze - nie odpowiedział.
igP7jsl.png- Jak się zwie? - spytał mężczyzna. Coen odchrząknął poprawiając futro na ramieniu. Nie myślał nad tym. Koń to koń. Męczyła go ta rozmowa.
igP7jsl.png- To koń - odburknął jedynie. Widział jak na twarzy mężczyzny wykwitał uśmieszek, ale postanowił nie dawać się podpuścić.
igP7jsl.png- Futro dla ciebie. Przyda się w górach - stwierdził i zanim mu je wręczył, dodał krótko - zapłata teraz.
Nie było gwarancji, że wszyscy przetrwają tę podróż. Tak czy siak, nie zamierzał być stratny w żaden sposób. Mężczyzna pokiwał głową wciąż z tym uśmieszkiem. O dziwo bez komentarza sięgnął po pieniądze.
igP7jsl.png- Nie macie koni? - spytał Coen chowając je przy swoim wierzchowcu.
igP7jsl.png- Damy sobie radę. Ruszamy? - tym razem odezwała się kobieta. W zasadzie - nie przedstawili się sobie nawzajem. Brekhus uznał, ze będzie jeszcze wiele okazji poznać się nawzajem. Bez dalszych dyskusji wsiadł na konia i zerknął w kierunku domu ostatni raz. Coś się zmieniło. Biła z niego niepokojąca atmosfera. Z niego, albo raczej z amuletu wiszącego nad drzwiami. Nie był pewny, czy tylko on to poczuł, ale koń ruszył bez żadnej dodatkowej zachęty, a kobieta odezwała się:
igP7jsl.png- Ten amulet to taka tutejsza tradycja?
Coen nie odpowiedział od razu, zastanawiając się, co właściwie ma powiedzieć.
igP7jsl.png- Niezupełnie - odparł jedynie po czym pospieszył lekko konia mając nadzieję, że nie będzie musiał się konfrontować z kolejnymi pytaniami.
Góry rozpościerały się przed nimi na horyzoncie nieprzyjaźnie.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
ukladsterujacy - bankpylife - dizilandia - austro-wegry - ijtt