Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-11-27 23:14:23

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 62.0.3202.94

Quite Peculiar

tumblr_m7vxuuzOHZ1r6o8v2.gifa_trip_to_the_theatre_by_peteamachree-d4icz1m.jpg

- Który mamy dzień?
- Szesnasty grudnia.
- Szesnasty grudnia, tysiąc osiemset osiemdziesiąty drugi... Godzina?
- Zapisuje pan godzinę? - Barman uniósł brew, na chwilę przenosząc wzrok z czyszczonego kufla na dziennikarza.
- Nie, ale zaraz mam spotkanie. - Nie czekając na odpowiedź, odłożył notatnik, pióro i wyciągnął z kieszeni zegarek. Wcisnął guzik i klapa odskoczyła, ukazując szesnaście minut do szesnastej. - Hm.
- Z kim jest pan umówiony? Z królową, że tak godziny pilnuje? - zakpił brodacz, z hukiem odkładając niezbyt dokładnie wypolerowany kufel obok innych niezbyt dobrze wypolerowanych kufli.
- Nie, idę na posterunek.
- W sprawie tej kradzieży?
Dziennikarz o pociągłej, szczurzej twarzy, na której dominował garbaty nos i wielkie, nierówne jedynki, gdy mówił, spojrzał na barmana z lekką irytacją.
- Nie, w sprawie kotków utopionych w rzece - prychnął, rzucając na blat pieniądze.
Wyszedł na miasto tonące w blasku ulicznych latarni i roztopionym śniegu z zeszłego dnia. Ludzie dreptali żwawo, ale ostrożnie, między kałużami, a co skoczniejsi omijali je wesołym susem. Leonard Coates skrzywił się, bo nie lubił wody, nie lubił też moczyć swoich pięknych, ledwo co wypolerowanych butów, jednakże musiał dotrzeć jak najszybciej na posterunek. Kiedy pozostali idioci rzucą się na szeryfa, on doskoczy do Spencera, któremu mieli powierzyć sprawę. Może nawet udałoby mu się porozmawiać z tą wariatką, którą sprowadzili z jakiejś zapyziałej dziury? Westchnął ciężko, rozłożył parasol i wybiegł na mżawkę.

RODZINNE KLEJNOTY KRÓLEWSKIE SKRADZIONE! SPISEK CARÓW?!

W sobotnie popołudnie, gdy królewska para przybyła do swej rezydencji, królowa dostrzegła brak diamentowego naszyjnika. Służba, jak i siostra królowej zeznają, że jeszcze w piątkowy wieczór biżuteria znajdowała się na swoim miejscu, toteż kradzież musiała nastąpić w nocy. Co dziwne, brakuje jednak śladów włamania - a przynajmniej takich, które policja by do tej pory wykryła. Komendant wstrzymuje się z podawaniem jakichkolwiek szczegółów sprawy, ponieważ najwyraźniej nie ma ich za wiele. Trwają przesłuchania służby, do sprawy postawiono na nogi całą londyńską policję, a także włączono w śledztwo detektywów Spencer & ?. Posunięto się nawet dalej. Wszyscy są zdesperowani, by rozwiązać zagadkę jak najszybciej, aby królowa, zgodnie z tradycją, mogła ubrać diamentowy naszyjnik na świąteczne uroczystości. Tak zdesperowani, że wspomóc ma ich "medium" - kobieta, którą w Oksfordzie oskarżono o morderstwo Geillis Balfe, tamtejszej nauczycielki, a także podejrzewano i zabójstwo siostry oraz ojca. Tę kobietę przeprowadzono do naszego miasta i wdraża się właśnie w sprawę najwyższej wagi, sprawę honoru. Odpowiadać za nią ma detektyw Spencer osobiście. Choć on sam orzekł, że zamierza postępować z pełnym profesjonalizmem, jak to zawsze, jego partner wyraził swoje obawy wobec takich metod. Tymczasem w mieście mówi się [...]

- Coates jak zwykle przekoloryzował - prychnął mężczyzna w cylindrze, odkładając binokular na blat obok gazety.
- No nie wiem, nie wiem... - Wątły, rudy gość pokręcił gwałtownie głową, a oczy miał rozbiegane jak wystraszony zwierz. - [parnet Jamesa] to porządny gość, jeśli nawet on uważa, że ta kobieta...
- Kobiety przynoszą tylko nieszczęście i rozpustę na ten świat! - zawołał ktoś z tyłu pijanym głosem przy akompaniamencie huku, wskazującego na upadek.
- Ale brak śladów włamania? Toć to dowcip. Gdzie była straż?
- Gdzie była służba?! - oburzył się następny.
- Stawiam pięćdziesiąt funtów, że to była sprzątaczka! To zawsze jest sprzątaczka.
- Jeżeli zajmuje się tym Spencer, to na pewno to rozwiążą.
- Tylko czy uda im się do świąt?
- Medium wyduma im winowajcę! - ryknął śmiechem pijus z podłogi.
- Ktoś z nas po prostu kpi.

Postacie:
Lo - Cecile Hastings
Ang - James Spencer
Arbs - Lena Sage

piltover-entrancetreasury.jpg


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2017-11-27 23:18:55

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 62.0.3202.94

Odp: Quite Peculiar

tumblr_m7w2o3N94I1r6o8v2.gif
cd4WshF.jpg

hl2LnUM.png

"Gone mad is what they say, and sometimes Run mad, as if mad is a direction, like west; as if mad is a different house you could step into, or a separate country entirely. But when you go mad you don’t go any other place, you stay where you are. And somebody else comes in."

Nie byłam medium od urodzenia. Nie wsłuchiwałam się w głosy tak, jak robię to teraz. Słyszałam je, owszem, ale przypominały one raczej ciche szumy, szelesty, czasem trzaski, które jako dziecko traktowałam jako zwyczajny element otoczenia. Byłam przekonana, że każdy słyszy te dziwne odgłosy, że to część naszego świata w tym samym stopniu, co ziemia, powietrze. Wszystko zaczęło nabierać sensu dopiero dużo później, kiedy Nalia zaginęła, jednakże wciąż uczę się tego... wszystkiego. Nie zadaję zbyt wielu pytań; pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć, a zmarli i tak nie mówią zbyt chętnie o czymś poza sobą, jeśli w ogóle można nazwać to "mówieniem". Czasem pchają się sami do mojej głowy, jakby spragnieni tchnienia jedynej żywej osoby, która może nawiązać z nimi kontakt. Czasem pokazują mi straszne obrazy. Czasem krzyczą obelgi, a innym razem po prostu łkają. Wyczuwam w tym wszystkim prośbę - niemą prośbę, nigdy niewypowiedzianą, jakiej nie umiem spełnić, zwyczajnie nie jestem w stanie.

uQym6VC.png

Mieszkaliśmy z rodzicami i moją siostrą na wybrzeżach Walii. Niewielka, zacofana wioska. Nie lubiłyśmy tego miejsca. Mama raz pytała tatę, czy nie moglibyśmy się przeprowadzić, ale nie skończyło to się za dobrze. Nieistotne. Ważniejsza teraz jest Nalia. Była wtedy w kwiecie wieku, piękna i radosna (zawsze ci zazdrościłam tej pogody ducha, zdolności zamykania oczu na to, co ci się nie podobało. Potem stwierdziłam, że jak większość moich pragnień wtedy, było ono naiwne). Chłopcy lgnęli do niej jak zaczarowani (paru ojców tych chłopców oskarżyło cię o rzucanie zaklęć miłosnych, wiedziałaś o tym? Chyba nie, tak bardzo cieszyła cię ta cała uwaga skupiona na tobie).
Któregoś dnia matka wysłała mnie pilnie po zakup drogiej tkaniny do najbliższego miasteczka. Kiedy wróciłam, Nalia już zniknęła. "Uciekła z chłopakiem", wytłumaczył mi ojciec (ileż razy pytałam siebie "naprawdę? Naprawdę to zrobiłaś?", wspominając twoją smukłą sylwetkę wśród adoratorów; rumianą, szczęśliwą twarz. Potem nachodziła mnie wizja ciebie w domu: cicha, zgarbiona. Wierzyłam mu z początku). Z wykrzywioną pogardą twarzą, splunął na ziemię, o włos od mojego buta. Już nie była Nalią tatusia. Była niewdzięczną kurwą (wiele razy próbowałam później znaleźć dokładny moment, w którym to się zmieniło, ale nigdy nie potrafiłam. Dla mnie zawsze byłaś taka sama).

K1myiWZ.png

Od tego czasu mama też wydawała się inna. Bardziej nerwowa, posępna. Nikogo to nie dziwiło, bo zaginęło jej dziecko. Natomiast moje szmery i szelesty zamieniały się w zlepki liter, a te w pojedyncze słowa, ulotne i nieuchwytne, jak gdyby wyszeptane przez sam wiatr (po tych wszystkich latach nadal trudno mi ciebie zrozumieć. To pewnie przez to morze). Wszystko powoli nabierało sensu. Chłopak, z którym Nalia ponoć uciekła, wrócił, mówiąc, że nie widział jej na dni przed zniknięciem. Obserwowałam więc, jak mama wychodzi na wzgórza, jak wędruje w ciemne zakątki miasta, zaopatrując się w wiedzę i zioła. Patrzyłam, jak parzy ojcu herbatę z krzywym uśmiechem, a potem jak on wypija ją, łyk za łykiem, spokojnie. Kiedy wróciłam któregoś dnia ze szkoły i zobaczyłam go w fotelu, z pianą w ustach, a ją siedzącą na oparciu, mówiącą: "to był zawał", uwierzyłam. Kiwnęłam głową. W przeciągu następnego roku wyniosłam się, nie mogąc znieść tego brudnego, szorstkiego głosu, bijącego ze wszystkich ścian i mebli (czego się spodziewałeś, tato?).

uhFn2Le.png

Miałam ledwo siedemnaście lat, gdy dotarłam do Gloucester. To tam spotkałam mężczyznę, którego początkowo widziałam jako przewodnika, szansę na lepsze życie, z dala od rodzinnej, zapyziałej wioski, gotowa na zarobek. On - wesoły, o łobuzerskim uśmiechu, przystojny - a jego dotyk, choćby dłoń na ramieniu, kiedy wprowadzał mnie w tajemnice swoich szachrajstw, przyprawiał mnie o drżenie nóg i szybsze bicie serca; uczucie tak nowe, nieznajome, a jakie przyjemne (wtedy przestałam się tobie dziwić). Zawładnął moją głową bardzo szybko. Nauczył mnie mnóstwa sztuczek, jednak popełnił jeden zasadniczy błąd: nie docenił mnie. W końcu zrozumiałam, że wyzyskuje mnie, daje marne grosze z wielkiej sumy, jaką zbijał na mnie w równym stopniu, co na sobie. Niestety przez ten czas nie nabrałam ciężkiego doświadczenia, nie otworzyłam jeszcze oczu na prawdziwy świat. Szybko się o tym przekonałam, kiedy poszłam wyjaśnić z nim sytuację - w zaufaniu, polubownie (czy tak samo zwróciłaś się do ojca, kiedy mnie nie było?).
Minęło sporo czasu od tamtych chwil, a jednak nadal potrafię jemu wybaczyć prędzej, niż sobie. On nie jest wart ciągnięcia ze sobą jego marnego cienia przez życie. Mogę mu wybaczyć. Ale sobie? Nie. Sobie nie mogę. Za bardzo obawiam się, że to na powrót przymknie moje oczy, popełnię kolejny głupi błąd. Dlatego wyciągnęłam wnioski i żyję dalej, tocząc we krwi pożałowanie do dawnej siebie, stroniąc od mężczyzn, ucząc się, jak ich unikać, nie prowokować, jak się przed nimi bronić. Gram zależnie od tego, co daje mi największe szanse, a przy tym pozwala zachować dumę (zawsze udawałam lepiej od ciebie). Bo jej nie mogę poświęcić po raz kolejny. Raz została zdeptana, sponiewierana, a ja zbyt długo ją odbudowywałam, by znów rzucić ją na pożarcie ze strachu. Pogardziłam strachem, by nie musieć gardzić sobą.

4JEjnBz.png

Z Gloucester podróżowałam dość długo, aż osiadłam w Oksfordzie (wszystkie jego zakamarki kojarzą mi się z tobą; nie potrafię myśleć o tym mieście, nie widząc ciebie między budynkami, na trawie, w kościelnej ławie). Było tam mnóstwo młodych ludzi, osób w moim wieku, czyli między dwudziestym drugim, a szóstym rokiem życia - studentów, ale i świeżych pracowników. Zafascynowało mnie to równie mocno, co wcześniej samodzielne życie, ale tym razem przywołałam się do porządku. Uważałam na mężczyzn, pilnowałam się, a w tym wszystkim opuściłam gardę przed kobietami. Wtedy spotkałam ją. Zabawniejszą od Nalii, bardziej stanowczą od Ruperta, piękniejszą od Gerharda. Otworzyłam przed nią duszę, opowiedziałam życie, i choć za nic miała moje zdolności, potrafiłam wszystko jej wybaczyć, bo po raz pierwszy czułam takie szczęście... Aż się nim zachłysnęłam. Nadszedł moment, kiedy zwątpiłam (każdego dnia proszę cię, byś mi za to wybaczyła. Słyszysz te prośby?). Zaczęło między nami zgrzytać. Podczas gdy Geillis starała się to naprawić, ja starałam się dotrzeć do źródła wyimaginowanego problemu. Rozkopywałam przeszłość, na zmierzenie się z którą ona nie była gotowa. Którejś nocy po przykrej kłótni nie mogłam zasnąć. Piłam, piłam i piłam, aż nie mogłam ustać na nogach, ale sen nie przychodził. Zabrałam więc z jej torebki laudanum i wypiłam całą buteleczkę, nie sprawdzając nawet, ile było płynu w środku.
Rano obudziłam się na jej ciele, cała we krwi, jej krwi, ze sztyletem w dłoni - ostrzem, które podarował jej dziadek. Nie krzyczałam. Głos uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam tuż przed sobą jej martwe oczy (wciąż prześladują mnie w koszmarach zsyłanych przez ciebie). Rozpoczął się proces, w trakcie którego nagłośniono mnie i moją historię, i chociaż zostałam uniewinniona, zewsząd słyszałam obelgi, czułam na sobie nienawistne i przestraszone spojrzenia. Parę razy splunięto mi w twarz. Zostałam czarownicą. Mówią, że to ja zabiłam siostrę. Z zazdrości. Ojca też zabiłam - bo odkrył prawdę. Matki nie musiałam, bo jej miłość do dzieci nie pozwalała jej mnie obciążyć. Zostałam także oszustką, marną cyganką, złodziejką spod skrzydeł Gerharda. Każdy ten tytuł brzydzi mnie i uwiera, ale zaczęłam sama myśleć, że chyba coś w tym jest; może faktycznie przyciągam kłopoty, przynoszę pecha, śmierć. Być może to przez ten korowód zmarłych ciągnący się za mną, dzieje się wokół mnie tyle paskudnych, przykrych wydarzeń?
Jednakże, jak mówiłam, nie zadaję zbyt wielu pytań.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#3 2017-11-27 23:42:33

Dolores
Kucyponek Jednorogi
MacintoshSafari 602.1

Odp: Quite Peculiar

tumblr_m7vxuuzOHZ1r6o8v2.gif
pub_by_guweiz-d9tjtj2.jpg
Cecilie Hastings

" Do the people whisper 'bout you on the train like me, saying that you shouldn't waste your pretty face like me? "

REKONSTRUKCJA ZDARZEŃ Z DNIA 12 PAŹDZIERNIKA 1882

GODZ. 18-19 Odnaleziona budzi się w ciemnej uliczce. Nie pamięta swego nazwiska, ani nie wie jak się tam znalazła. Ma wrażenie, że ktoś ją śledzi, chce jej zrobić krzywdę. Pospiesznie ucieka z uliczki, nic stamtąd nie zabierając. Przez około godzinę lub dwie błąka się po mieście.
GODZ. 20:15 Odnaleziona wchodzi do kawiarni przy Oxford Street. Nic nie zamawia, siada w kącie i obserwuje pomieszczenie. Ma mokre włosy,  przemoczone i brudne ubranie. Przez następne pół godziny nie opuszcza swojego miejsca, siedzi praktycznie nieruchomo. Nie zdejmuje płaszcza.
GODZ. 20:45 Do kawiarni przy Oxford St. wchodzi starszy inspektor Adam Hastings, tam znajduje odnalezioną. Zamawia dwie herbaty z mlekiem i ciasteczka. Kobieta twierdzi, iż nie pamięta kim jest ani jak się tu znalazła. Wyraża wielką obawę o swoje życie. Twierdzi, że ktoś może ją śledzić.
GODZ. 21:20 Starszy inspektor Hastings przybywa z odnalezioną na komisariat policji. Złożone zostają zeznania.
GODZ. 22:03 Starszy inspektor Adam Hastings zabiera odnalezioną do swojego domu prywatnego przy Baker Street. Decyzję tę motywuje głębokim przekonaniem, iż samopoczucie odnalezionej będzie tam zdecydowanie lepsze.

FRAGMENTY WYPOWIEDZI ST. INSP. ADAMA HASTINGSA Z DNIA 20 PAŹDZIERNIKA 1882

Siedziała w kawiarni. Kiedy ją pierwszy raz spotkałem, siedziała wtedy w kawiarni. Miała mokre włosy i wyglądała na zmarzniętą. Nic nie zamówiła, prawdopodobnie nie miała żadnych pieniędzy. Siedziała tylko i przyglądała się wszystkim podejrzliwie. Przypominała dzikie zwierzę, które uciekło z lasu i trafiło do miasta. Dlatego podszedłem, nie mogłem zostawić biednego dziewczęcia samego. Uniosła na mnie spojrzenie, które zmroziło mi krew w żyłach i ścisnęła coś w kieszeni płaszcza - mokrego i przybrudzonego, zdecydowanie męskiego. Później dowiedziałem się, że był to nóż. Zamówiłem jej herbatę z mlekiem i ciasteczka. Najpierw patrzyła na mnie nieufnie, ale w końcu zaczęła pić małymi, szybkimi łyczkami. Twierdziła, że nie wie jak się nazywa. Obudziła się w ciemnej uliczce nic nie pamiętając. Wtedy zdecydowałem się zabrać ją na komisariat. [...] Tak, mieszka z nami. Cece bardzo zaprzyjaźniła się z moim synem Willem, spędza z nim dużo czasu w prosektorium. Okazuje się, iż ta młoda kobieta bardzo dobrze zna się na sztuce medycyny. Ma precyzyjne dłonie i jest obeznana w ludzkiej anatomii. Zastanawiam się nawet czy nie polecić jej jako pomocy dla naszego drogiego pana Kingstona...


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#4 2017-11-27 23:54:18

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 62.0.3202.94

Odp: Quite Peculiar

James Spencer
Ain't no sunshine when she's gone
It's not warm when she's away.
IiDylG1.jpg?1

W domu Spencer brakowało kobiecej ręki. Świadczył o tym ogólny porządek rzeczy panujący pod ich dachem, który przywodził na myśl stare, przykurzone domy, gdzie białe prześcieradła straszyły dziwacznymi kształtami skrywanych pod nimi mebli. W pokojach nie dało się uświadczyć zbyt wielu ozdóbek, czy obrazów. Z dwóch niegdyś cieszących oko przepychem bawialni, została jedna - skromna. Kiedyś każda z nich służyła do przyjmowania gości osobno pani i pana domu. Teraz, po śmierci pani Spencer, nie było to potrzebne. W ich wspólnej sypialni pozostało zaledwie łóżko, którego połowa miała już zawsze być zimna, oraz  komoda, w której pan Spencer przechowywał swoje ubrania. Dziecięcy pokoik był jedynym używanym na co dzień pomieszczeniem, które sprawiało wrażenie przytulnego. Tutaj, na dywaniku przed kominkiem James Spencer spędzał godziny na obserwowaniu zabaw jego syna 10-letniego, Nicka - a czasem i uczestniczeniu w nich - jeśli tylko nie poświęcał swojego czasu hazardowi w różnych postaciach. Jedynym pokojem, który pamiętał i ukazywał czasy świetności tego domostwa był buduar świętej pamięci Eleanor Spencer. W pokoju nadal znajdowała się jej toaletka i suknie poukładane równo w szafie. Zestaw jej codziennej biżuterii z pereł pysznił się na komódce pod lustrem jakby czekając na moment, gdy Eleanor wstawała rano i po porannej toalecie układała je na delikatnej szyi pod wijącymi się ciemnymi loczkami. Powietrze przesycone kurzem unoszącym się leniwie w promieniach słońca wciąż pamiętało zapach jej perfum.
Dom widziany oczami młodego Nicka był kruchy, delikatny i przesycony tajemnicą - dokładnie tak jak portret jego matki wiszący nad kominkiem w skromnej bawialni. Jednocześnie sprawiał wrażenie czegoś wiecznego. Nick nie pamiętał swojej matki, ale wciąż pamiętał to uczucie, jakiego doznawał, gdy zapach perfum unoszących się w jej buduarze wciąż budził w nim mgliste wspomnienia. Teraz ten zapach kojarzył mu się tylko z martwym, pięknym pokoikiem, o który - jak wyczuwał nieomylnym, dziecięcym instynktem - nie należało pytać ojca. Czas spędzony z ojcem równał się zawsze dobrej zabawie, czasem też pełnej wzruszeń powadze, gdy czuł, że ociera się o dorosły, męski świat Jamesa Spencera. Czuł też, że mimo powierzchownego czaru tych chwil spędzanych razem, nigdy nie był tak blisko z ojcem, jakby tego chciał. Odpowiedzi na pytania i odrobinę czułości dawała mu zawsze ich gosposia, która mimo przepełnionych ciepłym uczuciem starań, nie była w stanie wypełnić ich domu tak, jak musiała to robić Eleanor. Były jednak pytania, na które nawet ona nie znała konkretnych odpowiedzi; takie jak, dlaczego tata tak kochał mamę, a jego już nie - by je znaleźć, chłopak był w stanie wykraść gosposi kluczyk do maminego buduaru i zakradać się tam, zawsze, gdy zmęczona gosposia zasypiała nad którąś z książek, które mu czytała. W buduarze znajdował jedynie poczucie winy.
To samo uczucie znajdował jego ojciec - James Spencer - w każdej chwili spędzonej w ich domu, w obecności swojego syna, którego ciemne włosy wiły się dokładnie tak jak u jego zmarłej żony, a jasne oczy patrzyły na niego z dokładnie tym samym smutnym, niemym pytaniem, na które nie umiał odpowiedzieć też Eleanor. Od tego poczucia uciekał idąc do pracy i spędzając czas najczęściej na śledzeniu niewiernych małżonków, czasem na bardziej lukratywnych zleceniach, jak rozwiązywaniu tajemnic kradzieży i morderstw, czy odszukiwaniu zaginionych rodowych pamiątek. Zapewniał synowi najlepszą opiekę, na jaką było go stać w rękach wiernej gosposi, która pamiętała lepsze czasy i posyłając go do prywatnej szkoły, w której szybko się odnalazł mimo początkowej nieśmiałości. Uciekał też w hazard na tej samej zasadzie, co robił to kiedyś, zanim zmarła jego żona, a także jeszcze wcześniej, zanim nawet mógłby marzyć o poślubieniu tak wspaniałej istoty jak ona. Wyścigi konne, jednoręki bandyta, housie, kości, poker - wszystko, w czym można było postawić pieniądze z szansą na wygraną. Jedyne gry, w jakich nie zamierzał brać udziału to te pokroju sprowadzonej z Rosji ruletki, gdzie należało postawić na szali losu życie. Mimo wszystko, kochał w pewien sposób syna i włos na karku mu się jeżył na samą myśl, że Nick Spencer miałby zostać na świecie sam. Wiedział, że ich gosposia nie zostawiłaby go samego, ale chłopak był już i tak doświadczony przez los, zmuszony do życia w niepełnej rodzinie, w której brak ważnego elementu nadal był boleśnie odczuwalny.
Nazwisko Spencer nie było znane wśród arystokracji - w przeciwieństwie do nazwiska rodowego Eleanor. Jej rodzice nigdy nie wydaliby jej za osobę pokroju Jamesa, gdyby los się do niego nie uśmiechnął przez poznanie odpowiednich osób w trakcie jednej z partyjek pokera, które trzymały w rękach szemrany światek i z uwagi na jego zasługi, pozwoliły mu się dorobić całkiem ładnej fortuny. Jego umiłowanie do hazardu pozwoliło mu się ustawić w śmietance towarzyskiej, ale też zdmuchnęło ich domowe ognisko, gdy popadł w tak duże długi, że nawet jego ustawieni koledzy nie byli w stanie mu pomóc nie szkodząc swoim własnym interesom. Z czasem Jamesowi udało się wyjść na prostą, jednak delikatne zdrowie jego małżonki nie przetrwało tej ciężkiej próby. Koledzy nie zostawili Jamesa i jego osieroconego synka w tych ciężkich chwilach - gdyby nie oni, mężczyzna nigdy nie założyłby legalnego interesu na spółkę z jednym z nich, który też postanowił zerwać z szemranymi interesami. Odtąd obaj prowadzili biuro detektywistyczne, które z bardzo szybko zaczęło prosperować dzięki informacjom pochodzącym ze źródeł, do których państwowe organy nie miały dostępu.
James Spencer z synkiem radzili sobie najlepiej, jak mogli.

1762e0395bbba004b1ce86050309d5e2.jpg


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#5 2017-12-09 15:27:44

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 62.0.3202.94

Odp: Quite Peculiar

hl2LnUM.png
n3PDYoQ.png

igP7jsl.pngTrzęsło. Hałasowało. Zewsząd oblepiały Lenę cudze spojrzenia, wykrzywione miny. Niektórzy trzymali w dłoniach gazetę i zerkali co rusz to na artykuł, to na nią. "Tak, to ja", chciała wykrzyczeć, by przestali w końcu poruszać natrętnie tymi gałkami ocznymi, by nareszcie się zatrzymali. Przymknęła na chwilę powieki - nie na długo, zawsze musiała być czujna - przywołując w ciemnościach obraz szklanki wypełnionej wodą, popijaną przez mężczyznę naprzeciw niej. Zebrała wszystkie hałasy, wszystkie zapachy i wszystkich ludzi w jedną, drobną kulkę, ściskała ją, aż mogła zmieścić się do szklanki. Tam ją wrzuciła. Otworzyła oczy i obserwowała, jak współpasażer unosi brudną wodę do ust, a z każdym jego łykiem otoczenie się wyciszało, traciło kolory, uspokajało. Jaskrawa mucha na szyi stała się blada, smród spoconych ciał ulotnił się przez szparę w oknie. Uśmiechnęła się, wywołując dyskomfort u mężczyzny. Pobladł, wiercił się, przekonany, iż wiedźma rzuciła na niego klątwę, choć przecież on nie mógł jej interesować ani trochę mniej.
igP7jsl.pngNie cieszyły jej widoki natury za oknem. Kochała - i nienawidziła jednocześnie - miasto, zaś wsie, dzikie tereny napawały ją jedynie nienawiścią, nostalgią i wyrzutami sumienia. Nie wiązała z nimi nic dobrego. Dla niej mogłyby nie istnieć. Wyjazd do stolicy, nawet jeśli przymusowy, i praca w niej cieszyły ją, choć radości tej towarzyszył strach, nie posiadający jeszcze konkretnego kształtu ani charakteru. Czaił się teraz, bezbarwny i nieokreślony, gotów złapać się za pierwsze wydarzenie, jakie niewątpliwie będzie tylko jednym z wielu czekających na nią w Londynie.
igP7jsl.pngMiała przeczucie, że coś od zawsze ją tam ciągnęło; wiele razy, gdy przychodziła na stację, patrzyła tęsknie na przejazdy do Londynu, lecz mówiła sobie "jeszcze nie teraz" (czy żyłabyś, gdybym pojechała tam wcześniej, Geillis?). Nawet gdyby teraz policja nie kupiła jej biletu i nie odprowadziła do samych drzwi, sama zdecydowałaby się na tę podróż. Protestowała przed tym, jaką robotę chcieli jej dać; nie rozumieli, chcieli dowodów, a jak miała im ich dostarczyć, jeśli wszystko rozgrywało się w jej głowie?
igP7jsl.pngTo test. Nikt nie powiedział tego na głos, ale wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, zwłaszcza ona. Pod niewiadomą stała nagroda, jeśli go zda, tak jak nieznana była kara, gdyby zawiodła. Chciała wierzyć w swoje powodzenie i chciała, by powodzenie mogło zależeć od tej wiary, jednak jeśli doświadczenie czegokolwiek ją nauczyło, to czegoś wręcz przeciwnego; nie było co się spodziewać pozytywnego obrotu sprawy, a z listy najgorszych scenariuszy, w jakich jej pobyt w Londynie może zakończyć się źle, z niemal całą pewnością trafi na któryś figurujący w pierwszej trójce, zaszczytne podium przekleństwa, przyklejonego do niej jak rzep do psiego ogona. Gdy zastanawiała się, po ilu śmierciach w tym miejscu w końcu ją zamkną, zaczęła kwestionować swą odrazę do wsi i przekonywać się do wizji przeprowadzenia się na jakąś farmę. Potem jednak wspomniała trudy życia w takim miejscu, lokalną społeczność, losowość wydarzeń, które wpływały na prosperowanie terenu, i marzenie zaraz pękło jak bańka mydlana, równie nietrwałe i przynoszące radość zaledwie na parę sekund (lubiłeś robić dzieciom pokazy największych baniek w mieście tylko po to, by móc potem oglądać ich zawiedzione miny, nieprawdaż, Gerhard?).
igP7jsl.pngWidoki natury ustąpiły przedmieściom, a potem centrum miasta. Pociąg zwalniał, aż w końcu zatrzymał się wśród pisku i szelestu zakładanych ubrań oraz zabieranych bagaży. Lena siedziała dalej, obserwując przez okno, jak pasażerowie wychodzą, by wpaść w objęcia czekającej na nich na stacji rodziny - żony, córki, męża, ukochanego... Niektórzy zerkali na zegarek i pędzili w stronę wyjścia. Każdy z nich miał konkretny cel, nikt nie zatrzymał się ani nawet nie zwolnił, by podziwiać wspaniałą stację, żelazne konstrukcje, dym rozchodzący się po zadaszonym miejscu. Zauważyła, że kolejka do wyjścia rozeszła się, więc chwyciła pod pachę swoją niewielką torbę podróżną i sama również zeskoczyła z metalowego stopnia na ląd. Lubiła spędzać czas w podróży, bez względu na to, jakim środkiem - czas zawsze zdawał się wtedy płynąć inaczej, wolniej; tak jakby na moment litował się nad marnym człowiekiem i pozwalał mu na chwilę wytchnienia, oderwanie się od śmiertelnych trosk, wędrówkę umysłem dalej, niż nogi mogły ponieść. Zstępując z powrotem do ziemskiego życia po takiej przejażdżce, czuła się nieco lżejsza, toteż i teraz lekki uśmiech rozjaśnił subtelnie jej oblicze, a soczyste zielone oczy zabłysły ulotnym zadowoleniem. Nabrała głęboko powietrza, wdychając atmosferę Londynu, jego surowość, starość, zepsucie i wyniosłość. Rozglądała się bystrze, myśląc, że może to miasto okaże się nie takie znów złe.
igP7jsl.pngCzłowiek miewał tendencje do idealizowania rzeczy jeszcze nie zobaczonych, nie usłyszanych, nie dotkniętych i nie posmakowanych; znając te rzeczy jedynie z powieści, obrazów i książek, zawsze dodawałby szczypty sentymentu, opinii i baśni przekazywanych przez autorów, z człowieka na człowieka i puszczał wodze fantazji. Był to jeden z wielu powodów, dla których tak długo odkładała wyjazd do stolicy. Obawiała się zbyt wielkiego szoku, doznanego na skutek kontrastu pomiędzy tym, co rzeczywiste, a własną wizją. A jednak musiała przyznać, że jak dotąd nie czuła żadnego wyjątkowego rozczarowania.
igP7jsl.pngDopiero wychodziła ze stacji.
igP7jsl.pngZ ławki pod ścianą poderwał się młody mężczyzna, z cienkim jeszcze wąsem i nikłym, acz desperackim zarostem. Podszedł do Leny żwawym krokiem, choć na twarzy malowała się niepewność.
igP7jsl.png- Lena Sage?
igP7jsl.pngZastanawiała się, ile kobiet zdążył już o to zapytać i tym samym obrazić. Chciała zaprzeczyć tylko po to, by zobaczyć, jak bardzo się zmiesza.
igP7jsl.png- Tak.
igP7jsl.png- Sierżant Rockbell. Mam panią odeskortować na komisariat. Potem wskażę pani lokum - wyrecytował szybko i sztywno, jak gdyby uczył się regułki przed sprawdzianem.
igP7jsl.pngWziął od niej bagaż, po czym zaprowadził do dorożki. Otworzył przed nią drzwi, a gdy się usadowiła, sam usiadł po przeciwnej stronie, przyklejając się do drugiego boku pojazdu. Oboje wyglądali przez okno. Powozem trzęsło, ale inaczej niż pociągiem. Dobiegał ją głośny tętent kopyt o bruk, a także przyciszony gwar na zewnątrz. Ulicami spacerowały modnie ubrane damy, trzymające swoich partnerów pod rękę lub ściskające dłonie swych pociech. Potem jednak tętent stracił na głośności, brzmiał raczej miękko, czasem głucho. Wjechali w dzielnicę, której klimat był jej bliższy - nie z sentymentu, a z doświadczeń. Umorusane dzieci w poszarpanych ubraniach przebiegły tuż przed końmi, za co skrzyczał je woźnica. Gdzieś pod ścianą żebrał nędznie wyglądający człowiek, którego płci, wśród strzępów wielu warstw ciuchów, nie potrafiła rozpoznać. Nie zaskoczyło jej to. Biedota i nędza były nieodłączną częścią miast, tak jak te szykowne damy i dżentelmeni w swych czyściutkich, lśniących butach i kapeluszach. Spędziła w podobnych warunkach parę długich lat, i choć spotykały ją bez przerwy przykre sytuacje i nieszczęśliwe wydarzenia, widziała w tym pewną logikę, która jakkolwiek bolesna, była do pojęcia. Nie umiała powiedzieć tego samego o swej rodzinnej wiosce. A może po prostu nie chciała? Uprzedzenie to wielka siła, mocny mur; niekoniecznie znikał tylko dlatego, że go się dostrzegło. Dla Leny wszystko zaczęło się właśnie tam, więc jeśli już miała na czymś koncentrować swoją niechęć i nienawiść, to na tym. Na wiosce, nawet za cenę pozbawienia jej sensu.
igP7jsl.png- Pierwszy raz w Londynie? - usłyszała nagle, i tak ją to zaskoczyło, że gwałtownie odwróciła głowę od widoku za oknem i z uniesionymi brwiami spojrzała na swą eskortę. Sierżant nagle się speszył, ale nie odwrócił wzroku. - Bo patrzy tak pani przez to okno...
igP7jsl.pngLena zerknęła w nie z powrotem, spodziewając się zobaczyć tam nagle tęczowej rzeki przepływającej przez środek ulicy, ale nie; wciąż ta sama nędza. Zastanawiała się, czy mężczyzna nie obawiał się z nią rozmawiać? Czy nie poinformowano go, kogo eskortował? To mało prawdopodobne, choć nie niemożliwe - jeszcze młodzik z tego sierżanta, mogli go traktować z góry, a on sam mógłby być nieobyty lub nieświadomy szorstkich realiów. Nieistotne. Wystąpił do niej z profesjonalną uprzejmością, więc nie musiała na siłę drążyć. Uśmiechnęła się lekko.
igP7jsl.png- Tak, pierwszy raz... Choć jednocześnie wszystko wydaje się takie znajome...
igP7jsl.pngZnowu wjechali na bruk, na co odetchnęła z ulgą; rzeka głosów próbowała się wedrzeć do jej głowy, wywołując powoli migrenę. Im bardziej oddalali się od dzielnic nędzy, tym bardziej nikły szepty, aż stały się statycznym szumem, niewiele różniącym się od tego, który towarzyszył jej na co dzień. Po tak długim czasie przebywania poza takimi strefami, musiała od nowa uczyć się radzenia sobie z hałasami zza światów.
igP7jsl.png- Jestem pewien, że się pani spodoba. To piękne miejsce. Jest co zwiedzać.
igP7jsl.pngJest pan pewien?, powtórzyła za nim w myślach, przekrzywiając lekko głowę. Pochopne założenie. Pewne jest tylko to, że wszyscy kiedyś umrzemy.
igP7jsl.pngNim zdążyła odpowiedzieć, powozem szarpnęło i zatrzymali się na miejscu. Sierżant Rockbell wyskoczył na zewnątrz z bagażem Leny i przytrzymał jej drzwi, gdy wychodziła. Znajdowali się na brukowanej ulicy - tak szerokiej, że budynki, które ich otaczały, można by położyć na niej prawie dwa razy. Kiedy Lena się odwróciła, jej oczom ukazał się komisariat: masywny budynek ze strzelistymi wieżami, wieloma udekorowanymi przeszkleniami, ujmującymi budowli ciężkości. Dopiero wszedłszy do środka po równych, jasnych stopniach, rozumiało się ogrom przestrzeni. Odnosiło się wrażenie, jakby wnętrze mogło pomieścić stado koni, a wciąż znalazłoby się miejsce do ich ujeżdżania. Lena zerknęła za siebie, na finezyjnie wykonane drzwi z ażurową klamką, oraz na okna po obu ich stronach, i wyobraziła sobie, jak najdziksze mustangi z Ameryki przebijają się przez szkło, wbiegają na salę, a ich głośny tętent niesie się aż po sklepienie, wywołując wśród obecnych popłoch i ucieczkę pod ściany. Uśmiechnęła się. Ładne miejsce. Wielkie wygięte belkowania podtrzymywały konstrukcję w pionie, podłoga lśniła czystością jak w banku, a na żadnym biurku nie brakowało lampy.
igP7jsl.png- Proszę tędy - usłyszała, a zaraz potem dostrzegła wysuwającą się zza jej pleców rękę.
igP7jsl.pngPrzysiadła na obitej tkaniną ławce, oparła z boku rękę i rozpoczęła obserwacje.
igP7jsl.pngCentralnie, w miejscu, gdzie kończyła się główna sala, na piętrze mieścił się swego rodzaju balkon. Właśnie stało na nim dwóch mężczyzn - jeden ubrany w cywilu, drugi w mundurze (sądząc po nim, jego postawie i minie, był jednym z wyższych rangą). Dyskutowali zawzięcie, przy czym cywil z każdą mijającą chwilą coraz bardziej się denerwował, agresywniej gestykulował, aż policjant jednym zdaniem doprowadził go do porządku. Nie słyszała ani słów, ani tonu, jednak mogła z łatwością je sobie wyobrazić - ostre, zdecydowane, chłodne, bezwzględne. Innymi słowy, zwyczajowy angielski policjant. Straciwszy nim zainteresowanie, przeniosła wzrok na swoją eskortę, kręcącą się między biurkami. Podeszła do niego grupka mężczyzn w oficjalnych koszulach, uśmiechali się głupio, szturchali ramionami i pokazywali palcami w jej kierunku. Sierżanta chyba zawstydziła ta nagła uwaga i spęd, sam ani razu się do niej nie odwrócił, podśmiewał się tylko z lekkim zażenowaniem.
igP7jsl.pngZakładając nogę na nogę, odetchnęła głęboko, w tym samym momencie odczuwając przemożny głód. Gdyby nie gwar panujący wewnątrz, na pewno cała sala usłyszałaby jej burczący żołądek. Uświadomiła sobie, że jadła poprzedniego dnia rano, a fakt ten, uderzywszy w nią jak grom z jasnego nieba, pozbawił ją nagle sił. Czuła krew odpływającą z twarzy, suchość w zaciśniętym gardle. Nie znosiła czekać. Ta czynność sama w sobie doprowadzała ją do bólu głowy, wywracała wnętrznościami i kierowała myśli w jakieś ponure, nieprzyjemne miejsca, które omijała, jeśli tylko coś robiła. Nie umiała czekać, na nic. Odczuła nagłą potrzebę gryzienia paznokci, ale powstrzymała się, zdając sobie sprawę, że była zewsząd obserwowana. Poprawiła swoje włosy barwy gorzkiej czekolady, lekko rozczesując je palcami. Denerwowała ją ich długość, wolałaby krótkie - mniej czasu na czesanie i więcej bezpieczeństwa. Teraz przynajmniej dały jej coś, na czym mogła się skupić.
igP7jsl.pngPod balkonem zaczynał zbierać się coraz większy tłum cywilów i reporterów, a ona nadal czekała. Na biurku tuż obok ławki, na której siedziała, leżała pyszna, świeża drożdżówka, nie pilnowana przez nikogo. Lena patrzyła na nią tak długo, aż zdołała sobie wyobrazić jej smak, konsystencję rozpływającą się w ustach, desperacko próbując oszukać organizm. Po niebotycznie długim czasie karmienia się widokiem, sierżant podszedł do niej i wręczył jej szklankę z wodą. Przyjęła ją z takim samym zaskoczeniem, co wcześniej nagłe pytanie w dorożce. Rockbell uśmiechnął się przepraszająco.
igP7jsl.png- To nie potrwa już zbyt długo - oznajmił, splatając ręce za plecami, oczekując chyba jakiejś odpowiedzi. Nie otrzymawszy jej, zagadnął niepewnie: - Czemu tak pani dziwnie na mnie patrzy?
igP7jsl.png- Dziwnie? - powtórzyła po zaspokojeniu pragnienia.
igP7jsl.png- Z takim... zdziwieniem?
igP7jsl.png- Och. - Jej drobne, różane usta ułożyły się w małe "o". - Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania.
igP7jsl.png- Przez policję? - dopytywał się sierżant, ale ona już go nie słyszała. Odwróciła głowę w bok, ku policjantowi, który zasiadł przy pustym biurku i zabrał się za pochłanianie tej pysznie wyglądającej drożdżówki. Brzuch znów się buntował. Rockbell spojrzał zaś w stronę balkonu, tłumu, a potem wyjąwszy zegarek z kieszeni, sprawdził na nim godzinę. Nagle po prostu odwrócił się i poszedł. Zaczepił jakiegoś równie młodego mężczyznę, coś mu tłumaczył, a potem wręczył pieniądze. Mężczyzna z pieniędzmi wyszedł, a sierżant skierował się do kogoś, kto właśnie wszedł na posterunek.
igP7jsl.pngJeden z nieznajomych wyjątkowo wyróżniał się w zgromadzonym towarzystwie. Miał ciemną skórę, kontrastującą z nienagannie białą koszulą, a postawę raczej luźną. Tuż za nim, jak cień, towarzyszył mu wyższy mężczyzna, blondyn, o kroku lżejszym, a spojrzeniu bystrzejszym, niż większości tu pracujących. Uścisnął rękę Rockbellowi zdecydowanym, automatycznym ruchem, jak ktoś nawykły do bezustannego wymieniania takich gestów uprzejmości. Kiwał głową, słuchając uważnie, co sierżant im przekazywał, aż w pewnym momencie ich spojrzenia padły na Lenę. Poczuła się nagle odsłonięta jak mysz na polanie niskiej trawy, z kołującym nad nią jastrzębiem. Nie pozwoliła sobie nawet drgnąć, a gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z nowo przybyłymi, posłała im powolne mrugnięcie spod długich, ciemnych rzęs, po którym skierowała wzrok gdzieś w bok. Kątem oka widziała jednak, jak od tłumu spod balkonu odkleja się jeden z reporterów i podchodzi do tej trójki z notesem i piórem, gotowym do spisywania wypowiedzi.
igP7jsl.pngNagle zapragnęła też się tam znaleźć i splunąć dziennikarzowi pod nogi. Darzyła te gnidy pogardą za wszystkie przekłamane, wypaczone, zdradliwe artykuły i nagłówki, jakie wypisywali o ludziach, w tym o niej. Może nawet będzie miała swoją szansę z nim porozmawiać, bo rzadko tacy jak on przepuszczali okazję do przeprowadzenia z nią wywiadu. Te ich natrętne przepytywania przypominały jej otwieranie banana przez jego środek - nachalnie, siłowo, nie dbając o początek i koniec, wpychając brudne paluchy bez litości w skórkę. Nikt nie zadał jej odpowiedniego pytania. W sprawach takich jak jej nie pyta się "jak", a "kiedy". Nie zabiła Geillis, ale gdyby ona za to odpowiadała, to morderstwo nie zaczęłoby się w chwili wbicia jej noża w pierś, ani w trakcie przygotowywania narzędzia zbrodni - nie tak naprawdę. Ziarno zostało zasiane dawno temu, potem tylko kiełkowało. To, że ludzie dostrzegli je dopiero, gdy wybiło się ponad ziemię, nie oznaczało, iż wcześniej nie istniało. Nikogo jednak nie interesowało zasianie ziarna, bo brakowało w tym sensacji. Co było ekscytującego w domowych krzykach, uderzeniach pasem, regularnych płaczach, wyzwiskach, zmęczeniu, biedzie, brudzie? Nic. To już znali.
igP7jsl.pngPod jej nos podetknięto bułkę. Uniosła wysoko głowę, by połączyć dzierżącą bułkę dłoń z twarzą. Był to policjant, któremu Rockbell wręczył wcześniej pieniądze. Ociekał wodą i zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego, więc wzięła od niego pieczywo, nim się rozmyślił. Nie było pierwszej świeżości, wręcz prawie czerstwe, ale teraz, tak jak i zazwyczaj, nie miało to dla niej znaczenia, dopóki mogła zaspokoić głód. Pochłonęła ją łapczywie, zupełnie ignorując wypowiedź policjanta z balkonu. Akurat przełykała, kiedy podszedł do niej sierżant wraz z dwoma dżentelmenami, z którymi wcześniej rozmawiał. Za nimi ciągnął się dziennikarzyna.
igP7jsl.png- Pani Leno, to James Spencer i William Bell, detektywi wynajęci do pierwszej sprawy, w jakiej nam pani pomoże.
igP7jsl.pngLena czekała, aż skończy mówić, dopiero wtedy wstała. William uścisnął jej rękę bez wahania, ale delikatnie, jakby bał się ją połamać. Odczuła przy tym sporą różnicę temperatur ich ciał; musiała się wychłodzić - nie miała najcieplejszego płaszcza, w dodatku tu i tam przeżarły go mole.
igP7jsl.pngJames wyciągnął zaś do niej dłoń ostrożnie, cały czas patrząc jej prosto w oczy, a ścisnął mocno, więc odwdzięczyła się tym samym. Wiedziała, że obaj ją oceniają, czekają może na jakiś nagły okrzyk, gest, w którym zaprezentuje swoje możliwości, udowodni, że z niej taka nawiedziona wariatka, jak ją pisali w gazetach. Oblizała powoli usta, śmiejąc się w duchu, gdy przenieśli na nie wzrok.
igP7jsl.png- Będą czekać na nas na miejscu zbrodni. My teraz-
igP7jsl.pngSierżant nie zdołał dokończyć zdania, bo między mężczyznami przepchnął się ich cień, wraz ze swoim notesem i piórem.
igP7jsl.png- Przepraszam, mogę zadać parę pytań?
igP7jsl.pngWidziała, jak William wywraca oczami,  a James wzdycha ostentacyjnie. Rockbell tylko zacisnął palce u nasady nosa. Ona sama była wciąż głodna, wyziębiona, niewyspana, zmęczona po podróży. W tym właśnie momencie wszystko, co się wydarzyło od momentu wejścia na stację w Oksfordzie uderzyło w nią jedną falą, pozbawiając sił. Dlatego spełniła swoje marzenie, nabrała śliny w usta i wypluła ją tuż pod nogi reportera.
igP7jsl.png- Nie - odpowiedziała spokojnym tonem, choć zmarszczyła brwi, a w jej oczach zabłysnął gniew i wyuczona uraza. Zwróciła się do sierżanta: - Możemy iść?
igP7jsl.pngRockbell potrzebował chwili, by otrząsnąć się ze zdziwienia, ale w końcu potaknął. Ruszyli w milczeniu we czwórkę do wyjścia, a na ulicy rozeszli się w przeciwne strony. Padał siarczysty deszcz, więc sierżant rozłożył nad nimi parasolkę. Czuła wodę przesiąkającą do wnętrza butów.

C2FBywX.png

igP7jsl.pngNie zastanawiała się, gdzie zamierzają ją zakwaterować, dopóki nie stanęła przed swoim lokum. Z dorożki weszli w śmierdzące błoto, tuż za skrajem dzielnicy nędzy. Budynek przed nimi, krótko mówiąc, wyglądał, jakby wiele przeszedł. Tu okno zabite deskami, tam brakujące cegły... Oddech jej przyspieszył na samą myśl o mieszkaniu znów w takim miejscu. Już czuła głosy wgryzające się w jej umysł, szarpiące za zdrowy rozsądek, próbujące coś od niej wyżebrać, chociaż nie istniało nic, co mogłaby im dać. Spojrzała na sierżanta, ale ten uciekał wzrokiem, wyraźnie zawstydzony. Nie była pewna, czy wstydził się pokazywania tutaj, czy tego, że ją tutaj przyprowadził. Skierował się w stronę drzwi wejściowych, więc poszła za nim. Nie rozglądała się na boki, nie odpowiadała na zaczepki przebiegających uliczką dzieciaków, wbijała spojrzenie twardo przed siebie, prawie wypalając dziurę w ścianie.
igP7jsl.pngOtworzyła im stara kobieta o długich, brudnych, ciemnych włosach. Na rękach trzymała niemowlaka, a gdy tylko drzwi się uchyliły, między jej nogami przebiegła dwójka dzieci; w ogóle nie zwróciła na nie uwagi. Zamiast tego parę razy obejrzała Lenę od stóp do głów, aż w końcu bez słowa odsunęła się, wpuszczając ich do środka. Przeszli przez korytarz, gdzie nie wisiał ani jeden obraz czy zdjęcie, minęli schody i siedzącego na nich młodego chłopca, obserwującego ich uważnie spomiędzy szczebli balustrady. Weszli od razu do kuchni - niedużej, ponurej, bez żadnych ozdób, zbędnych szpargałów, wyłożonej ciemnym drewnem nijakiego koloru jak wszystko inne. Krzątały się przy zlewie i kuchence dwie kobiety, jedna z nich trzymała noworodka. Zaledwie musnęły ich swoją uwagą, poświęcając im jedynie szybkie spojrzenie, zaraz wracając do swoich zajęć (mama tak zawsze nas sobie wyobrażała, pamiętasz?). Lena nie czuła się dobrze ze świadomością, iż pod tym dachem miało sypiać także tyle dzieci; nie miała nic przeciwko nim samym, do ich krzyków i płaczów nawykła w równym stopniu, co do niewygód, ale obawiała się, czy jej klątwa nie rozciągnie się także na te młode duszyczki; nie chciała być obwiniana jeszcze za dzieciobójstwo.
igP7jsl.pngMinęli stół z sześcioma krzesłami, wyglądającymi tak, jakby miały się zawalić pod najszczuplejszym osobnikiem, a może i nawet samym szczurem, co czmychnął przed chwilą tuż przed ich stopami. Sierżant wzdrygnął się, ale na oko Sage nie było to spowodowane widokiem gryzonia, raczej wstręt do wszystkiego, co tutaj się znajdowało. Szczur robił tylko za reprezentanta. Jedyny fotel w pomieszczeniu, który mógłby służyć do wypoczynku, pokryty był plamami, obicie poszarpane, a miejscami dziurawe. Zdecydowanie liczył sobie więcej niż trzy pokolenia. Aż czuło się to w jego pobliżu, w samym powietrzu; tyle różnych użytkowników i tyle sprzecznych emocji w jednym meblu. Lena przypuszczała, że bez problemu poznałaby dokładnie, kto tam zasiadał, gdyby tylko dotknęła fotela, ale gospodyni szła dalej, sierżant szedł dalej, więc i ona się nie zatrzymywała. Mieli przed sobą ścianę, a na niej dwie pary drzwi. Jedne ulokowane bardzo blisko ściany. To tam ich zaprowadziła kobieta. Lena już wiedziała, co tam zobaczy, znów popadła w stupor. Gospodyni spojrzała na Rockbella i zapytała:
igP7jsl.png- Niema, upośledzona? Nie potrzebuję tutaj takich. Mam wystarczająco dużo problemów z normalnymi ludźmi.
igP7jsl.png- Nie, ona... - Sierżant zmieszał się i machnął Lenie dłonią przed oczami. - Pani Leno?
igP7jsl.png- Miejmy to za sobą - powiedziała niegłośno, przenosząc wzrok na gospodynię.
igP7jsl.pngKobieta prychnęła i pchnęła drzwi. Klitka wewnątrz była rozmiarów dwóch pojedynczych łóżek, z czego połowę tej przestrzeni zajmowało właśnie jedno takie łóżko, o metalowej ramie (jak bardzo brak mi twojego małego, acz pozbawionego zbędnych domowników mieszkania...). Lena kiwała głową, wzięła od sierżanta swoje rzeczy i położyła je ostrożnie pod ścianą. W tym czasie poznała w końcu nazwisko gospodyni - Gertrude Welborn. Przedstawiła jej ona wszelkie zasady panujące w tym domu (zupełnie te same, co zawsze), a potem ostrzegła, że jeśli choć raz sprawi jej kłopot, to wywali ją na zbity pysk. Lena zgodziła się na wszystkie te warunki i w końcu wrócili do dorożki. Drzwi powozu zatrzasnęły się za nią, a ona już czuła, jak całe napięcie powoli ją opuszcza. Głowa pulsowała, jakby zaraz miała eksplodować, w uszach dzwoniło, ale coraz ciszej, coraz lżej. Wyglądała przez okno, ale nic nie widziała.
igP7jsl.png- Bardzo mi przykro - usłyszała niespodziewanie. - Ludzie są przesądni, nie mogliśmy znaleźć skłonnych do wynajęcia pokoju dla pani... Zaś z płacą, jaką policja odgórnie narzuciła, znaleźć cokolwiek było jeszcze trudniej i...
igP7jsl.png- Nie musi mi się sierżant tłumaczyć - przerwała mu, dostrzegając alejkę obsadzoną ciągiem drzew, jaką właśnie jechali. - Niczego innego się nie spodziewałam.
igP7jsl.pngSłysząc ciężkie, przesycone smutkiem westchnienie, oderwała wzrok od widoków za oknem i spojrzała na swoją eskortę. Kąciki ust Rockbella ciągnęły ku dołowi, gdy on sam wzrokiem zbitego psa wpatrywał się w swoje splecione dłonie. Lenę to poruszyło. Jakże rzadko spotykała się z takim traktowaniem, aż nie wiedziała, jak się zachować. Odchrząknęła, odwracając na powrót głowę.
igP7jsl.png- Takie podejście i miękkie serce jest nietypowe dla policjanta - zauważyła, szczypiąc paznokciami wierzch dłoni. - Proszę uważać, bo źle pan skończy.
igP7jsl.png- To przepowiednia? - Rockbell uśmiechnął się dowcipnie, ale ona nie odwzajemniła gestu.
igP7jsl.png- Mam nadzieję, że nie - odparła z pełną powagą.

igP7jsl.png- Uważaj, to ta wariatka...
igP7jsl.png- Weź się w garść, to zwykła cyganka, oszustka.
igP7jsl.png- Czytałeś, co pisali o niej w gazetach?
igP7jsl.png- Oszustka, która wie, jak zdobyć rozgłos. Zobacz, gdzie wylądowała. Na garnku policji.
igP7jsl.png- Słyszałem, że dają jej tyle, że nie zawsze na chleb jej wystarczy.
igP7jsl.png- Jakoś sobie poradzi. Wygląda na zaradną.
igP7jsl.png- Wygląda na opętaną.
igP7jsl.png- Za bardzo się w słowa księży wsłuchujesz. Przestań trząść portami przed durną babą, bo ci strzelę.
igP7jsl.pngNiewystarczająco cicha wymiana zdań dwóch policjantów, którzy ich prowadzili na miejsce zbrodni, w końcu ucichła. Alejka łysych drzew, wyglądających o tej porze roku jak wielkie ręce o zakrzywionych palcach, torujące sobie paznokciami drogę na powierzchnię, dobiegła końca, a im oczom ukazała się wspaniała rezydencja. Jej ogrom zapierał dech w piersiach. Poprzedzał ją rozległy plac. Okrążyli fontannę, stojącą na osi, wspięli się po schodach i weszli do środka, z powiększoną już obstawą i strażnikami łypiącymi na nich zewsząd spod byka. Wnętrze budynku przechodziło wszelkie wyobrażenia Leny o przepychu, choć też nigdy nie zaznała nawet namiastki takiego dobrobytu. Rozglądała się z fascynacją, oglądając obrazy, rzeźby, dekoracje, wspaniałe dywany i kunsztowne meble, ale czar szybko prysł, gdy przypomniała sobie resztę społeczeństwa, której, tak jak jej, nie śniły się nawet takie wygody. Zacisnęła różane usta i odtąd szła z głową sztywno skierowaną przed siebie. W końcu znaleźli się w rozległej sali, gdzie przechowywano jedynie biżuterię wszelkiego rodzaju. Dwóch detektywów, których poznała na komisariacie, czekało już tutaj. William rozmawiał z jakąś niską, pękatą kobietą, zaś James kucał przy jednej z gablotek.
igP7jsl.png- Nie rób niczego głupiego - odezwał się do niej ten policjant, co uważał ją za cygankę. - Obserwujemy cię uważnie.
igP7jsl.pngChciała mu powiedzieć, iż była jeszcze lepszą iluzjonistką niż wieszczką, ale ugryzła się w język. Podeszła do gabloty i detektywa Spencera. Stanęła obok niego i tak jak on, wpatrzyła się w gablotę oraz miejsce po brakującej biżuterii.
igP7jsl.png- Jak to działa? - zapytał ją detektyw, wstając.
igP7jsl.pngOdwróciła głowę w jego stronę, ale jej wzrok powędrował gdzieś w górę. W tym momencie bardziej czuła, niż słyszała, atmosferę tego miejsca. Większość rzeczy w budynku ziała ciszą, pustką, brakiem powiązania. Rzeźby były równie martwe co ich wzrok, meble niewzruszone jak sama budowla. Ta sala zaś stawała się już nieco głośniejsza, choć te wszystkie oszklenia, chroniące przedmioty, wyciszały znów jedyne źródła głosów i emocji; przypominało to próbę zrozumienia tego, co ktoś woła pod wodą.
igP7jsl.pngTyle że detektyw nie zapytał jej "czy coś słyszysz", a "jak to działa". Właśnie, jak to działa? Najlepiej sprawdzało się dotykanie przedmiotów, bezpośredni kontakt najbardziej wzmacniał siłę głosów. Nie zawsze jednak przedmiot, po jakim spodziewałoby się wydedukowania życiorysu właściciela, był najskuteczniejszy. Mogło się okazać, że sentyment, wiążący duszę najlepiej, wcale nie istniał lub poprzedni właściciele wpisali się w przedmiot na tyle mocno, że nie sposób było ich rozdzielić.
igP7jsl.pngJak zaś miała odnaleźć biżuterię osoby żyjącej? Dusze żywych nie posiadały osobnych głosów, przemawiały przez swoje ciało. Natomiast tak samo zostawiały w świecie swój ślad. Dlatego dzielnice biedy były tak głośne - nie tylko ze względu na wszechobecną śmierć, ale i traumę żywych, ich dzienne troski, problemy; negatywne uczucia potrafiły mieć smak, zapach, czasem i fakturę. Znacznie łatwiej je wychwycić, niż te pozytywne. Są ostre, brudne, metaliczne, mdłe, gorzkie, pozostawiają dyskomfort, czepiają się umysłu jak rdza nie dająca się zetrzeć z palców. Tutaj panował chłód, ale nie zimno. Miejsce pozostawiało słonawy posmak na języku, a gdyby miała mu nadać formę, przypominałoby kruszejącą masę, odkrywającą miękkie, smoliste wnętrze.
igP7jsl.png- Muszę zajrzeć do gablotki - oznajmiła.
igP7jsl.pngSpencer milczał przez ciut za długą chwilę, upewniając się chyba, czy nie żartowała lub oceniając zdrowie jej zmysłów.
igP7jsl.png- Ma pani na myśli otworzenie jej? - upewnił się.
igP7jsl.png- Lepiej radzę sobie ze zmarłymi. - Przeniosła na niego wzrok zielonych oczu, słowa wypowiadając tonem spokojnym, wręcz monotonnym, jak matka tłumacząca swojej pociesze zasady życia codziennego. - Gapienia się przez szkło na kilku wieczną biżuterię nie powiązaną ze skradzioną lub w puste miejsce po tej skradzionej, nie zaliczę do czynności przynoszących zadowalające skutki. Mogę panu opowiedzieć o tym, jak puste jest to miejsce, mimo zajmowania tak wielkiej przestrzeni, jak jedynym, co je wypełnia, są chłód i drętwota, nie mające związku z pogodą na zewnątrz, jak przyprawiona jest ta sala łzami i rozbitymi marzeniami, lecz sądzę, że nie są to rzeczy, które mogłyby naprowadzić na złodzieja, więc tak. Mam na myśli otworzenie gablotki.
igP7jsl.pngUśmiechnęła się na koniec lekko, z pewną dozą słodyczy, nie mogąc się doczekać, by zobaczyć, jak detektyw próbuje przekonać policjantów, by pozwolili "tej wariatce" zbliżyć się do królewskiej biżuterii.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#6 2018-03-10 14:16:32

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 64.0.3282.186

Odp: Quite Peculiar

James Spencer

igP7jsl.pngDorożka ciężko zachwiała się pod wpływem wsiadającego do niej Williama. Dzierżył w dłoni zatłuszczoną, papierową torebkę. Gdy tylko się usadowił na wprost swojego współpracownika, ten zastukał w ścianę pojazdu. Jeden z koni zarżał, szarpnęło i po chwili już toczyli się przez błotniste uliczki Londynu. Wyróżniali się w tej dzielnicy. Nie były to co prawda ulice największej biedoty, lecz wciąż widok dorożki był tu obcy - mijali raczej otwarte wozy z towarem ciągnięte przez ciężkie, zimnokrwiste konie. Ludzie przemykali z pośpiechem w deszczu ze zwieszonymi głowami.
Bell zaczął pieczołowicie grzebać w zatłuszczonej torebce doskonale wiedząc, że James czeka na relację. Widocznie świetnie się bawił przeciągając oczekiwanie i utrudniając je niemiłosiernym szeleszczeniem.
igP7jsl.png- Bułkę? - zagadnął, wyciągając w stronę Jamesa odwiniętą torebkę.
igP7jsl.png- Konkrety, William. W co my się pakujemy? - Spencer nie miał zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku.
Bell wyjrzał przez okno skubiąc bezwiednie jedną z bułek. James domyślał się, co usłyszy - poznawał to chociażby po braku tego pełnego zadowolenia z siebie błysku w oku przyjaciela.
igP7jsl.png- Albo to naprawdę nie oni, albo wypadliśmy z obiegu - przyznał w końcu niechętnie.
igP7jsl.png- Chcesz powiedzieć: jest niedobrze, albo  jest niedobrze - skwitował James strzepując nonszalancko okruszki bułki z kamizelki wystającej spod rozpiętego płaszcza.
igP7jsl.png- Dokładnie tak - potwierdził Bell wgryzając się w bułkę.
Pozornie spokojna rozmowa nie odzwierciedlała nawet części emocji, które nimi targały. James czuł, że mogą mieć ogromne kłopoty. Przy tym wszystkim podchodził z dużym dystansem do samego faktu kradzieży, która tak bardzo wstrząsnęła Londynem.
igP7jsl.png- Lepiej by zrobili, nie podając tej wiadomości do mediów - James przeskoczył na temat królewskich klejnotów. Wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza pudełko z cygarami i wsunął jednego do ust. William bez pytania się poczęstował i odpalił cygara im obu.
igP7jsl.png- Trzeba będzie przyjrzeć się paserom - James już otworzył usta kpiąco, lecz William nie dał sobie przerwać - nie możemy wykluczać najgłupszego, co mogliby zrobić.
Mogliby. James zadał sobie pytanie, czy Bell po prostu zakłada liczbę mnogą sprawców, czy jednak wskazuje na kręgi, do których mieli dostęp.
igP7jsl.pngPosterunek policyjny poznali po ilości dziennikarzy kręcących się wokoło. Ledwo było im dane wyjść z dorożki. Ludzie cisnęli się głównie do wyróżniającego się w tłumie Williama. Jamesowi bardzo odpowiadał ten stan rzeczy - mógł liczyć na względny spokój, był też mniej rozpoznawalny w trakcie akcji w terenie. Spencer uświadomił sobie, że nie zdążyli ustalić wspólnej wersji komentarza na rewelacje związane ze wsparciem dla śledztwa. Było już za późno, Bell zdążył paść ofiarą dziennikarzy, którzy zgromadzili się wokół niego niczym piranie. James wykorzystał okazję, by cichaczem zbiec i znaleźć komendanta.
igP7jsl.png
igP7jsl.png- Co wiecie o całej sytuacji?
Komendant postanowił się ukrywać w swoim gabinecie przed dziennikarzami. Wobec Jamesa zachowywał się z szyderczą uprzejmością. Chyba drażnił go fakt, że do ich pracy zostali wynajęci jacyś prywatni detektywi.
igP7jsl.png- Niewiele. Zero śladów. Zero ofiar. Brak śladów po królewskich klejnotach - stwierdził sucho mężczyzna przygryzając wąsy. Spencer starał się nie powiedzieć nic, co mogłoby go urazić. Wszystko wskazywało na to, że będą musieli sobie radzić sami.
Zdawało się, że komendant czytał mu w myślach, gdyż stwierdził:
igP7jsl.png- Czeka już na was wasza pomoc. Ktoś zaraz was zaprowadzi.
igP7jsl.png
Bell z ulgą złapał Spencera i wraz z nim dołączył do jednego z sierżantów. Zdawało się, że we trójkę budzili respekt na tyle, że żaden reporter nie śmiał do nich podejść.
igP7jsl.png- Gdzie to medium? - zagadnął z taką swobodą, jakby rozmawiali o pogodzie. Swoim zwyczajem przejął kontrolę nad rozmową. James wykorzystał to, by rozejrzeć się po otaczających ich twarzach. Zauważył ją jeszcze zanim została im wskazana. Wyróżniała się w tłumie tym, że jako jedyna zdawała się nie mieć w chwili obecnej konkretnego celu. Czekała.
Widział, że ona również ich zauważyła.
igP7jsl.png- Proszę za mną.

***

igP7jsl.png Gdy wychodzili, Bell oddał swojemu koledze z komisariatu ledwo co napoczęte pudełko z cygarami.
igP7jsl.png- Przegrany zakład? - sarknął z rozbawieniem James.
igP7jsl.png- Dla zabawy - William wzruszył ramionami.
James wolał w to nie brnąć, by nie usłyszeć zaowalonego przytyku o długach, jakie mu się namnożyły z powodu partyjek w pokera i obstawiania wyścigów konnych. To było tyle lat temu, a wciąż musiał za to płacić w pieniądzach... nie licząc tego, co utracił na zawsze.
James odruchowo przesunął dłonią po boku jednego z koni, który ciągnął ich dorożkę. W czasach, gdy jeszcze nawet nie marzył o otwarciu biura detektywistycznego, pracował jako jeden z takich dorożkarzy. Wtedy jego marzeniem była praca jako dżokej - do czego niestety nie był fizycznie przysposobiony, gdyż nie był ani niski, ani szczególnie lekki. Teraz, gdy wiedział, do jakiego stopnia wyścigi były ustawiane, nawet się cieszył, że nie ma z tym fachem nic wspólnego.
igP7jsl.png- A więc... jak pierwsze wrażenie? - William przywołał go do rzeczywistości z wnętrza pojazdu. Wciąż mżyło i było chłodno. Spencer pomyślał przez chwilę o ujmującej twarzy dziewczyny, zwłaszcza jej oczach.
igP7jsl.png- Miejmy nadzieję, że nie będzie zbytnio przeszkadzać w śledztwie - stwierdził dwuznacznie wchodząc do dorożki. Jego przyjaciel parsknął śmiechem.
igP7jsl.png- Lepiej bym tego nie ujął.
igP7jsl.png
igP7jsl.pngKrólewska rezydencja może i wzbudzała podziw, ale James wciąż rozmyślał o tym, ile rodzin mogłoby tu zamieszkać, podczas, gdy ta królewska pojawiała się tu sporadycznie. Bogate wyposażenie komnat stanowiło dla niego obrzydliwy przerost formy nad treścią. Zapewne za cokolwiek, co tu się znajdowało, byłby w stanie spłacić dużą część swojego długu. William chyba był mniej krytyczny dla wszystkiego, co tu się znajdowało, gdyż po prostu się rozglądał przechadzając się tam i z powrotem z założonymi nonszalancko do tyłu rękami. Tylko jego czujne, rozbiegane oczy zdradzały, że nie przyszedł tu w ramach wycieczki. James stanął na wprost komódki, w której prezentowana była zaginiona biżuteria. Rozejrzał się wokół. Układ korytarzy, pomieszczeń, czy okien jak najbardziej umożliwiał niezauważone włamanie - nawet mimo licznych patroli, co do tego nie było wątpliwości. Dla wprawnego włamywacza scenariuszy dostania się tutaj było całkiem sporo. Teraz ich zadaniem było dotrzeć do jakichkolwiek śladów sprawcy - a w tym celu pomocne byłoby odtworzenie jego kroków. James właśnie zaglądał bez większych nadziei pod gablotę, gdy usłyszał, że do sali wchodzą dwie osoby - jedną z nich, sądząc po lekkości kroków, z pewnością była kobieta. Jego przypuszczenia, że to owo sławne medium, potwierdziły się, gdy stanęła obok niego. Również w milczeniu wpatrzyła się w gablotę. James zastanawiał się, czy w ten sposób próbuje nawiązać jakąś więź z samymi wydarzeniami z dnia kradzieży.
igP7jsl.png- Jak to działa? - zadał w końcu pytanie, które cisnęło mu się na usta odkąd tylko usłyszał, że ona ma im pomagać. Jej odpowiedź dała mu jeszcze więcej pytań.
igP7jsl.png- Naprawdę mam poprosić o otworzenie tej gablotki? - upewnił się James po chwili znaczącego milczenia.
igP7jsl.png- Tak - Lena uśmiechnęła się wręcz zniewalająco. Spencer nie był pewien, czy była ona świadoma działania tego uśmiechu, ale posłusznie ruszył w stronę strażnika. Nie było mu dane sformułować tej dość oryginalnej prośby, gdyż złapał go pod ramię Bell.
igP7jsl.png- Musimy porozmawiać z przełożonym straży - powiedział cicho wyciągając schowane w wewnętrznej kieszeni marynarki cygaro. Schował je z powrotem, gdy strażnik spojrzał na niego wymownie. Lena podeszła do nich w milczeniu. William spojrzał na nią ledwo kryjąc się z lekką nieufnością. Nie wynikała ona ze złośliwości; po prostu martwił się tym, co mieli postawione na szali. Lena odwzajemniła obojętnie spojrzenie. Wyglądało na to, że już przywykła do takich zachowań. Spencer uśmiechnął się do niej przepraszająco kącikiem ust.
igP7jsl.png
igP7jsl.png- Będziemy potrzebowali plany patroli z tamtego dnia. Przypomina pan sobie, o której godzinie straż zauważyła brak biżuterii? - James przechadzał się w tę i z powrotem zadając pytania zdystansowanym, spokojnym tonem głosu. Mężczyzna wyraźnie nie czuł sympatii do Spencera. Bez słowa wysunął z pliku papierów ten konkretny, na którym zawarta była rozpiska patroli przypadających na tamten dzień. Obecni wtedy strażnicy złożyli na świstku własnoręczne podpisy. James podniósł kartkę w milczeniu. Czuł na sobie uważne, oceniające spojrzenie Leny. W tym czasie William, znacznie przyjaźniejszym głosem, zwrócił się do przełożonego:
igP7jsl.png- Nie szukamy kozła ofiarnego, chcemy po prostu wyeliminować sposoby, którymi złodziej na pewno nie mógłby się dostać - dzięki wam.
Przełożony spojrzał na niego znacznie przyjaźniej. Był wyraźnie starszy od nich. James domyślał się, że nie chciał kłopotów. Z pewnością miał rodzinę na utrzymaniu.
igP7jsl.png- Pokażę wam, w których miejscach mamy swoje patrole i w jaki sposób przeprowadzane są zmiany.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
heliosmt2 - burnoutparadiserpg - stalowa13 - fajneautazdzialdowaizcalejpolski - patra