Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2018-03-07 21:07:54

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 64.0.3282.186

Cadavere

04pXdgZ.jpg

Na obrzeżach niewielkiego miasteczka w słonecznej Toskanii stoi nieduży zajazd, w którym podróżni szukają zakwaterowania, by złapać oddech w swojej wędrówce, ale też niektórzy przyjeżdżają w to miejsce tylko po to, aby móc zaznać tutejszego zjawiska zwalniającego czasu, płynącego mozolnie, spokojnie, jakby i sam czas leżakował na polach wśród świerszczy, a nocą kąpał się w morzu, wśród młodzików korzystających ze swych dni wolnych od szkoły. Latem gęstniało tu powietrze i nie stawało się tak tylko przez wzgląd na podwyższoną wilgotność i temperaturę - wypocząć w tym miejscu chciała i mafia. Zazwyczaj nic groźnego się nie działo, miasteczko żyło swoim życiem, rezydencje w okolicy również, tak samo zajazd.
Tym razem jednak zginęła kobieta i sprawy miały się szybko skomplikować.

Ang - Józsua
Arbi - Basilio

MQUe4pf.png


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2018-03-12 18:37:09

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 64.0.3282.186

Odp: Cadavere

Józsua Jankovic
tumblr_m7w2n46Pdl1r6o8v2.gif
X3DkbhZ.jpg?1


    Józsua całe dotychczasowe życie czuł, że został wsadzony w ramy, do których nie pasował. Przyszło mu dorastać w jednym z większych węgierskich miast - Nyíregyháza, w którym z racji położenia blisko granicy z ZSRR, wciąż odczuwalne były wpływy wygasającej radzieckiej okupacji. Patriotyzm  - a raczej niechęć do okupanta - został mu naturalnie wpojony przez rodziców, którzy mieli tę nieprzyjemność żyć w opiekuńczym cieniu sowieckiego sierpa i młota.
    Jako dzieciak, a później nastolatek, młody Jankovic bezwiednie podążał za oczekiwaniami rodziny wierząc w ich plan na jego przyszłość. Naukę w katolickiej szkole odebrał jako naturalną kolej rzeczy, skoro ojciec był organistą w kościele, a matka gospodynią na plebanii. Nie znaczyło to, że czuł się w tej instytucji dobrze. Wręcz przeciwnie, Józsua dorastał w poczuciu, że coś jest z nim nie tak. Przy tym był wybitnie dobry w ukrywaniu głębokiego poczucia niższości pod ciepłym uśmiechem, pogodnym usposobieniem,  nawet niezłymi ocenami i świetnymi sportowymi osiągami. Czasem, gdy siedział w samotności chociażby przy nauce - z dala od kumpli ze szkoły - opuszczał gardę i wtedy dopiero wychodziły na wierzch drobne gesty wyrażające jego niepewność siebie. Niemniej jednak ani rodzice, ani kumple, nie chcieli zauważyć, że pod jego pięknie wypracowaną prezencją kryje się coś znacznie posępniejszego.
    Wcielenie do wojska było dla Józsuy nowym, ekscytującym etapem w jego życiu. Poczucie przynależności do grupy i braterstwa wzmacniało jego pewność siebie. W końcu czuł, że może odetchnąć od tej całej konserwatywnej otoczki panującej zarówno w domu, jak i w szkole. Kompani z jego sekcji byli w podobnym wieku co on i wszyscy zdawali się zachowywać jak psy spuszczone ze smyczy. Głupie żarty i wulgarne zachowania były ich codziennością, w której Józsua chętnie uczestniczył. Przepustki wykorzystywali na wspólne wyjścia na miasto żeby pić i podrywać dziewczyny. Na drzwiach wejściowych do ich sypialni pojawiały się coraz to nowsze plakaty zdobywane z kolejnych wydań Playboya i mu podobnych gazet. Józsua nie czuł, by go to specjalnie kręciło, ale dla przynależności do grupy sam dokładał cegiełkę do rozbudowy kolekcji.
    To był jeden z typowych, głośnych poranków panujących w koszarach. Cała ich sekcja korzystała ze swojej kolejki na prysznic; Jankovic mył się stojąc jak zwykle przodem do ściany, gdy poczuł, że coś śliskiego odbiło się od jego stopy, a wokół wybuchły śmiechy. Spojrzał w dół z zaskoczeniem, by zorientować się co to.
    - Kurwa, mydło mi upadło. Jankovic, podasz? - huknął jeden z jego kumpli, Laszló, który akurat mył się pod sąsiednim prysznicem. Józsua potrzebował chwili, by przetworzyć sytuację. Tego rodzaju głupie zaczepki zdarzały się regularnie każdemu, ale w jego przypadku to był pierwszy raz. Uśmiech Laszló zawisł na jego twarzy w oczekiwaniu na odpowiedź. Odgarnął gęste, ciemne włosy z twarzy, które spłynęły mu na oczy tworząc efekt garnka na głowie. Wyglądał w tej chwili jak Mick Jagger, wokalista The Rolling Stones. Gdy chłopak przestąpił z nogi na nogę, przyciągnął wzrok Józsuy w dół. W piersi poczuł ukłucie niepokoju; to samo, które towarzyszyło mu w katolickiej szkole.
    - Spierdalaj - odparł Jankovic przywołując na twarz uśmiech i odkopując mydło w jego stronę. Poczuł, że rumieniec wykwita mu na klatce piersiowej, więc żeby to ukryć, pchnął chłopaka do tyłu. Laszló złapał go za włosy łapiąc równowagę. Wszyscy zaczęli buczeć i ryczeć czekając na jedną z wielu przepychanek, której się oczywiście doczekali. W końcu Jankovic, korzystając z fizycznej przewagi, sprawił, że zaczepiający upadł na podłogę. Hałasy musiały przyciągnąć ich przełożonego, bo w końcu usłyszeli jego ryk:
    - Umyci? To raz, dwa, wypierdalać spod prysznicy i lecimy na strzelnicę!
Banda chłopaków ruszyła do szatni krzycząc i śmiejąc się między sobą. To był jeden z wielu nic nie znaczących epizodów, Laszló mimo przegranej w przepychance również się śmiał, ale Jankovicowi jakoś nie było wesoło. Pomógł Laszló podnieść się z podłogi, po czym bez słowa odszedł nie dając mu nic więcej powiedzieć.
    Od tego momentu unikał chłopaka czasem bardziej, czasem mniej subtelnie przez parę tygodni, do czasu, aż nie przypadła im wspólna warta nocą przy magazynie broni. To była czysta formalność, gdyż nikt postronny i tak nie mógł wejść na teren koszarów, a same magazyny znajdowały się na uboczu - w związku z czym akurat ta warta była ulubionym miejscem pełnienia obowiązków przez wielu żołnierzy. Józsua na stanowisku znalazł się chwilę wcześniej przed Laszló. Czekał na jego przybycie planując jako pierwszy zaklepać drzemkę w trakcie warty. Wokół panowała mglista ciemność słabo rozświetlana przez światło lampy zawieszonej nad wejściem do magazynu. Mróz szczypał go w policzki i nos, na których osadzała się wydychana para. Ze zdziwieniem zauważył, że pomimo nieprzyjemnej aury, wciąż słychać pojedyncze świerszcze. W końcu po nieznośnie długiej chwili usłyszał chrzęst żwiru zapowiadający pojawienie się współwartownika.
    - Hej - mruknął Laszló pociągając nosem i stając na wyznaczonym dla siebie stanowisku - kurwa, ale pizga.
    - No - Józsua jedynie przytaknął i zatupał parę razy, by krew w stopach zaczęła mu bardziej krążyć. Cieszył się, że jest wokół tak ciemno, żeby nie było widać, że zrobił się czerwony na twarzy - nawet jeśli, zawsze mógł zwalić to na mróz. Stali tak w milczeniu przez kwadrans. Józsua pomału się zbierał do tego, by się odezwać i zapowiedzieć, że idzie na drzemkę pierwszy, ale Laszló zagaił rozmowę:
    - Słyszałem, że ostatnio z chłopakami byłeś na przepustce w tym nowym klubie?
Józsua znów jedynie przytaknął. Laszló zdawał się tym nie przejmować, ciągnąc wypowiedź - kuźwa, muszę się tam wybrać, gdy też mnie puszczą. Słyszałem, że są tam różne sale i laski wpuszczają za darmo. Duży wybór mieliście?
    - Hmm, taki sobie. Więcej było innych facetów - odparł zdawkowo Jankovic.
    - No tak, typowe. Wszyscy myślą, że sobie kogoś wyrwą i potem masz więcej... - słowa Laszló zawisły w powietrzu, gdy zastanawiał się nad właściwym doborem słów - wilków niż owiec - dokończył z rozbawieniem w głosie, wyraźnie dumny ze znalezionego porównania. Józsua jedynie lekko prychnął przez nos na znak lekkiego rozbawienia. Nienawidził tego, że w tej chwili zachowuje się tak głupio i z dystansem, ale bał się tego co poczuł wtedy przy tamtej zaczepce, bał się też tego, dlaczego do tej zaczepki w ogóle doszło i niby chciał wiedzieć, czy doszło do niej z jakiegoś konkretnego powodu, ale też bał się, że to nie było nic więcej. Wiedział jedynie, że w tamtym momencie stało się dla niego namacalnie jasne, że faktycznie miał powód, by czuć się innym, niewystarczającym w świetle tego, czego oczekiwała od niego rodzina, a ponad nią religia. Wcześniej nawet nie śmiałby pomyśleć o Laszló w ten sposób. Teraz też nie mógł powiedzieć, żeby go jakoś specjalnie lubił, ale nie zmieniało to faktu, że przez ostatnie tygodnie, gdy musiał sobie ulżyć, myślał właśnie o tamtym momencie przepychanki pod prysznicami.
Józsua wzdrygnął się, gdy sobie uświadomił, o czym znów myśli. Laszló chyba odebrał to jako znak, że zrobiło mu się zimno, bo sięgnął pod kurtkę proponując konspiracyjnym głosem:
    - Potrzebujesz czegoś na rozgrzanie?
    - Co? Czego? - spytał Jankovic z nagłym strachem, który ścisnął go aż za żołądek. Niepotrzebnie, jak się okazało, gdyż towarzysz wyjął spod kurtki małpkę mocnej palinki - ach, dzięki - dodał już znacznie spokojniej sięgając po buteleczkę. Przy odkręcaniu zakrętki zdał sobie sprawę, że była już otwierana. Podniósł ją do ust nie mogąc przestać myśleć, że Laszló już z niej pił i teraz dotyka ustami tego samego miejsca, którego dotykał on. W smaku wyczuwalny był jednak tylko mocny, wykrzywiający pysk, alkohol. Sapnął komentując, że mocne i oddał buteleczkę właścicielowi, który się krótko zaśmiał i bez namysłu pociągnął łyk.
Mgła wokół jedynie gęstniała coraz bardziej ograniczając widoczność. Józsua czuł, że jego słuch się wyostrza. Życie w koszarach ucichło, świerszcze również i teraz słyszał pojedyncze dźwięki zwierząt żerujących w ciemności oraz pociąganie nosem Laszló. W pierwszej chwili pomyślał, że powinien zaproponować mu wzięcie pierwszej drzemki, ale szybko się zmitygował, że byłoby to zbytnie okazanie troski po tylu tygodniach ignorowania.
    - Idę się zdrzemnąć. Obudź mnie, gdy będziesz się chciał zamienić - poinformował go, po czym nie czekając na odpowiedź, otworzył kłódkę magazynu, uchylił metalowe drzwi boleśnie świadom, jak przeraźliwie skrzypią, po czym wślizgnął się do środka. Gdy zamknął je za sobą, po pomieszczeniu rozległ się metaliczny dźwięk i zapadła nieprzenikniona ciemność. Nie zawracał sobie głowy szukaniem włącznika światła, tylko zapalił podręczną latarkę i ruszył w stronę stosu mundurów schowanych za jednym z regałów na broń - tam, gdzie wszyscy zawsze się kładli. Gdy już się umościł na improwizowanym posłaniu, zamknął usilnie powieki starając się zapaść w sen i nie myśleć o tym wszystkim.
    Obudził go jęk zawiasów i wpadająca do pomieszczenia strużka światła. Poznał po krokach, że to Laszló. Nie zawracał sobie głowy włączaniem latarki, tylko ruszył niepewnym krokiem w ciemności korzystając ze światła, które wpadało przez uchylone drzwi. Józsua w pierwszym odruchu chciał udawać, że go to nie zbudziło, ale odezwały się w nim resztki przyzwoitości, więc uniósł się do pozycji siedzącej.
    - Zmiana? - spytał dusząc w sobie ziewnięcie. Laszló nie odpowiedział mu podchodząc bardzo blisko i kucając naprzeciwko niego, na co Jankovic oparł się o ścianę kładąc w obronnym geście ręce w taki sposób, by zasłaniały krocze. Nie widział jego twarzy, gdyż źródło światła znajdowało się za nim, zresztą obrócił głowę w bok, by zerkać na niego jedynie kątem oka. Czuć było od niego alkoholem. Laszló powolnym gestem wyjął papierosa i zapalniczkę z kieszonki po zewnętrznej stronie kurtki, po czym go odpalił. Gdy się zaciągnął, mocniejsze światło oświetliło jego twarz i teraz Józsua mógł wyraźnie zobaczyć, że ten intensywnie się w niego wpatruje.
    - To był tylko żart - odezwał się w końcu, już bez cienia wesołości w głosie. Wypuścił przy tym wstrzymywany w płucach dym.
    - O czym ty mówisz? - Jankovic postanowił grać głupka. Czuł, jak krew dudni mu w uszach i zastanawiał się, czy można to usłyszeć.
    - Wszyscy tak robią. A ty mnie unikasz - Laszló kontynuował nie dając się spławić.
    - A ciebie to obchodzi, bo...? - Józsua próbował się odgryźć, ale nie był w stanie na niego patrzeć. Na to Laszló już mu nie odpowiedział. Przeniósł się z kucek na kolana znajdując się tym płynnym ruchem na posłaniu, na wprost Józsuy. Jedno z jego kolan wylądowało między nogami chłopaka, na co ten przycisnął swoje kolana do piersi. Jankovic czuł, jak serce waliło mu w piersi. Laszló sięgnął do jego szyi, na której wisiał łańcuszek. Złoty krzyżyk, który Józsua otrzymał od rodziców. To nie był nawet specjalnie bliski gest, ale i tak poczuł jak nim to wstrząsnęło. Miał wrażenie, że dostrzega w jego spojrzeniu coś na kształt współczucia, może zrozumienia, a to sprawiło, że zapiekło go pod powiekami. Zamrugał szybko parę razy, znów zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeń obok niego. Widok zasłoniła mu ręka towarzysza, w której trzymał papierosa. Oparł ją o ścianę obok twarzy Józsuy i sam się nachylił tak, że ich głowy znajdowały się obok siebie. Nic więcej nie zrobił tylko czekał na jego ruch. Ta chwila ciągnęła się nieznośnie długo. Jankovic czuł, że mógłby kopnąć go z kolana w brzuch, odepchnąć i wydrzeć się, że jest jakiś pojebany, ale prawdę mówiąc, to była reakcja, której sam zawsze się obawiał, gdy wyobrażał sobie moment taki jak ten. W końcu wypuścił z płuc powietrze i powoli obrócił głowę w jego stronę. Ich usta zetknęły się niezręcznie. Józsua czuł podniecenie i strach; coś, czego nigdy wcześniej nie czuł z żadną dziewczyną.  Smakowało papierosami i alkoholem; gorzkość idealnie się pokrywała z tym, co właśnie przeżywał. Laszló odsunął się, żeby spojrzeć mu w oczy i tym razem Józsua nie uciekł wzrokiem, tylko odwzajemnił spojrzenie. Poczuł się nagle nago i bezbronnie. Twarz mimowolnie mu się wykrzywiła w przytłaczającym smutku i może troszkę w poczuciu ulgi, po czym jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch. Laszló w pierwszej chwili wyglądał na przestraszonego, ale po chwili wahania przycisnął go do piersi przyjmując na siebie jego roztrzęsienie. Józsua sam nie wiedział, na ile Laszló rozumie jego sytuację, ale wiedział, że od tej chwili zaczęło się coś wyjątkowego. Posiadali wspólną tajemnicę.

***

    W międzyczasie nastroje węgierskiej społeczności zdawały się być coraz bardziej antyradzieckie. W normalnej sytuacji ich oddziału nie powinno to obchodzić, gdyż należeli do węgierskiej armii, ale tak się składało, że byli zmuszeni stacjonować w tych samych koszarach co radzieckie wojsko - tak więc naturalną koleją rzeczy problemy okupanta były także ich problemem. Cały ich oddział mocno to odczuwał; nastroje wszystkich siadły,  ich dystans do radzieckich żołnierzy się zwiększył, a przełożony zdawał się być wiecznie zestresowany i mniej wyrozumiały, gdy ktoś popełniał błędy.
    W końcu nadszedł dzień, którego wszyscy się spodziewali - do dowództwa w koszarach dotarła informacja o protestach w Nyíregyházie pod radziecką ambasadą. W całej jednostce powstało duże poruszenie. Mieli pacyfikować tłum.
W ciężarówce dowożącej ich na miejsce panowała ponura cisza, jeśli nie liczyć warkotu silnika. Józsua po raz kolejny z rzędu upewnił się, że jego broń jest zabezpieczona. Martwił go fakt, że  do strajku doszło w jego rodzinnym mieście. Mimo wszystko nie chciał, by coś się stało ludziom, których znał, czy tym bardziej jego rodzinie.
    - Słuchajcie. Robicie wszystko zgodnie z rozkazami, dokładnie tak jak na ćwiczeniach - odezwał się w końcu przełożony, wyrywając wszystkich z zadumy - Trzymamy mocną postawę i szyk, nie dajemy się rozdzielić tłumowi. Jasne?
Odpowiedziały mu pojedyncze pomruki zgody, na co mężczyzna huknął żołnierskim głosem:
    - Jasne?!
Wszyscy odkrzyknęli z większym przekonaniem, że tak. To był jeden z momentów, w których w normalnej sytuacji wszyscy by sobie żartowali z jego wojskowego prania mózgu, ale tym razem potrzebowali kogoś, by wszczepił im przekonanie w to, co mają do zrobienia. Józsua nie należał do wyjątków.
    - Nie dajecie się sprowokować cywilom. Jeśli padnie rozkaz strzelania w tłum, to jest obowiązek. Możecie strzelać po nogach, ale nie chcę być w skórze tego, kto chociaż pomyśli, żeby się wyłamać. Czy to też jest jasne?! - mężczyzna kontynuował swój wywód przechodząc na środek paki i przytrzymując się podwieszonych pod sufit uchwytów.
Wszyscy znów mu przytaknęli, choć przekonanie w ich głosach znów zmalało.
    - Jeśli ktoś myśli o tym teraz, to niech nie naraża swoich towarzyszy i zostanie w ciężarówce. Konsekwencjami niesubordynacji zajmiemy się po powrocie - podsumował z powagą patrząc po twarzach otaczających go łepków. Józsua miał wrażenie, że na nim przytrzymał wzrok nieco dłużej - może z uwagi na to, że to jego rodzinne miasto - ale udało mu się wytrzymać spojrzenie. Przełożony pokiwał głową do samego siebie, jakby też musiał przekonać do tego swój własny rozum.
Zdążyli już wjechać do miasta - ulice były puste, ale z dala dobiegał ich ryk setek gardeł zsynchronizowanych w wykrzykiwaniu antyradzieckich haseł. Gdy szyk ciężarówek zwolnił, przełożony wyjrzał zza paki i wyskoczył na drogę, by iść już obok pojazdu. Cała kompania podniosła się na nogi gotowa podążać za nim. Józsua czekał na swoją kolej, by zeskoczyć z paki. Czas zdawał się zwolnić, ryki cichnąć i  cała ta sytuacja nabierała dystansu, gdy skupiał się  jedynie na czynnościach, które miał do wykonania. W kolanach amortyzował wstrząsy ciężarówki skupiając się, by nie wpaść na plecy kolegi przed nim. Dociągnął pasek podbródkowy hełmu upewniając się przy tym, że leży stabilnie. Przed zeskokiem z paki przełożył broń przez ramię. Gdy w końcu opuścił ciężarówkę, miał okazję się rozejrzeć wokół. Poza zbierającymi się żołnierzami nie było tu innych ludzi. Józsua miał wrażenie, że w jednym z okien zobaczył ruch, więc bezwiednie podążył za nim wzrokiem - jakaś staruszka przyglądała im się starając skryć się za firanką. Odwrócił spojrzenie wracając uwagą do tu i teraz, w samą porę by złapać pod łokieć jednego z kumpli, który stracił równowagę przy zeskakiwaniu z paki.
    - Dzięki stary - sapnął młodzieniec klepiąc kumpelsko Józsuę po karku. Jankovic odpowiedział krótkim klepnięciem go po ramieniu.
Stanęli w szyku i razem z innymi oddziałami ruszyli w stronę tłumu. Zbiorowisko rozstąpiło się na widok zbrojnych przywodząc u Józsuy skojarzenia z biblijną sceną przekroczenia Morza Czerwonego przez Mojżesza. Z tą różnicą, że tutaj morze czerwieni mogło się dopiero pojawić, jeśliby tłum nie odpuścił. Ludzie nie mieli przy sobie żadnej broni, jedynie transparenty z hasłami typu "Precz z radzieckimi marionetkami". Na widok wojskowego oddziału wycofali się nieco, ale nie rezygnowali z wykrzykiwania sloganów.
Żołnierze stanęli przed wejściem do ambasady odgradzając ją od tłumu. Józsua stał w wyznaczonym mu miejscu przed tłumem przyglądając się temu z wyuczoną beznamiętną miną - nie reagował nawet wtedy, gdy słowa były wykrzykiwane mu w twarz. W głębi ducha czuł, że znajduje się po niewłaściwej stronie tego wszystkiego. Zastanawiało go, czy ktoś z jego kompanów czuł się podobnie, ale jedynie zachowywał dobrą minę do złej gry - tak jak on. Ludzie wyraźnie pamiętali o krwawym zduszeniu protestów przez sowieckie wojsko z roku 56-go; zdawało się, że ich gniew tracił impet z powodu niepewności, czego się mogą spodziewać po uzbrojonym oddziale.
Z megafonów rozległy się donośne komunikaty z nakazem pokojowego rozejścia się do domów. Część ludzi zaczęła się wycofywać, jednakże ze strony protestujących również rozległ się głos wzmocniony megafonem próbujący zagłuszyć wojskowe komunikaty. W odpowiedzi w tłum zostały wyrzucone granaty łzawiące. W parę sekund wokół rozpętało się małe piekło.
Skandowanie zamieniło się w krzyki strachu i bólu, a tłum zaczął się rozbiegać w desperackiej próbie uniknięcia rozchodzącego się gazu. Żołnierze  na rozkaz założyli na twarze maski przeciwgazowe i ruszyli do akcji. Ludzie nie stawiali żadnego oporu, a i tak byli pacyfikowani przez wojskowych. Józsua miał wrażenie, że sowieccy żołnierze oznaczali się znacznie większą agresją w stosunku do obywateli od węgierskich oddziałów. W ruch szły głównie pałki teleskopowe nie wywołujące śmiertelnych obrażeń. Oddział Jankovica został oddelegowany wraz z paroma sowieckimi żołnierzami do odcięcia jednej z uliczek; sam rozkaz wydał mu się dziwny, skoro mieli na celu rozgonić protest, a tu nagle nakazano im zatrzymywać ludzi próbujących wydostać się z tego kotła. Wszyscy starali się robić swoje wspierani przez komunikaty ich przełożonego, który stał w szyku razem z nimi. W pewnym momencie całą uliczką wstrząsnął huk wystrzału. Przez krótką chwilę wszystko jakby stanęło w czasie; żołnierze wydawali się być równie zdezorientowani, co obywatele. Po ścianie budynku osunęła się młoda dziewczyna pozostawiając na niej krwawy ślad. Miała szeroko otwarte oczy wyrażające szok, z niedużej dziurki na czole spłynęła strużka ciemnej, gęstej krwi. Jakiś chłopak krzyknął rzucając się w jej stronę. Radziecki żołnierz, który jak dotąd trzymał w dłoni pistolet TT wycelowany wciąż w dziewczynę odwrócił się w jego stronę i wycelował tym razem w niego. Józsua poczuł jak w trzewiach wzbiera mu paląca wściekłość. W uliczce rozległ się kolejny huk strzału, głową chłopaka szarpnęło do tyłu, za tym ruchem poszła reszta jego ciała, po czym bezwładnie upadł na ziemię.
Przełożony zaczął wrzeszczeć po rosyjsku na strzelającego, że wystrzelił bez rozkazu. Józsua bezmyślnie ruszył w ich stronę sięgając do kabury po własny pistolet. Czuł się kurewsko zmęczony ciągłym akceptowaniem nieodpowiadającego mu stanu rzeczy. Nie powinien tu nawet być. Już miał odbezpieczać broń, gdy zauważył, że przełożony stojący między nim, a radzieckim żołnierzem, zamachnął się swoim karabinem. Ledwo zdążył zarejestrować, że jego kolba ominęła tego okupanta, a niebezpiecznie zbliża się do jego własnej twarzy, po czym nastąpiła ciemność.
    Trzeba przyznać, że Jankovic miał ogromne szczęście. W każdym razie przełożony tak utrzymywał, nawet, gdy w lazarecie zbadano obrażenia Józsuy i poza oczywistym stłuczeniem czaszki stwierdzono u niego pogorszenie wzroku wynikające z wylewu krwi do oka. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że sam jest sobie winny, ale nie był w stanie odpuścić wewnętrznego poczucia żalu o to wszystko, co się wydarzyło. Co więcej, paskudne dla niego wieści miały dopiero nadejść. Przełożony poinformował go krótko o przeniesieniu do radzieckiego wywiadu w Budapeszcie. W obliczu wydarzeń, które zaszły w trakcie tłumienia protestu ta decyzja zdawała się być  prostu groteskowa, o czym Józsua nie omieszkał poinformować przełożonego. To był pierwszy raz, gdy sprzeciwił się czemuś, co zostało mu zaplanowane z góry. Niemniej jednak, decyzja została podjęta bez brania pod uwagę jego zdania.
    Wyjazd do Budapesztu był dla niego kolejnym nowym etapem w życiu. Sam nie wiedział, czy uważać to za pozytywną zmianę czy nie - czuł jakby wypłynął z rzeki o ukierunkowanym nurcie na ocean, gdzie nie bardzo wiedział, w jakim kierunku się zwrócić. Wszystkie dotychczasowe relacje zostały gwałtownie ucięte; nawet te z rodzicami.
Rozstanie z Laszló było boleśnie odarte z jakiejkolwiek ckliwości. Przyjął wiadomość nie okazując zbyt wielu emocji. Później wymieniali się paroma listami, które pojawiały się coraz rzadziej i rzadziej, aż ostatecznie przestały między nimi krążyć. Józsua miał wrażenie, że wraca do letargu, z którego ta relacja go wyrwała.
W wielkim mieście trafił do zgoła innego świata - poznał nowych ludzi, beztroskich studentów o liberalnych poglądach i nowoczesnych problemach.
[Służba w wojsku i praca w "urzędzie" uprawniały go do wzięcia udziału w kursach przygotowawczych na studia, na które chciał uczęszczać, by pasować do kolejnej grupy.]
[...]


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#3 2018-03-14 20:41:15

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 64.0.3282.186

Odp: Cadavere

tumblr_m7w2n46Pdl1r6o8v2.gif
30JADF9.png
b1f03bdb9d86d5957dadb0f13810c994.jpg

Basilio był bardzo spokojnym dzieckiem. Lubił patrzeć, słuchać i przyswajać. Niekoniecznie wiązało się to z byciem grzecznym dzieckiem, bo wiedział jak nadepnąć na docisk, zawstydzić lub rozbawić - tak jak to tylko dzieci w swój błyskotliwy, bystry, a jednocześnie diabelski sposób potrafiły.
Ojciec Basilio był swego rodzaju cieniem. Życie rzadko gościło w jego oczach. Uczestniczył w wojnie, w którą nie wierzył, zabijał w imię idei, którą gardził, patrzył na śmierć ludzi, których nie znał i przeżył, choć wolałby zginąć. Z jedną ręką i rentą spędzał dnie przed radiem, pijąc.
Matka Basilio kochała malować. Marzyła o zostaniu artystką, a została sanitariuszką na froncie i po ślubie marzyła jedynie o tym, by zarabiać wystarczająco na utrzymanie ich rodziny. Wydatki na farby i płótna ani potrzebny na kreowanie czas nie mieściły się na krótkiej liście możliwości.
Basilio wychowywał się na opowieściach mamy. Snuła przed nim historie o swoim ukochanym, podejmującym walkę z systemem, a potem próbującym przetrwać na wrogich terenach. Mówiła mu o stworach i istotach z baśni i legend, o przeszłości wielkich filozofów i zalotach sławnych rzeźbiarzy. Wtedy zawsze tato wyciszał radio i na moment wydawało się, że z cienia zamieniał się w obecność. Czasami w przelotnych gestach i spojrzeniach Basilio wychwytywał bryzę uczucia, subtelną iskrę jak powidok słońca na powiece. Na krótką chwilę przed jego oczami leciał film sprzed lat, ale zaraz pokrywał go szum codzienności.


Urodziłaś się noc przede mną, jedynie cztery lata później. I choć byłem małym gówniarzem, wystarczyło mi spojrzeć w twoje wielkie, niebieskie ślepia by wiedzieć, że spaliłbym dla ciebie całe miasto. Stałaś się dla nas wszystkich najważniejsza. Brałem twoje małe rączki we własne i patrzyłem, jak z każdym miesiącem robią się większe, ale zawsze twoja dłoń mieściła się w mojej.


Koledzy Basilia byli nieustraszoną brygadą. Wolał spędzać czas z nimi, niż patrzeć na dwie skorupy dorosłych w domu. Któregoś razu zobaczyli kieszonkowca w akcji - schludnie ubrany mężczyzna w kapeluszu ustawił się za plecami innego, odzianego w drogo wyglądający garnitur. Kapelusznik wykonał subtelny ruch ręką i z całą pewnością cała sytuacja umknęłaby im, gdyby na tę dwójkę nie wpadło pędzące gdzieś dziecko. Portfel, bliski skradzenia, upadł z plaskiem w błoto, garnitur najpierw spojrzał w dół, a potem za siebie - ale kapelusz już skręcał pomiędzy budynkami. Ich brygada podekscytowała się i początkowo zrobili sobie z tego zabawę - dużo się śmiali, popychali i nawzajem sobie przeszkadzali, więc wysiłki spełzały na niczym. Jedyne co zarobili to lanie kilka razy. Basilio jednak miał wciąż w pamięci leżący w błocie portfel i wystające z niego pieniądze. Tego samego dnia poszedł do sklepu papierniczego i przeliczał, co mógłby kupić za taką kwotę. Później wlepił wzrok w witrynę pasmanterii, gdzie widniały wstążki w ulubionym kolorze jego siostry. Marcella marzyła o błękitnej sukience.
Kolegom zabawa zdążyła się znudzić, ale Basilio dopiero zaczynał. Chodził tam, gdzie zbierało się dużo ludzi i patrzył tam, gdzie nosili eleganckie ubrania. Parę razy wydawało mu się, że coś zobaczył - ale zawsze ktoś akurat przeszedł, gazeta mu zasłoniła lub pojawiało się jakieś zamieszanie. Wreszcie połączył fakty - nie działo się tak bez przyczyny. Próbował dalej; wiele razy go przyłapano, ale jako dziecku uchodziło mu to na sucho. Parę lat później szybkim, zwinnym ruchem łapał portfele w dwa palce, przerzucał do drugiej ręki i chował. Piruety, gazety, dywersja w wykonaniu kolegów - przy tym ostatnim dzielili się łupami. Najpierw podarki przyniósł dla siostry. Rozpłakała się ze szczęścia, a Basilio poczuł, że stał się dwa razy wyższy. Kolejne pieniądze wydał na płótna, farby, stelaże, pędzle. Długo na to zbierał, ale jak już skompletował co trzeba, przyszedł dumny do matki. Spodziewał się okrzyków zachwytu, może nawet tańca radości. Tymczasem mama zmarszczyła brwi. "Skąd to masz?", zapytała, a jej usta ułożyły się w cienką linę. "Ukradłeś? Nie? To skąd wziąłeś pieniądze?".
Basilio zrozumiał, że w przeciwieństwie do Marcelli mamę obchodziło jak zapłacił za prezenty. Żołądek mu się ścisnął. Tego dnia nie zjadł obiadu. Kazała mu trzymać się z dala od źródła tych pieniędzy. Chciała, by zwrócił wszystko, ale skłamał, że właściciel nie przyjmie. Sumienie krótko go piekło, gdy parę dni później zobaczył obraz mamy. Ukrywała go przed nim, myśląc, że nie zorientuje się po uśmiechu i satysfakcji, jakie malowały się na jej twarzy od tamtego czasu. Siostra skakała pod sufit ze szczęścia, nawet tato wydawał się patrzeć na nich, a nie w eter. Basilio chciał, by jego rodzina była szczęśliwa. Kradł więc dalej.


Mieliśmy pakt, w którym chowałaś przed mamą, co ci przynosiłem. Nie mówiłaś jej o schowku z pieniędzmi, ale w zamian prosiłaś, byś mogła ze mną chodzić po mieście. Miałaś ledwo dwanaście lat, ale twoje oczy pełne zachwytu łechtały moje ego i podnosiły na duchu. Wspierałaś mnie w tym, by malować, spędzałaś ze mną godziny w opuszczonej piwnicy, kiedy nieudolnie starałem stworzyć coś, co zaimponowałoby mamie. Znosiłaś moje frustracje, bo tak bardzo chciałaś być blisko mnie, a ja tego nie doceniałem.


Basilio marzył o byciu artystą. Ukrywał to przed mamą - temat sztuki stał się w ich domu tabu; wiedział jednak, że widziałaby dla niego dochodowy zawód - nie omieszkała o tym wspominać regularnie, by wyrwał się z takiego życia, jak mają teraz. Za każdym razem prowadziło to do kłótni. Basilio nie rozumiał; nie musieliby mieć "takiego życia", gdyby nie upierała się tak przy swoim. W końcu zabierał tylko tym, którzy nawet nie odczuli utraty pieniędzy. W szkole tez nie doceniano jego umiejętności - nauczyciele mówili, by skupił się lepiej na teorii sztuki, jeśli to go interesuje, a nie gonił z pędzlem w tych niepewnych czasach. Poddał się z udowadnianiem swojej wartości, ale nie przestał tworzyć. Zawdzięczał to Marcelli, zawsze lojalnie go zachęcającej. Nadał kradł i szło mu to coraz lepiej. [...]

stare

Basilio nigdy nie cieszył się szacunkiem ani sympatią swojej rodziny, ale jako jedyny syn wśród pokolenia córek otrzymywał specjalne traktowanie. Początkowo mu to nie przeszkadzało, a wręcz odpowiadało - dzieci lubią być rozpieszczane i faworyzowane. Szybko jednak musiał dawać upust swoim wielkim pokładom energii i piekielnej ciekawości. Wałęsał się po całej Wenecji, zapoznał z chłopcami mniej lub wcale bogatymi i w ten sposób zaczął się proces zmiany jego światopoglądu i rozwój charakteru chochlika. Kontrolujący rodzice stali się utrapieniem, młodsza siostra przeszkodą w swobodnym bieganiu po mieście. Nudził się w domu i jego okolicy, znał je na wylot. Trafił w towarzystwo mafijnych posłańców, a to doprowadziło go do nich samych. Dostrzegli w nim potencjał i zaimponowało im to, że łykał wszelkie wiadomości i dociekał, informacje zaś zatrzymywał dla siebie - zaspokajał jedynie swoją ciekawość i nic więcej. Wzięli go w swoje szeregi, nie dawali odpowiedzialnych zadań. Nie wtedy.
Później Basilio zaczął dorastać, dojrzewać. Gonił za każdą co ładniejszą spódniczką, przysparzał koszmarów rodzinie, która czekała, aż on się ustatkuje i będzie gotów przejąć firmę ojca. Siostra za to patrzyła na niego jak w obrazek, jakby był wielkim bohaterem. Ciągle gdzieś za nim chodziła, podążała jego dawnymi ścieżkami i choć wiele razy próbował ją od tego odwieść, to dziewczyna z tym samym uporem, co jego, nie poddawała się. Tymczasem Basilia coraz częściej wysyłano na podsłuchy, kręcenie się wokół kobiet szych i motanie im w głowach, owijanie sobie spragnionych córek i żon wokół palca. Zaczął go jednak ogarniać co najmniej niepokój. Obawiał się wciągnąć w to przypadkiem rodzinę, bał się zabrnąć za daleko. Jednocześnie uzależnił się od takiego trybu życia, dreszczyku emocji, który mu towarzyszył, więc trwał w tym dalej. Nie miał zresztą pewności, czy pozwoliliby mu odejść.
Miał ledwie osiemnaście lat, gdy świat mu się zawalił. Jego młodszą siostrzyczkę, złotego aniołka, znaleziono utopioną w kanale. Miało to wyglądać jak wypadek, ale dzięki swoim znajomościom Basilio dowiedział się, że tragedia zaczęła się już zanim dziewczynę wrzucono do wody. Wtedy wykonał krok w stronę, z której nie było odwrotu. Znaleźli winnego. Powiedział im, że to była zemsta za rozkochanie w sobie żony ich wroga. Basilio skinął głową, by go zabili. Nic więcej nie musiał robić. Krótkim ruchem pozbawił człowieka życia. Jak się okazało później, pozbawił także siebie cząstki duszy, której już nigdy nie miał odzyskać.
Długo nawiedzało go to po nocach, spędzało sen z powiek, wypełniało nienawiścią i pogardą tyle do siebie, co do tych odpowiedzialnych za śmierć siostry. Nie mógł patrzeć na wszechobecną wodę, marzył o tym, by cała wyparowała w któryś letni dzień. Chciał odejść. Próbował, ale potrzebowali go. Za to rodzina, której nie potrafił spojrzeć w oczy, straciła swój majątek, a on nie mógł nic z tym zrobić. Przeprowadzili się do innego miasta, by uciec i zacząć od nowa. Myślał o podążeniu za nimi, po raz pierwszy w życiu, ale mu na to nie pozwolono. Dusił się w Wenecji, z dnia na dzień stawał się coraz niklejszym cieniem samego siebie. Stracił iskrę, choć nauczył się ją odgrywać. Jedyne, co mu pozostało, to ciekawość. Trzymał się jej desperacko, swojej ostatniej deski ratunku, bez której utonąłby jak siostra.
Odżywał każdego lata, kiedy wszyscy wyjeżdżali nad morze. Samo miasteczko nie znajdowało w bezpośrednim sąsiedztwie wody, więc koiło to nerwy Basilia. Z czasem słońce południowych Włoch wystarczyło, by rozgrzać skostniałą duszę i Basilio wracał powoli do swej dawnej osoby - energicznej, wesołej, często ironicznej - choć nocami nadal ze snu wyrywały go koszmary, huk strzału, i nadał czuł wstręt do wody.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#4 2018-04-09 20:13:06

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 65.0.3325.181

Odp: Cadavere

tumblr_m7w2izzY0j1r6o8v2.gif
30JADF9.png

KLujbIH.pngDziś rano wypisali się kolejni goście, pozostawiając w hotelu zaledwie dwa zajęte pokoje, w dodatku przez samotników, pożytkujących czas na czytaniu książek w ogrodzie, pod parasolem. Wprawdzie wieczorem już zapowiedzieli się następni klienci, toteż Basilio zamierzał skorzystać z chwili wolnego, mimo że był tu jedyną służbą od podawania i zanoszenia, a często i ścielenia. Nie mógł nazwać tego "wytchnieniem", bo w tym miejscu nawet praca relaksowała - czas przybierał tutaj inny bieg, nikomu się nigdzie nie spieszyło. Miał dużo wolnego czasu, który upływał mu na leniwym bytowaniu. Czasem jednak go to aż usypiało i nużyło, za ladą przeczytał już dziesiątki książek, znał wszystkie plamy na ścianach i rysy w podłodze, a każdą nową witał z irracjonalnym ożywieniem, jakby oglądał motyla wykluwającego się z kokona. Od trzymania nosa w książkach zaczynał już martwić się o swój wzrok, dlatego tym razem postanowił inaczej spożytkować wolne.
KLujbIH.pngPrzebrał się ze swojego pracowniczego munduru w koszulę z krótkim rękawem i niedługie spodnie, które wciąż musiał zaciskać pasem, nadal na przedostatnią dziurkę. Powstrzymując się od westchnienia, wyszedł na zewnętrzny skwar. Jego ciepło zdawało się delikatnie trzaskać w powietrzu, nieśmiało jak iskry krzemieni. W powietrzu pachnącym pobliskim lasem i łąką buczało od owadów, przecinających pole widzenia Basilia lotem sprawiającym wrażenie równie leniwego, co on sam jeszcze przed chwilą. Nabrał w płuca oddech ciężki od wilgoci i zapachów; zatrzymał go, czując, jak powoli robi się lżejszy, mniej przytłoczony troskami. Zdjął buty i ruszył boso po krótko ściętej trawie - nadal intensywnie pachniała, bo kosił ją skoro świt, nie mogąc zasnąć po kolejnym koszmarze - w stronę jeziora, uważając, by nie nadepnąć przypadkiem na osę.
KLujbIH.pngZszedł w wydeptaną ścieżkę prowadzącą przez łąkę. Wśród chwastów biegał kundel miejscowej piekarki, teoretycznie wabiący się oryginalnym imieniem Burek, ale każdy wołał na niego jak chciał. Najprędzej nauczył się reagować na "bękarcie" i "skurczybyku", jak przywoływali go przełożeni Basilia. On sam preferował dużo prostsze przezwisko:
KLujbIH.png- Psie! - zawołał bezowocnie, więc jeszcze zagwizdał. Kundel uniósł nos znad ziemi, do której przyległ i spojrzał w jego kierunku. Przez chwilę jakby zastanawiał się, co za gość na niego gwiżdże i czy powinien go atakować, zaraz jednak rzucił się przez wysoką trawę i kwiaty, merdając wesoło ogonem. Dobiegłszy, wystawił się tyłkiem do Basilia, oczekując głaskania.
KLujbIH.pngKundel był średniej wielkości psem, średnio włochatym, o średnim zdrowiu (nie widział na jedno oko, odkąd podrapał mu je kot szefa i wdała się w nie infekcja), w średnim wieku. Był także średnio ładny, ale za to bardzo pocieszny i czasem niezgrabny, co potrafiło każdego rozbawić. Velasco kucnął, by go poczochrać po brunatnej sierści. Potem chwycił pierwszy lepszy patyk i rzucił go przed siebie. Burek wystrzelił za nim i złapał w locie, potykając się przy lądowaniu. Zamiast wrócić ze zdobyczą, pobiegł gdzieś w las.
KLujbIH.pngBasilio wznowił marsz i zatrzymał się dopiero, kiedy doszedł na skraj jeziora. Obszedł je wzdłuż brzegu, aż dotarł do pomostu. Został on odnowiony w zeszłym roku. Pozbyto się wreszcie zmurszałych, popękanych i butwiejących w wodzie desek, zastępując je solidną konstrukcją. Z pomostu można skakać na główkę, bo dno bardzo szybko od brzegu robi się głębokie, przed czym zawsze ostrzegani są goście hotelu oraz inni przejezdni. Teraz, samemu, Basilio nie miał ochoty na żadne wyczyny, więc po rozebraniu się, po prostu zsunął się do wody o całkiem przyjemnej temperaturze. Dawno nie padało, więc zdążyła się nagrzać.
KLujbIH.pngPływał sobie spokojnie, rozkoszując się ochłodą przed skwarem dnia, kiedy coś zauważył w trzcinach na przeciwległym brzegu. Wydawało mu się, że dostrzegł ciuchy, więc z niemałą konsternacją podpłynął tam. Nie uśmiechało mu się włazić w te haszcze, ale na szczęście rąbek sukni znajdował się w zasięgu jego ręki, także pociągnął za niego. Najpierw poczuł niespodziewany opór. Zrozumiał, że ciągnie coś cięższego niż ubrania i wiedział, co zobaczy, jeszcze nim ciało wysunęło się z trzcin. Szarpnął się do tyłu gwałtownie, wzbijając wodę w powietrze i wytwarzając fale, na których uniosły się zwłoki. Raz, dwa, trzy razy... Zrobiło mu się niedobrze, nagle poczuł się brudny. Delikatnymi ruchami odpływał stamtąd, ale obraz kobiety przez tę parę sekund patrzenia zdążył wryć mu się w głowę na tyle mocno, by widział ją dalej, nawet pod zamkniętymi powiekami. W tych martwych, wyłupiastych oczach i bladej twarzy rozpoznał jedną z klientek hotelu.
KLujbIH.pngBasilio wiedział już, jak powinno wyglądać ciało osoby, która się utopiła. Wczołgując się na pomost, przypomniał sobie wszystkie szczegóły, wraz z towarzyszącymi okolicznościami, o których tak długo i skrupulatnie starał się zapomnieć. Siedział nagi w piekącym słońcu, ociekający wodą i oddychał ciężko, walcząc z mdłościami. Nie zamierzał wyciągać pochopnych wniosków,  ale mógł założyć się o sporą sumkę, że znał odpowiedź na pytanie, które każdemu zrodziłoby się w głowie na jego miejscu: "Kto to zrobił?".


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#5 2018-08-14 23:36:47

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 68.0.3440.106

Odp: Cadavere

Józsua Jankovic

igP7jsl.pngToskańskie słońce wpadało intensywną plamą przez okna Fiata 1800 walczącego z nierówną drogą wiodącą między polami. Auto nadawało się do miejskich ulic ocienionych okalającymi je budynkami, a nie do otwartych przestrzeni, jakie panowały wokół - niemniej jednak Józsua, który jechał obok kierowcy, wyglądał zaintrygowany na zewnątrz mrużąc pod wpływem silnego światła oczy. Ściągnięcie marynarki było pierwszą rzeczą, jaką zrobił, a następną rozpięcie kołnierzyka koszuli, niewiele to jednak pomagało. Ledwo widoczny ocean na horyzoncie wydawał wszędobylski szum, a lekka bryza przynosiła jego zapach. Łatwo było zapomnieć, że nie przyjechał tu na wakacje - zwłaszcza, gdy mijało się osoby w jego wieku wylegujące się pod cieniem drzew z alkoholem i piłką u boku. Jedna z dziewcząt uśmiechnęła się do niego śmiało unosząc w powitalnym geście dłoń do niego. Nie uszło jego uwadze, że pod sukienką nie nosiła żadnego stanika - rzecz nie do pomyślenia we Wiedniu. Tutaj miało to swój urok.
Spomiędzy leżącej młodzieży wyłonił się zziajany kundel, który przez długą chwilę najwyraźniej rozważał, czy ściganie Fiata w ogóle mu się opłaca; najwyraźniej nie doszedł do jednoznacznego wniosku, gdyż co prawda się podniósł, ale odprowadził samochód niespiesznym truchcikiem zostając ostatecznie daleko w tyle.
igP7jsl.pngUwadze kierowcy najwyraźniej nie uszły cierpienia jego pasażera, gdyż ze szczerbatym uśmiechem sięgnął za siedzenie Józsuy - ten wcisnął się bardziej w drzwi samochodu i odruchowo złapał kierownicę, która niebezpiecznie zaczęła skręcać w prawo - by wyjąć dwie szklane butelki wody.
igP7jsl.png- Acqua - poinformował go wyciągając dłoń w jego stronę.
Młodzieniec odpowiedział mu uśmiechem przetwarzając w głowie układ języka i ust, jaki powinien zastosować, by akcentem jak najbardziej zbliżyć się do włoskiego.
igP7jsl.png- Grazie.
Włoch uśmiechnął się jeszcze bardziej, aż jego oczy stały się szparkami.
igP7jsl.png- Bene! - pochwalił go.
Ich dotychczasowa droga minęła pod znakiem monologu starego kierowcy przełamywanego chwilami ciszy. Jankovic miał okazję uczyć się włoskiego już wcześniej - inaczej nigdy by go tu nie oddelegowano - jednak od wypowiadania się w tym języku zawsze powstrzymywał go swego rodzaju perfekcjonizm. Przywykł do zupełnie innego akcentu i innych słów, a myśl, że mógłby się w jakiś sposób ośmieszyć paprając gramatykę - mimo, że włoski nie uchodził za język trudny - sprawiała, że wolał w rozmowie pozostawać biernym odbiorcą.
Z namysłem otworzył butelkę i przytknął ją do ust. Woda okazała się być nagrzana, czego można było się w sumie spodziewać - lepsze jednak to niż nic.
Kierowca zaczął opowiadać o czystości tutejszych wód i bezsensie kupowania butelek z wodą. Nie każde słowo Józsua znał, ale ogólny sens wypowiedzi rozumiał i sam starał się dorzucić coś od siebie wypowiadając się o wodzie w Wiedniu, co do której czystości nie miałby już takiego zaufania. Mijali kolejne sady, aż skręcili z głównej (jeśli tak można ją było nazwać) drogi w alejkę otoczoną cyprysami. Wokół znajdowało się jeszcze więcej sadów, a także pastwisko. Jankovic był ciekaw, czy to wszystko należało do pensjonatu.
igP7jsl.png- Za chwilę będziemy na miejscu - poinformował go kierowca, oczywiście wciąż po włosku. Mario, jak się przedstawił odbierając go z dworca kolejowego.
Budynek rósł w oczach. Nie wyróżniał się wśród innych okolicznych budynków. Posiadał jedno piętro i małe balkoniki, najwyraźniej po jednym na pokój. W niedużej odległości od niego znajdował się mniejszy dom, w którego progu stanęła kobieta w średnim wieku przyglądając się czujnie przybyszom. Mario machnął do niej witając się głośno. Józsua również uniósł dłoń na przywitanie wystawiając głowę przez okno.
igP7jsl.png- Panicz uważa na głowę! - zawołała kobieta, gdy Mario skierował się ku drzwiom garażu, który wyglądał na dobudowany w późniejszym czasie niż reszta budynków. Józsua schował się w sam raz, gdy wjechali do środka. Wnętrze garażu musiało być jednocześnie warsztatem, gdyż na jego ścianach wisiały w bezładzie półki zagracone przeróżnymi narzędziami. Z jednej z nich bury kot rzucał im pogardliwe spojrzenia. Gdy Jankovic wysiadł ostrożnie z auta - patrząc, gdzie stawia nogi - i wyciągnął rękę do zwierzęcia, ten zasyczał prezentując cały wachlarz zębisk, po czym wskoczył na wyższą półkę prawie zwalając z niej narzędzia.
igP7jsl.png- Czasem podchodzi, gdy masz coś do jedzenia - zaśmiał się Mario przeciskając się do wyjścia z garażu.
igP7jsl.png- Miło.
Jankovic wyjął z bagażnika swoją walizę. Przechowywał w niej swoje ubrania, parę książek i gazet oraz aparat, więc nie było tego dużo - choć grube tomy zaskakująco podbijały wagę całego pakunku.
igP7jsl.png- Przechowujesz tam kamienie? - zażartował Mario widząc, ile wysiłku Józsua wkłada w podniesienie walizki do góry.
igP7jsl.png- Zabieram po jednym z każdego miejsca, które zwiedziłem - odparł żartobliwie sapiąc przy każdym kroku.
Podeszła do nich kobieta wcześniej stojąca w drzwiach.
igP7jsl.png- Zanieś to od razu do swojego pokoju, ktoś ci zaraz pokaże. Gdzie Basilio?
Wokół żadnej osoby o tym imieniu nie było; jedynie w jednym z okien mignęła twarz śniadej dziewczyny.
igP7jsl.png- Ja wskażę. Chłopcze, to jest Carlotta... - Mario uznał za stosowne dokonać konwenansów, jednakże kobieta mu przerwała.
igP7jsl.png- Mów  mi po prostu Carla.
igP7jsl.png- Józsua Jankovic - młodzieniec się przedstawił, jednak widząc minę kobiety, postanowił jej nieco to ułatwić - proszę mi mówić po prostu Giosue.
igP7jsl.png- Giosue - powtórzyła - wspaniale, w takim razie rozgość się, niedługo obiad, a później ktoś cię oprowadzi.
igP7jsl.png- Dziękuję - odparł Józsua z uśmiechem, które z jego doświadczenia rozbrajało niejedno serce. Kobieta, do tej pory stanowcza i konkretna, spojrzała na niego nieco łagodniej. Gdy wróciła do domu, Jankovic zwrócił się w stronę Mario.
igP7jsl.png- Dasz sobie radę? - upewnił się mężczyzna. Józsua przytaknął - zresztą obawiałby się o kręgosłup mężczyzny zbyt bardzo, by powierzyć mu dźwiganie swoich bagaży.
Pokój znajdował się oczywiście na piętrze w najgłębszej części korytarza. Wnętrze było jasne i pachniało przyjemnie drewnem oraz rozgrzanym powietrzem. Kamienne płyty w korytarzu generowały chłód - Józsua już wyobrażał sobie siebie wylegującego się na nich w trakcie czytania książek. Meble na jego gust były proste i w tym wszystkim eleganckie. Tu i ówdzie zieleniła się jakaś roślinność, czasem wręcz wciskając się do wnętrza przez otwarte okna. Pokój, w którym przyszło mu zamieszkać, wyposażony był w dwuosobowe łóżko, szafkę nocną z dwiema szufladkami (w jednej z nich leżał uschnięty kwiatek), większą szafę z pustymi wieszakami, a także okrągły stolik zaścielony koronkowym obrusikiem w towarzystwie fotela w wypłowiałe słoneczniki. Nie potrzeba mu było niczego więcej - zresztą standard pokoju znacznie podnosił balkon ogrodzony prętowym płotem. Przed wrażeniami związanymi z ewentualnym lękiem wysokości chroniły wszędobylskie rośliny pnące się po ścianie i po prętach - winogrona, jak się okazało. Na balkonie stało dodatkowe metalowe krzesło. Jankovic zmierzył okolicę spojrzeniem. Miał stąd szczególnie dobry widok na drogę okoloną cyprysami, którą tutaj przybył. Gdy spojrzał w dół, mógł zobaczyć dwójkę innych gości - tak mu się przynajmniej wydawało, że byli to goście - którzy rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami przechadzając się po przydomowym ogrodzie. Na horyzoncie majaczył ocean - tak niewyraźny, że w pierwszej chwili Józsua myślał, że to wciąć niebo. Widok był sielankowy i aż trudno było uwierzyć, że w takim miejscu mogła działać mafia. Może też to decydowało o jej skuteczności. Jego myśli przegnał ostatecznie ogromny szerszeń, który napatoczył się w jego pobliże - przeganiając go też z balkonu. Zerknął jeszcze przez okno zza firanki, by popatrzeć na dziewczynę, która mignęła mu wcześniej w oknie. Miała na sobie spódnicę długą do kostek i chodziła w samych klapkach. Pochyliła się nad warzywniakiem, zrywając najprawdopodobniej pietruszkę, czy inny koperek. Zbliżył się do niej inny młodzieniec będący chyba w wieku Józsuy. Nie widział jego twarzy, jedynie burzę kręconych włosów czesanych chyba wiatrem. Wywiązała się między nimi rozmowa i gdy oboje zerknęli w jego okno - może przyciągnięci samym spojrzeniem - wycofał się pospiesznie niczym uczniak przyłapany na ściąganiu.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#6 2018-11-03 21:17:42

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 70.0.3538.77

Odp: Cadavere

30JADF9.png

igP7jsl.pngDroga, którą  wcześniej zmierzał w przeciwną stronę, nie wydawała się już tak słoneczna, ciepła ani kolorowa. Bzyczenie owadów drażniło; wciąż czuł, że chodziły po nim mrówki, a promienie słońca zdawały się wykruszać jego koszulę, a nie wysuszać ją z powrotem w miękki, przyjemny materiał. Palcami zagarnął lepiące się do czoła mokre włosy do tyłu, ale zaraz i tak dyndały mu tuż przed oczami. Odgonił od siebie niecierpliwie kundla, który człapał za nim obsesyjnie. Szedł dziarskim krokiem, bez przerwy odpędzając się od komarów i os lub strzepując z siebie owady - czy też poczucie brudu, lepiące się do niego jak żywica, odkąd wyciągnął...
igP7jsl.pngWzdrygnął się, próbując zignorować słabnące ze strachu i mdłości nogi. Nim dotarł do zajazdu, zdążył wyschnąć. Nie zwalniając, przeszedł na ogród właścicielki zajazdu, gdzie spodziewał się ją zastać o tej porze dnia. Nie mylił się. Zajmowała się swoim przydomowym warzywniakiem. Usłyszała go na ścieżce prowadzącej do niej. Odwróciła się, uśmiechając od razu, spodziewając się po prostu gościa - ale zaraz mina jej stężała. Wystarczył szybki rzut oka, by zauważyła, że coś się wydarzyło. Vera Santarelli dobrze potrafiła odczytywać ludzi, a z Basilia wydawała się już czytać tak dobrze jak z otwartej księgi, choć chłopak szczycił się tym, że potrafił całkiem dobrze grać. Być może wynikało to z ciepłej aury, jaką kobieta wokół siebie roztaczała, swego rodzaju matczynej miłości i dobroci, skłaniającej do mimowolnych zwierzeń. Do tego posiadała bystre, czujne spojrzenie, przed którym mało kto potrafił uciec. Velasco znał tylko jedną osobę w miasteczku, która wcale nie darzyła Very sympatią.
igP7jsl.png- Co się stało, Basilio? - Kobieta złożyła dłonie na wątłych biodrach. Chodziły słuchy, że poroniła trzy razy.
igP7jsl.png- Nina... Nina Lunetta... - urwał, nawiedzony znów obrazem nienaturalnie bladego ciała z wyłupiastymi oczami. Oparł ręce na kolanach, walcząc z mdłościami.
igP7jsl.png- Co się z nią stało? - Pani Santarelli pogłaskała delikatnie jego plecy, próbując go uspokoić.
igP7jsl.png- W jeziorze... Pływała...
igP7jsl.pngVera zamyśliła się, kojarząc, iż klientka hotelu Nina - przebywająca tu już sporo czasu - miała w zwyczaju wybierać się nad jezioro, by kąpać się nago.
igP7jsl.png- Przyłapałeś ją? Nie przejmuj się, Basilio... Fabiano tam się nie kręci, a ja też mu nic nie powiem.
igP7jsl.png- Nie rozumiesz. - W zniecierpliwiony ton chłopaka wdarła się nuta rozpaczy. - Była martwa. Utopiona.
igP7jsl.pngPatrzyła na niego w milczeniu, a jej zielono-szare oczy nic nie wyrażały. Położyła mu dłoń na ramieniu, delikatnie sunąc kciukiem wzdłuż kości. Zerknęła nagle w okno przeciwległego budynku, bo dostrzegła tam ruch. Basilio podążył za nią spojrzeniem, do okna nowego klienta. Zasłonka prędko wróciła na swoje miejsce.
igP7jsl.png- Idź, zawiadom. Ja dopilnuję, by nikt nie kręcił się w tamtym miejscu.
igP7jsl.pngChłopak poszedł po swój rower i bardzo niechętnie na niego wsiadł, po czym jeszcze bardziej niechętnie ruszył na nim ścieżką, kierując się ku willi swojego szefa.

igP7jsl.pngBasilio nie był świadomy przepełniającej go złości i goryczy, dopóki nie stanął na tarasie szefa i nie dostrzegł Fabiano, śmiejącego się w głos z dwoma innymi mężczyznami. Zawyła w nim chęć wyrwania mu z ręki szklanki kryształowej z alkoholem i rozbicia mu jej na głowie.
igP7jsl.png- Basilio! Co się tu sprowadza?
igP7jsl.pngChłopak przeniósł wzrok na szefa, bezzwłocznie pokorniejąc, choć nienawiść nadal w nim kipiała, szukając ujścia. Obrazy z przeszłości wlewały się do jego głowy bocznymi kanałami, zalewając umysł tak, jak jezioro zalało płuca Niny.
igP7jsl.png- Nina Lunetta, a raczej jej zwłoki, pływające w jeziorze.
igP7jsl.pngPatrzył na ptaki frunące po niebie, na biegnące ku nim psy w oddali, na swoje dłonie, tak jakby mógł na nich zobaczyć resztki rozkładającego się ciała kobiety. Wytarł je pospiesznie w spodnie, oddychając ciężko. Chciał już wrócić do siebie, zamknąć się w pokoju, zasłonić okna, skryć gdzieś przed własnymi myślami, przed falą nienawiści do samego siebie, która znów się w nim wzbierała. Wyobrażał już sobie, jak wskakuje na rower, zostawiony na frontowym ogródku i pedałuje ile sił w nogach. To było ostatnie miejsce, w jakim chciał przebywać.
igP7jsl.pngSzef stuknął swoją ręcznie rzeźbioną laską o podest. Cierpiał na chorobę stawów i choć jeszcze nie było to nic zaawansowanego, utrudniało mu już chodzenie. Kiedy uniósł głowę, wraz z rondem stylowego kapelusza, gruby nos położył się cieniem na dość postarzałej twarzy o pogodnym wyrazie, za którym kryła się bezwzględność. Wielka brodawka dumnie sterczała obok ust. Ciemne oczy zwrócił się ku Fabiano, razem z końcem laski.
igP7jsl.png- To nie ta panienka, do której smaliłeś cholewy? - Było to pytanie retoryczne. Fabiano aż się skulił w sobie. - Basilio, dopilnuj, by nikt do rana się tam nie kręcił. Chłopcy w nocy się tym zajmą.
igP7jsl.pngBasilio patrzył na Fabiano. Myślał, czy tak samo by nim to wydarzenie wstrząsnęło, gdyby to jego ciało pływało w wodzie.
igP7jsl.png- Basilio?
igP7jsl.png- Oczywiście, szefie.
igP7jsl.pngNie mógł się zamknąć w pokoju.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#7 2020-09-23 22:00:10

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 85.0.4183.121

Odp: Cadavere

Józsua Jankovic

igP7jsl.pngZanim nadeszła pora kolacji, Jankovic zdążył przejść już wszystkie stadia głodu i obecnie zamiast żołądka czuł jedynie pustkę. Zdążył w międzyczasie się rozpakować - równo poskładane koszule porozwieszał na wieszakach, pary spodni wyprasowanych w kant poukładał na półkach, a aparat fotograficzny i książki - które najbardziej podbijały wagę bagażu - złożył na dnie szafy obok butów. Zbiór szkicowników oraz pozostałe papiery wylądowały w stoliku nocnym razem z węgielkami i żyletkami, których używał do rysowania. Przesadnym pedantyzmem próbował zdusić dyskomfort przechodzący mu ciarkami po plecach wynikający wciąż z bycia przyłapanym na podglądaniu. Mimo, że nie zobaczył nic zdrożnego, czuł, że nie powinien tego widzieć. Postanowił przejść się po budynku, by zająć się czym innym. Kuszące zapachy szybko sprowadziły go w kierunku kuchni. Carlotta krzątała się przy garach nucąc pod nosem wesoło.
igP7jsl.png- Może pomóc? - Zaproponował z lekko drgającym w kąciku uśmiechem opierając się o framugę drzwi.
Starsza kobieta obejrzała się z zaskoczeniem na niego.
igP7jsl.png- Giosue! Nie znalazłeś sobie nic ciekawszego do zrobienia? Oglądałeś już nasze sady?
igP7jsl.png- Nie wiedziałem, gdzie mogę chodzić - odparł Józsua; urwał wypowiedź, gdy zaburczało mu w żołądku ponownie aktywowanym przez te wszystkie zapachy - zresztą pomyślałem, że popatrzę, co będzie na kolację - dodał sięgając po jeden z białych, kuchennych fartuchów wiszących schludnie na wieszaku. Był wykończony ozdobną falbanką. Carla zaśmiała się obserwując jak zawiązuje go na sobie.
igP7jsl.png- To co jest do roboty? - spytał z czarującym uśmiechem. Kobieta rozejrzała się po kuchni z namysłem. W piekarniku smażyło się aromatyczne mięso, a w jednym z garów bulgotała jakaś gęsta, równie dobrze pachnąca, czerwona maź.
Józsua odruchowo ją zamieszał drewnianą łychą.
igP7jsl.png- Pappa al pomodoro - poinformowała go Carla podsuwając czystą łyżeczkę, by mógł sobie skosztować - a w piekarniku smaży się porchetta. Jadłeś kiedyś?
igP7jsl.png- Nie, nigdy. Nie mogę się doczekać kolacji - odparł Józsua kosztując ze smakiem potrawę.
igP7jsl.png- Pory jedzenia nie przyspieszymy, ale wypełnisz sobie czas czekania. Zarzuć sobie na ramię ten ręcznik kuchenny - zakomenderowała Carlotta zacierając ręce.

***

Jankovic musiał przyznać, że praca w kuchni była całkiem odprężająca - choć tak naprawdę duży wpływ na tę radość z pichcenia miały dokładne i cierpliwe wskazówki kuchmistrzyni, a także świeżo odkorkowana butelka wina wydobyta z zapasów w piwnicy. Czuł w głowie lekkie, przyjemne szumienie wywołane alkoholem. Właśnie opróżniał  lampkę wina, gdy do kuchni wszedł osobnik w podobnym mu wieku. Wyglądał... cóż, jak Włoch, chociaż wydawał się znacznie bardziej spięty od swojego stereotypowego pierwowzoru.
igP7jsl.png- Stół na tarasie już przygotowany, możemy nosić... - W tym momencie najwyraźniej zauważył Józsuę - och, nie wiedziałem, że zatrudniliśmy nowego kucharza.
Jankovic pozdrowił go uniesieniem pustej lampki. Nagle poczuł się mocno niedorzecznie w tym fartuchu.
igP7jsl.png- Miło poznać.
Włoch skinął mu głową w odpowiedzi ze słabym uśmiechem.
igP7jsl.png- To nasz nowy gość, Giosue. Zaproponował, że pomoże co nieco przy gotowaniu - odezwała się Carla jakby chciała wyjaśnić sytuację, jaka się tu wydarzyła.
igP7jsl.png- Cwane. Udało ci się coś podjeść? - skomentował przybysz wciąż z tym samym uśmieszkiem. Józsua poczuł lekką niepewność; ostatecznie podjął decyzję, by po prostu nie tracić rezonu.
igP7jsl.png- Nie dorwałem się tylko do piekarnika. To co, nosimy? - W międzyczasie zdjął z siebie fartuch; gdy to zrobił, poczuł się znacznie mniej głupio.
Odczekali w milczeniu aż Carla napełni całą ceramikę potrawami, by móc je zanieść, po czym razem ruszyli w stronę tarasu - a raczej to przybysz ruszył, a Jankovic podążył za nim.
igP7jsl.png- Tak właściwie to się nie przedstawiłeś. Jak mam cię nazywać? - odezwał się od niechcenia. Chłód w korytarzu, którym szli, wywoływał u niego gęsią skórkę. W kuchni panowała znacznie wyższa temperatura.
igP7jsl.png- Wybacz. Basilio - odparł osobnik zdawkowo. Jak dotąd był najbardziej zdystansowaną osobą, którą Józsua spotkał w tym miejscu. Może to nie temperatura w korytarzu była odpowiedzialna za panujący tu chłód.
igP7jsl.pngCiekawe imię. Twoi rodzice lubią bazylię? - zażartował Józsua boleśnie świadom, jak bardzo suchy to był żart. Zamiast się zamknąć, ciągnął dalej - Carla jest twoją matką? Czy tylko tu pracujesz? Hm, za dużo mówię? Daj znać, jeśli za dużo mówię.
igP7jsl.png- Tak - odparł Basilio, oglądając się na niego z zauważalnym rozbawieniem.
igP7jsl.png- Na które z moich pytań właśnie odpowiedziałeś? -  zripostował Józsua częstując go swoim firmowym uśmiechem.
W międzyczasie wyszli już na taras, na którym znajdował się ogromny, podłużny stół z drewna.
igP7jsl.png- Uważajcie na zastawę - ostrzegł ich żeński głos należący do, jak się okazało, kobiety ogarniającej wcześniej ogródek pod balkonem pokoju Józsuy. Gdy tylko postawili półmiski na stole, wyciągnęła śmiało dłoń do Józsuy.
igP7jsl.png- Ty musisz być naszym nowym gościem. Józsua, zgadza się? - Wiedeńczyka miło zaskoczyło, że wypowiedziała jego imię z właściwym mu akcentem, a nie tym zlatynizowanym, które podawał Włochom, by nie mieli problemów z jego wymową. Uścisnął jej dłoń na przywitanie. To był konkretny, fachowy uścisk.
igP7jsl.png- Zgadza się. A pani... - zawiesił głos czekając, aż się przedstawi.
igP7jsl.png- Vera. Jestem właścicielką pensjonatu.
Ciężko było określić wiek kobiety; patrząc na nią z okien swojego pokoju, Józsua mógłby przysiąc, że ma góra 20 lat, ale z bliska mógł zauważyć na jej twarzy lekkie zmarszczki sugerujące, że była kobietą w średnim wieku.
Zanim dane im było zasiąść do stołu, wszyscy nawzajem się sobie przedstawili - a więc Józsua już wiedział, że znaczna większość mieszkała tutaj i pomagała wokół pensjonatu, podczas gdy poza nim było tylko dwóch innych gości - para staruszków wyglądających na bogatych.
Basilio włączył gramofon, z którego popłynęła nastrojowa muzyka. Jankovic uniósł lampkę z winem na znak uznania takiego, a nie innego wyboru muzycznego. Gdy tylko Włoch usiadł, rozległ się szum rozmów i stukanie naczyń, do których wszyscy zaczęli sobie nakładać potrawy.
igP7jsl.png- A więc co planujesz robić w okolicy, panie Jankovic? - Zagadnęła Vera nakładając sobie pappa al pomodoro.
igP7jsl.png- Um - Józsua przełknął nie do końca przeżuty kawałek chleba, po który sięgnął, by towarzyszył mu w jedzeniu zupy - Po wakacjach zaczynam studia we Florencji i chciałem się lepiej oswoić z językiem - wyjaśnił zasłaniając usta, żeby niczego nie opluć. Vera spoglądała na niego z uprzejmym zainteresowaniem, co dało mu do zrozumienia, że nie do końca o to pytała.
igP7jsl.png- A co do okolicy, myślałem, że dowiem się od miejscowych, co warto zobaczyć? Jutro i tak poznam najbliższe tereny, będę rano biegać - rozwinął swoją wypowiedź. Odniósł wrażenie, że Basilio pomimo konwersacji z Carlą, przysłuchuje się jego rozmowie z Verą.
igP7jsl.png- Och. Zawsze biegasz rano? - Zainteresowała się kobieta.
[...]

Ukryta wiadomość

Wstał z łóżka i zdjął znad drzwi krzyżyk z Jezusem, po czym położył go na stoliku twarzą do dołu.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
samc - graczetoxica - deathcraft - krzak-sa - farma