Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2018-04-10 16:36:47

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 65.0.3325.181

The Unlikely Story

tumblr_m7vzis6dhj1r6o8v2.gif
tumblr_oxpjljLkdz1qhttpto3_1280.jpg

Dawno, dawno temu... Nie, skreśl to. Skreśl, mówię. Dawno, dawno temu... Nie zaczniemy tak kolejnej bajki. Mówię "kolejnej bajki", jakby wszystko, co się dotąd działo, było sielanką z morałem dla dzieci na koniec... Śmieszne, prawda? A ty jaką wyniosłeś naukę z naszych przygód, hm? To samo co ja?
Nikomu nie ufaj.
To możesz zapisać. Może tym razem nasze zapiski w końcu do kogoś dotrą. Po tylu latach gonitwy, ucieczek, błagania i walczenia o życie, swoje i bliskich... Może będziemy już skazani na tułaczkę do ostatnich dni życia, ale gdybym tylko zyskał pewność, że komuś udało się powstrzymać ich organizację, mógłbym wtedy odetchnąć w spokoju i wreszcie cieszyć się tymi niesamowitymi światami, które stanęły przed nami otworem. Światami rodem z powieści Tolkiena, czasem równie magicznych, co brutalnych. Tak, magia. Nadal się zastanawiam, czy ta wróżka sprzed dziesięciu lat była faktycznie osobą uzdolnioną, czy też jedynie spostrzegawczą. Pewnie już nigdy się nie d      iem, przywykłem jed       do świadomości, iż nic nie jest takie, jakie się wydaje.
Jak już wspominałem dziesiątki razy, byłem dziennikarzem w Nowym Jorku. Nikim wyjątkowym, nikim dobrym, jeśli rozpatrujemy to w kategoriach mojego fachu. Szc         e powiedziawszy, nienawidziłem swojej roboty. Huma             ze mnie pełną parą, ale przy wyborze studiów zasugerowałem się kolegami. Nieistotne zresztą. Co ważne, że natrafiłem na śla    pewnej organizacji. Funkcjonuje ona pod wieloma nazwami, zmienianymi lub działającymi zamiennie. Wtedy, gdy po raz pierw                               tkał  m                      i nikt nie        iał               wiać                                                      tąd.

Reszta grubego papieru była spalona i nic więcej nie dało się odczytać. To ją niedługo spomiędzy stronic Zielarstwa dla opornych miała wyciągnąć dwójka bohaterów, tym samym rozpoczynając swoją wędrówkę pomiędzy światami, poszukując swoich krewnych, jednocześnie walcząc i uciekając przed organizacją, pragnącą zmonopolizować ich zdolności i wykorzystać dla zwykłego zysku oraz władzy. Podczas gdy jedno potrafi wyczytać z książek dowolną rzecz czy postać, drugie posiada niezwykły dar do wczytywania ludzi pomiędzy wiersze powieści. Kiedy ruszą w pogoń za swoimi korzeniami, odkryją, że powrót może nie być tak łatwy, jak wejście, a na pokrętnej drodze do domu za każdym zakrętem czyhają niebezpieczeństwa wielkie i nowe, z jakimi nigdy nie mieli okazji się zmierzyć. I nawet jeśli wrócą, czy dom nadal będzie tym samym przyjaznym, dobrze znanym miejscem?
W tej powieści nic nie jest takie, jakie się wydaje...

Ona - Lo
On - Arbs

tumblr_onj9m0GwIO1qhttpto5_1280.jpg

Ostatnio edytowany przez Arbalester (2018-12-09 22:28:49)


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2018-04-11 19:44:40

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 65.0.3325.181

Odp: The Unlikely Story

tumblr_m7vxuuzOHZ1r6o8v2.gif
QC9HL9l.png
3zxp9Pr.jpg

"Czasami ludzie wolą nosić w sobie ból,
niż zmierzyć się z pustką, która po nim zostaje."

"Nadawałbyś się do teatru" - powiedziała któregoś razu z typową dozą złośliwości jego młodsza siostra. Pamiętał doskonale, przy jakiej okazji. Była to jedna z wielu letnich imprez, jedna z najgłośniejszych i najmocniejszych w skali alkoholowej, a sama sytuacja wydarzyła się tuż po tym, jak Jamie zrobił z siebie widowisko, stając na dachu i wygłaszając płomienną mowę, której to już niestety wcale nie pamiętał, a nikt nie potrafił mu jej powtórzyć. Wiedział, co Ness miała wtedy na myśli, choć zawsze na podobne wycieczki w stronę ułomności jego charakteru reagował pogardliwym prychnięciem i  zbywał udawanym niezrozumieniem. Czasami zastanawiał się, czy faktycznie tylko siostra posiadała w sobie na tyle odwagi lub bezczelności, by mu to wytknąć czy zwyczajnie nikt inny nie znał go na tyle dobrze. Nie potrafił też stwierdzić na ile mu to przeszkadzało - a może wcale. Jak na osobę otoczoną dość sporym gronem znajomych oraz bliższych przyjaciół, Jamie cierpiał na spory deficyt pewności siebie i istniała możliwość, że gdyby nie on, spróbowałby swoich sił w szkolnych kółkach teatralnych i całkiem prawdopodobnie zrobiłby niezłą karierę. Tymczasem ograniczył się do czegoś, co sprawiało mu dużo więcej przyjemności i pozwalało na wybudowanie niewidzialnego muru pomiędzy nim, a publiką - czytanie. Wiele osób twierdziło, że podczas czytania człowiek otwiera się na publikę i prowadzi ich w intymny świat. Jamie po części się z tym zgadzał, ale nie robił z siebie uczestnika wędrówki, a przewodnika. Zostawiał za sobą jedynie ślady stóp, samemu pozostając niewidzialnym dla słuchaczy, kierując ich swoim głosem mimowolnie, kiedy zatapiał się samotnie w powieści.
Jamie zawsze był chłopcem ciekawym świata, zarówno tego rzeczywistego - którego uczył się z tatą, wpatrując się w gwiazdozbiory nocą; z mamą w ogródku, pomagając jej pielęgnować ziela; z babcią na spacerach, zgadując kolejno gatunki drzew i roślin; z Nessie, urządzając różnorakie konkursy i eksperymenty, także kuchenne - jak i tego nieistniejącego, zapisywanego w formie liter w książkach. Od dziecka czytali mu rodzice, a potem sam się w to wciągnął. Na jednej z lekcji języka, kiedy po kolei kazano im w klasie wyczytywać fragmenty tekstu, nauczycielka pochwaliła go za świetne umiejętności recytatorskie i namawiała go, by wziął udział w szkolnym konkursie. Tak zaczęła się jego przygoda, która doprowadziła go aż do studiów, gdzie założył koło literackie. Skupiało ono zarówno osoby piszące, jak i czytające, ale sam Jamie ograniczał się tylko do tego drugiego, czasami pozwalając sobie na snucie zasłyszanych lub wydobytych z bibliotek i archiwów legend oraz baśni; mimo swoich niewątpliwych zdolności, dusza artysty nigdy się w nim specjalnie nie przebudziła. Zawsze skłaniał się bardziej ku ścisłym przedmiotom, zwłaszcza biologii. Poszedł na pielęgniarstwo, choć wiele osób próbowało mu to wybić z głowy, twierdząc, że to nieprzydatne, mało ambitne, niemęskie. Pytano go, czemu nie chce zostać lekarzem, chirurgiem, kimkolwiek lepiej płatnym. Nie mówił im o swoim przerażeniu odpowiedzialnością za czyjeś życie, jaką niesie ze sobą wystawianie diagnozy lub nacinanie ciała; wspominał tylko o chęci pomagania, czy to pobierając krew czy rzucając się na pomoc rannemu. Musi szybko działać i za wiele nie myśleć - w tym był dobry.
Donne, jak na niego wołała rodzina i bliżsi przyjaciele (co oznaczało po celtycku osobę o brązowych włosach), poza swoją fascynacją przyrodą, książkami i biologią, przepadał także za sportami. Tkwiły w nim spore pokłady energii, które pożytkował na graniu w siatkówkę. Brakowało mu zawsze dobrej organizacji, by dobrze zagospodarować czas pomiędzy te wszystkie zainteresowania, skutkiem czego najbardziej cierpiała jego drużyna. Nie był może wybitnym zawodnikiem, ale na pewno na tyle dobrym, by trener denerwował się za każdym razem, gdy wystawiał ich do wiatru dla spaceru po wrzosowiskach albo czytania Zbrodni i kary.
Wszystkie te pasje oraz jego wesoły, zaczepny charakter często miały na celu zagłuszanie niechcianych myśli w głowie. Jeśli Jamie zostawał z nimi sam na sam na zbyt długo, gubił się i ciężko mu wtedy odnaleźć siebie na nowo, zrozumieć. Nie lubił roztrząsać spraw, jątrzyć ran, świadom ryzyka bezustannego cyklu myślowego, zawierającego wyrzuty sumienia, nieproszoną złość lub nawet agresję, smutek; zamiast tego właśnie prychał, machał ręką, wzruszał ramionami, a kiedy ktoś przekroczył jego granicę tolerancji, po prostu zdecydowanie przecinał nić znajomości, zmuszając się do nie patrzenia za siebie, do słuchania głosu rozsądku, a nie serca.
Sercu pozwalał folgować tylko wśród stronic książek i słowom wydobywanych z nich za pomocą swojego głosu.

"Poza tym na samotność, umartwianie się i użalanie nad sobą trzeba mieć strasznie dużo czasu.
Ludzie, którzy nie chcą czuć się samotni i nie chcą tego tak dotkliwie odczuwać,
ratują się, wypełniając sobie dzień tak, że nie mają wolnej chwili."


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#3 2018-04-14 16:49:26

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 65.0.3325.181

Odp: The Unlikely Story

QC9HL9l.png

igP7jsl.pngSpóźniałem się. Już piętnaście minut... Nie, dwadzieścia. Wciąż zapominałem, że nie przestawiłem zegarka. Akcesorium zabrzęczało elegancko, kiedy poprawiłem je na nadgarstku, starając się iść szybko, ale nie na tyle szybko, aby przepocić koszulę. Dzisiaj miało się u nas zebrać dużo więcej osób, bo rozpoczynaliśmy sesję trylogii Tolkiena, finiszując ją Hobbitem, a wielu chciało sobie odświeżyć pamięć lub zapoznać się z tym klasykiem. Dirk od dwóch godzin już siedział nad Drużyną Pierścienia i wiedziałem, że z każdą kolejną mijającą minutą miał coraz większe problemy z zachowaniem odpowiedniego głosu, zdzierającego się po takim czasie prawie bezustannego mówienia. Po wszystkim na pewno będzie próbował ukręcić mi łeb. Przyspieszyłem, lawirując pomiędzy studentami snującymi się bezcelowo po korytarzu. Czułem, że materiał koszuli przylepia mi się do pleców.
igP7jsl.pngMogło być gorzej, pocieszałem się w myślach, myśląc o fikuśnych strojach czy rekwizytach, jakie przygotowali niektórzy z kółka. W szacie czarodzieja na pewno byłbym już przepocony na każdym milimetrze ciała. Na szczęście nie lubiłem się stroić i biała koszula (w dodatku przyciasna w ramionach; bardzo rzadko ją zakładałem) to był szczyt mojego odświętnego stroju. Teraz pożałowałem nawet tego wyboru, zamiast wygodnego T-shirtu z ironicznym napisem.
igP7jsl.pngSkręciłem gwałtownie w odpowiedni korytarz i już sięgałem do drzwi, by po cichu wślizgnąć się do sali, kiedy zobaczyłem czyjąś smukłą dłoń, spoczywającą już na eleganckiej mosiężnej klamce. Mój wzrok z dłoni prześlizgnął się na rękę, z ręki na bark, a tam w końcu trafił na twarz wykrzywioną w lekkim skonsternowaniu, okoloną kasztanowymi puklami włosów.
igP7jsl.png- O, cholera - zakląłem, cofając rękę. Dziewczyna uniosła pytająco brew. Jeśli wejdziemy razem, nie umkniemy niczyjej uwadze, a epitetu "stylowego" spóźnienia nie dało się już podpiąć pod mój wstęp. Potarłem lekko nerwowo czoło, uśmiechając się do niewątpliwie tutejszej studentki. - Przepraszam za język. Przyszłaś na czytanie?
igP7jsl.png- Tak - odpowiedziała z pewnym wahaniem. - A ty?
igP7jsl.png- A ja... Ja powinienem być już dawno w środku i czytać. - Wypuściłem głośno powietrze z płuc i otworzyłem jej szeroko drzwi, zapraszając gestem do środka. Naszym mottem było cenienie każdego słuchacza.
igP7jsl.pngWszedłem tuż za dziewczyną, natychmiast czując na sobie mordercze spojrzenie Dirka, chociaż nawet nie zerknąłem w jego stronę. W przyciemnionym świetle publiki dziewczyna potknęła się o coś, robiąc hałas, na który odwrócili się niemal wszyscy, rejestrując też mnie, próbującego szybko zniknąć za czarnymi ekranami tkanin. Gdy tylko się za jednym z nich znalazłem, odetchnąłem, poprawiłem koszulę i dałem znak przyjacielowi, że może kończyć. Dirk włożył zakładkę do książki, ukłonił się i zabrał swoją butelkę wody spod krzesła.
igP7jsl.pngWoda. Szlag by to. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.
igP7jsl.pngMijając mnie, Dirk zatrzymał się na słowo pokrzepienia.
igP7jsl.png- Powodzenia - powiedział krótko, a ja zacząłem podważać jego dobre intencje po sile uścisku, jaki złożył na moim ramieniu.
igP7jsl.pngWyszedłem zza ekranu, kłaniając głowę widowni. Skupiony na tej czynności, nie zauważyłem podwiniętego kabla od mikrofonu. Moje nogi idealnie trafiły tak, by jedna nadepnęła na niego z góry, a druga wsunęła się w pętlę. Poleciałem naprzód, obijając się niezgrabnie o krzesło; w tym wszystkim się zapomniałem i wyrwało mi się siarczyste przekleństwo. Nie było nawet głośne, bo wypowiedziane przez zaciśnięte ze złości i zaskoczenia zęby, tyle że mój najdroższy przyjaciel nie pomyślał o wyłączeniu mikrofonu, skutkiem czego mój w zamiarze cichy głos poniósł się po całej sali niezwykle wyraźnie, wprawiając prawdopodobnie połowę publiki w zdumienie, a drugą część w głębokie rozbawienie. Wzrokiem napotkałem dziewczynę spod wejścia, chowającą uśmieszek za dłonią.
igP7jsl.pngCzułem już piekące czubki uszu, więc szybko poprawiłem fryzurę, by je zakryć i oblizałem nerwowo usta. Popukałem palcem w urządzenie.
igP7jsl.png- Próba, próba, raz, dwa, trzy... - zadudniłem głębokim głosem, wywołując nieśmiałe chichoty. Uśmiechnąłem się przepraszająco. - Państwo wybaczą, grubiańska kultura krasnoludów już mi się udzieliła...

[tu będzie opis czytania na który teraz nie mam sił i Władcy Pierścieni do posprawdzania rzeczy XD]

igP7jsl.pngW pewnym momencie zorientowałem się, że czuję dziwny ciężar w kieszeni. Nie pojawił się on nagle, raczej jakby materializował się w niej powoli, ale dopiero gdy osiągnął pewną wielkość, do mózgu dotarł sygnał. Całej sytuacji towarzyszyło dziwne poczucie, iż coś było nie tak, jak powinno, coś się nie zgadzało... Nie umiałem tego w tamtym momencie wytłumaczyć, zwłaszcza że musiałem skupić się na książce i śledzić uważnie tekst, by nie zgubić wiersza i tym samym nie wybić się z rytmu. Nie mogłem pozwolić sobie na przypadkowe ruchy, wszystko tworzyło w końcu klimat - przynajmniej podczas mojego występu. Łatwo się wczuwałem w narrację, a wtedy rozpoczynałem spacery po scenie, czasem gestykulowałem, prawie jak w teatrze. Ness chyba faktycznie miała rację, że nadawałbym się do takiej fuchy.
igP7jsl.pngZakończywszy na [jakieśceniektórąmuszęsprawdzić], zatrzasnąłem książkę z zakładką w środku i wstałem. Podczas gdy rozbrzmiewały brawa i pojedyncze gwizdy, dołączył do mnie Dirk i obaj ukłoniliśmy się grzecznie, zapowiedzieliśmy kolejną sesję czytania, po czym zeszliśmy ze sceny. Towarzystwo poczęło się rozchodzić, zaś przyjaciel mierzył mnie złym - choć nie tak wściekłym, jak się spodziewałem - spojrzeniem. Zamachnął się niespodziewanie, próbując przyłożyć mi w brzuch, ale zdążyłem napiąć mięśnie przed jego ciosem i nie osiągnął zamierzonego celu. Skrzywiłem się kwaśno, rozpoznając w jego geście wpływ Nessie.
igP7jsl.png- Wytłumaczysz mi, co to było? - Dirk zmarszczył swoje krzaczaste brwi. Blizna na jego czole naciągnęła się nieznacznie przy tej minie, a rude wąsy i broda scaliły się w jedną szczecinę, kiedy jego cienkie usta zacisnęły się w grymasie niezadowolenia. - I jak mi znowu powiesz, że to...
igP7jsl.png- Zebranie rodzinne - dokończyłem za niego, wzruszając ramionami. Nie chciałem brzmieć impertynencko, ale te zebrania to w naszym domu świętość i niestety nie ja wybierałem godzinę ich zazwyczaj spontanicznego zwoływania.
igP7jsl.png- Ty kozi jebańcu - warknął na to on, ale już bez cienia agresji. Wywrócił ciemnymi oczami, co dla mnie było znakiem, że się poddał. Pewnie po prostu nie chciał słuchać podobnych wyjaśnień, jak za każdym razem. Nagle rzucił mi przenikliwe spojrzenie. - Chcesz wody?
igP7jsl.png- Tak! Matko, już ledwo wytrzymywałem-
igP7jsl.png- To sobie kup w automacie. Ja swoją wypiłem.
igP7jsl.pngWydąłem usta, przełykając złośliwe uwagi, świadom, że na to zasłużyłem. Wsadziłem dłonie w kieszenie w poszukiwaniu drobnych, i wtedy mnie olśniło.
igP7jsl.png- Właśnie! - zawołałem, wyciągając ten tajemniczy, ciążący przedmiot. Na mojej dłoni spoczywała złota obrączka, łudząco podobna do tej, o której niedawno czytałem. Uniosłem brew. - Któryś z was mi to podrzucił?
igP7jsl.pngDirk wyglądał na równie zdziwionego, co ja. Wziął ode mnie pierścionek i uniósł do światła, mrużąc oczy w zamyśleniu. Potem wsadził biżuterię między zęby i ugryzł. Obserwowałem to wszystko z jawnie krytyczną miną.
igP7jsl.png- Prawdziwe złoto. Nie widziałem, żeby któryś z chłopaków podchodził, a jedynym, który ma obrączkę, jest Mark. - Rozłożył ręce w geście wskazującym na to, że nie posłuży mi pomocą w tej kwestii. - Możesz go zapytać, czy nie zgubił. Chłopaki mogli mu zwinąć w ramach żartu. Wiesz, jak czasem lubią robić z siebie imbecyli.
igP7jsl.png- "Robić z siebie", tak... - mruknąłem do siebie pod nosem, wspominając dziesiątki momentów, gdy chłopaki udowadniali, że imbecylami, a nie robili się na nich. Darzyłem ich niczym innym jak sympatią, ale fakt faktem - potrafili zaleźć człowiekowi za skórę i pozbawić go cierpliwości w zaledwie pięć minut. - No nic, popytam ich. Dzięki. - Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu, obserwując, jak na jego twarzy wykwita uśmiech, zwiastujący koniec sporu, tak jak przebiśniegi odwoływały zimę, obiecując nadejście cieplejszych dni. - Dobrze się spisałeś dzisiaj. Wpadasz na obiad? - zapytałem jeszcze, kierując się do wyjścia. - Obca twarz może by trochę poluzowała napiętą atmosferę.
igP7jsl.png- Zobaczę. - Rudzielec udawał zamyślenie, ale ja wiedziałem już, że wróci tylko do domu się przebrać i zaraz zjawi się na naszym progu. Mieszkał sam od paru dobrych lat, a wcześniej jedynie z ojcem, z którym zresztą nie dogadywał się za dobrze; przyjaźniliśmy się już szmat czasu i traktowaliśmy go jak przyszywanego członka naszej rodziny. - Hej, Donne! - krzyknął nagle, kiedy przekraczałem próg sali. - Ty też zrobiłeś dziś kawał świetnej roboty.
igP7jsl.pngWyszczerzyłem do niego zęby, pokazując mu palcami znak zwycięstwa. Wychodząc, czułem się lżejszy o dobre parę kilo. Dirk bardzo rzadko serwował pochlebstwa, nawet te najprostsze, najniewinniejsze, poza tym jego babcia brała udział w wielu audycjach radiowych i nagrała wiele audiobooków, więc kiedy słyszałem od niego komplement, byłem podwójnie doceniony i szczęśliwy. Chłopak naprawdę znał się na temacie, choć nie ogarniała go w tym kierunku taka pasja jak mnie lub jego świętej pamięci babci. Udało mi się poznać tą kobietę i wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Subtelny uśmiech nie schodził jej z ust, a oczy patrzyły na wszystkich i wszystko tak dobrotliwie, że miękło się pod ich spojrzeniem w sekundę, gdy się na ciebie kierowały. Zwiedziła kawał świata i potrafiła opowiedzieć o nim setki historii, a każda z nich ciekawsza od poprzedniej; zaś jej ciepły, miękki głos relaksował, przenosił w inne miejsca i rzeczywistości z taką łatwością, z jaką się oddychało. Spędziłem z nią zaledwie paręnaście dni łącznie, ale wystarczyło to, by zauważyć, jak wielką miłością Dirk ją darzył, choć nigdy by się do tego nie przyznał.
igP7jsl.pngWciąż pamiętałem popołudnie, kiedy znaleźliśmy ją w ogrodzie. Siedziała w swoim ulubionym wiklinowym fotelu, z pochyloną głową, jakby spała. Może nawet w pierwszej chwili pomyślelibyśmy, że właśnie to robiła, gdyby nie dziesiątki czarnych motyli, które obsiadły jej ramiona i głowę. Na krańcach skrzydeł lśniły białe pasma, przetykane błękitnymi plamami; dowiedzieliśmy się później, że to rusałka żałobnik, niespotykana w tych rejonach. Pierwszy raz wtedy widziałem Dirka, jak płakał. Nie w karetce. Nie na pogrzebie. W moim pokoju, pochylony nad monitorem, wyświetlającym nazwę gatunku motyla.
igP7jsl.pngPotrząsnąłem raptownie głową, przywołując się do rzeczywistości. Zamyślony, nie zauważyłem nawet, kiedy znalazłem się w holu gościnnym, przed kominkiem i buchającym z niego żarem. W dłoni obracałem ciężki pierścień. Wydawał się jeszcze bardziej nabrać wagi.
igP7jsl.png- Zniszcz go! Wrzuć go w ogień, Frodo! - usłyszałem nagle wołanie z boku, na tyle zaskakujące, że aż upuściłem obrączkę. Potoczyła się ona w stronę kanapy i zatrzymała na bucie dziewczyny, tej samej, na którą wpadłem wcześniej. Pokręciła głową z dezaprobatą, a pasma gęstych włosów zawirowały w popołudniowym słońcu, wnikającym do pomieszczenia przez wysokie okna uniwersytetu, okalając jej głowę pozłacaną aureolą. - Po wszystkim, co przeszliśmy... - powiedziała z bólem w głosie, schylając się po biżuterię. Podczas gdy ona oglądała pierścień, ja zastanawiałem się, czy uda mi się dziś jeszcze raz zbłaźnić, bo póki co dobrze mi to szło.
igP7jsl.png- Prawdę mówiąc, to właśnie miałem zamiar go wrzucić - przyznałem z lekkim zażenowaniem, podchodząc do niej i przysiadając na podłokietniku. - Wystraszyłaś mnie.
igP7jsl.pngDziewczyna prychnęła z rozbawieniem.
igP7jsl.png- Cóż, miałeś minę raczej jakbyś zamierzał się samemu rzucić w ten ogień, a nie pierścionek.
igP7jsl.pngJej usta ułożyły się w szeroki uśmiech, któremu nie brakowało uroku. Oblizałem usta, patrząc w bok. Ładna dziewczyna. Teraz zaczynałem sobie uświadamiać, że widywałem ją czasami gdzieś z oddali; na pewno nie studiowała na tym samym wydziale, co ja.
igP7jsl.png- Nie chciałeś najpierw sprawdzić, czy po włożeniu go nie znikniesz? - zapytała z błyskiem w oku wskazującym, że lubiła się droczyć.
igP7jsl.png- Widać, że przegapiłaś pierwsze czytanie - odpowiedziałem na to, krzyżując ramiona. - Ten pierścień dzierży zbyt wielką moc, by tak po prostu go zakładać. Jeśli to on...
igP7jsl.png- Chciałeś najpierw to sprawdzić.
igP7jsl.png- Dokładnie. Jak Gandalf, gdy wrzucił go w palenisko, a na pierścieniu pokazała się Czarna Mowa... Jeden, by wszystkimi rządzić... - Uśmiechnąłem się kącikiem ust na ten fragment powieści, która do dziś definiowała dla mnie fantastykę. Wyciągnąłem rękę do dziewczyny. - Wybacz, nie przedstawiłem się wcześniej. Jamie.
igP7jsl.png- Marie. - Uścisnęła zdecydowanie moją dłoń.
igP7jsl.png- Zamierzasz przychodzić częściej do naszego kółka, Marie? - zagadnąłem, nie spuszczając wzroku z obrączki, którą nadal trzymała w palcach.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#4 2018-12-10 00:50:55

Dolores
Kucyponek Jednorogi
MacintoshSafari 604.1

Odp: The Unlikely Story

tumblr_inline_pdoj3zMsM61r8jbqm_75sq.gif
4e23c228b28194d118c4a4a97248bdb1.jpg

M A R I E        J O H N S S O N

Od zawsze miałam tylko jedno marzenie. Takie, które dzieci rysują na kartkach w przedszkolu. Takie, które ich rodzice przywieszają kolorowymi magnesami na lodówkę. Moim jedynym marzeniem był dom. Nie musiał być duży. Mógłby być nawet całkiem malutki. Chciałam mieć swój pokoik na poddaszu i psa, i ogródek. Ale najważniejsze - chciałam mieć kochających rodziców, dla ktorych mogłabym tworzyć kolorowe rysunki z fioletową trawą (bo przecież kto by się przejmował kolorami) i patykowatymi postaciami. Rysunki, które Mama z dumą wieszałaby na honorowym miejscu - samym środku drzwiczek do zamrażarki. Niestety, życie wyglądało zupełnie inaczej od marzeń. Tak naprawdę całe dzieciństwo spędziłam w sierocińcu, gdzie podrzucono mnie jak miałam niespełna dwa tygodnie. Nigdy nie poznałam moich prawdziwych rodziców. Porzucili mnie zanim nawet zdążyłam ich zapamiętać, zanim zdążyłam pojmować kształty i obrazy, pojęcia abstrakcyjne. Jako dziecko nie wiedziałam czym jest rodzina. Nigdy takiej nie miałam. Opiekunki i inne dzieci w sierocińcu nie byli kimś kogo uważa się za rodzinę. Panie nie dawały sobie z nami rady, było ich mało, znacznie mniej niż nas, dzieci. Często krzyczały, przelewały na nas swoje frustracje. Inne dzieci też krzyczały. A ja... ja nie potrafiłam krzyczeć. Zawsze chowałam się w schowku na miotły na parterze. Zamykałam go od wewnątrz i zapalałam małą żarówkę, która zwisała u sufitu. Potrafiłam siedzieć tam całymi godzinami, tak bardzo bałam się innych dzieci. Niekiedy udawało mi się zabrać ze sobą zabawkę, ale nieczęsto. Z czasem zamiast zabawki zabierałam książki - nauczyłam się je czytać w wieku pięciu, może sześciu lat. Pozwalały mi się przenieść do innego świata, zapomnieć o schowku na miotły, innych dzieciach, sierocińcu. Kiedy czytałam mogłam stać się kimś zupełnie innym: księżniczką zamkniętą w wysokiej wieży, młodą czarownicą w szkole dla magów, czy zwykłą dziewczynką, która wskoczyła do króliczej nory i przeniosła się w całkiem inny świat. Ja też żyłam trochę we własnym świecie, do którego nikt nie miał wstępu.
Miałam dziesięć lat, gdy poznałam moich Rodziców. Przyjechali w pewne słoneczne popołudnie, późną wiosną. Drzewa i kwiaty już dawno zakwitły, było bardzo ciepło, więc wszystkie dzieci bawiły się w niedużym i trochę zaniedbanym ogrodzie za sierocińcem. Większość piła lemoniadę i grała w siatkówkę piłką znalezioną gdzieś na strychu. Ja siedziałam pod starym orzechem z „Przygodami Guliwera” w ręce. Wtedy pierwszy raz ich zobaczyłam. Mama była piękna - wysoka, o długich prostych włosach i skórze w odcieniu mlecznej czekolady. Miała na sobie kwiecistą sukienkę i czerwone buty na obcasie, a jej uśmiech sprawiał, że serce topniało. Tata wyglądał zupełnie inaczej, choć też był wysoki, różniło ich praktycznie wszystko: on był szczupły, z gładko zaczesanymi włosami w kolorze miodu i jasną karnacją. Miał na sobie szary garnitur z niebieską koszulą i wyglądał na trochę spiętego, a jego policzki były delikatnie zaczerwienione. Długo rozmawiali z opiekunkami i bawili się innymi dziećmi, nie zwracając na mnie uwagi. Nikt nigdy nie zwracał, dlatego wróciłam do książki, by nie robić sobie fałszywej nadziei. A potem Mama, miała na imię Brigitte, przysiadła się do mnie, spytała co czytam i powiedziała, że też czytała tę książkę gdy była w podobnym wieku. Później zawołała Arthura, swojego męża i razem poszliśmy na długi spacer. Od tamtego momentu wiedziałam, że już z nimi zostanę. Chociaż nie byli moimi prawdziwymi rodzicami, wiedziałam, że wkrótce mnie pokochają a ja pokocham ich. Mimo to nadal nie mogłam uwierzyć, że z nimi zamieszkam, gdy kilka miesięcy później już finalnie przeprowadzałam się do nich.
Dom Johnssonów, nasz dom, znajdował się na przedmieściach miasteczka. Był niewielki i mieszał nowoczesność z klasycznym francuskim stylem. Kolory były jasne i świeże, dominowało surowe drewno, beże, biel i błękity. Dzięki dużym oknom wszystkie pomieszczenia były bardzo jasne, radosne. Mój pokój znajdował się na piętrze. Ściany były pudrowo-różowe, już stały w nim białe meble we francuskim stylu. Miałam duże łóżko z mnóstwem poduszek w różnych odcieniach różu, całe tylko dla siebie. Półki zapełnione były książkami, które mówiłam, że chcę przeczytać, ale było też trochę wolnego miejsca na nowe pozycje. W szafie kolorowe sukienki i jesienny płaszczyk, Rodzice kupili to wszystko dla mnie, bo w sierocińcu nikt nie miał zbyt wielu ubrań. Kupili mi też pierwszą lalkę - księżniczkę ze złocistymi puklami. Dokładnie pamiętam ten dzień, bo właśnie wtedy moje życie naprawdę zaczęło wyglądać tak jak je sobie wymarzyłam. Okazało się, że mama uwielbiała zakupy i wszelkiego rodzaju rozrywki, raz w miesiącu szłyśmy kupować nowe ubrania albo dodatki do domu, później jadłyśmy ciastka w kawiarni (moim ulubionym było czekoladowe z wiśniami, mama na zmianę jadła kokosowe albo kawowe), wieczorem zabierała mnie do kina lub teatru. Tata okazał się świetnym kucharzem. Spędzałam z nim długie godziny w kuchni i pomagałam przygotowywać weekendową kolację.
Jesienią poszłam do nowej szkoły, w nowych ubraniach i z nowiutkim plecakiem w różyczki. Na początku było w porządku, dzieci były znacznie milsze niż w sierocińcu. Każdemu podobał się mój plecak i kolorowe trampki za kostkę. Przy śniadaniu zawsze Mama plotła mi do szkoły długiego warkocza. Po południu przynosiłam rysunki wykonane na plastyce i chociaż nie miałam do tego talentu, to Rodzice zawsze przywieszali je na lodówkę za pomocą magnesu z wieżą Eiffle’a (Mama uwielbiała Francję, stamtąd pochodzili jej rodzice). Było pięknie. Niestety, jak wszystko w moim życiu, to co piękne nie mogło długo trwać. A trwało do pierwszego spotkania wychowawcy z rodzicami. Od razu było widać, że nie jestem prawdziwym dzieckiem moich Rodziców. Zupełnie nie byłam do nich podobna i nawet nauczycielka się trochę zdziwiła, gdy nas razem zobaczyła. Niektórzy rodzice szeptali coś do siebie, a dzieci szybko podłapały. Znajda, znajda - śmiały się ze mnie. Znów stałam się odludkiem. Na przerwach zamiast bawić się z innymi wolałam siedzieć w najdalszym kąciku i czytać książki. Nie chciałam martwić tym Rodziców - w końcu tyle dla mnie zrobili. Ale zauważyli, że coś jest nie w porządku, że jakoś przygasłam. Dlatego na pierwsze święta Bożego Narodzenia przygarnęliśmy psa ze schroniska, mieszankę Golden Retriwera. Był taką samą znajdą jak ja, a przy okazji najcudowniejszym psem na ziemi. Lubiła patrzeć w niebo, a wtedy w jej oczach odbijały się chmury, dlatego dostała imię Cloudy. Późńiej, pod koniec liceum za namową koleżanek zrobiłam sobie tatuaż na nadgarstku: mały kontur chmurki, by każdego dnia przypominał mi o wiernej towarzyszce. Wkrótce okazało się, że to dopiero nasz początek ze zwierzętami. Kilka lat później przybłąkał się do nas szary kocur. Był brudny, wychudzony i jak się później okazało miał chore zęby. Początkowo chcieliśmy go tylko wyleczyć i oddać naszym znajomym, ale z biegiem czasu okazało się, że skradł nasze serca i został już na stałe, a przy okazji zyskał imię - Dante, jak ulubiony Włoski poeta Mamy. Niedawno też przygarnęliśmy lisicę Jupiter, którą uratowaliśmy z hodowli lisów na futra.
Pomimo początkowej niechęci ze strony innych dzieci w podstawówce, w liceum zaczęłam się otwierać na ludzi. Miałam najlepszą przyjaciółkę Billie Jean, z którą co jakiś czas robiłam imprezy piżamowe, gdzie zadłyśmy owsiane ciasteczka Taty i oglądałyśmy stare filmy. Regularnie chodziłam na lekcje baletu i chciałam kiedyś występować. Wzdychałam do chłopca, który wprowadził się do domu obok i nasze okna na siebie wychodziły. Byłam przeszczęśliwa, gdy zaprosił mnie na bal maturalny. Pałałam szczęściem kiedy siedziałam w pokoju w mojej błękitnej sukience, a mama kręciła mi włosy na lokówkę. Skakałam z radości, kiedy dostałam się na pedagogikę baletową i wylewałam łzy, kiedy przed przeprowadzką rozstałam się z Christopherem. Pomimo okazjonalnych smutków moje życie było lepsze niż bym mogła sobie wymarzyć.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#5 2018-12-12 00:52:00

Dolores
Kucyponek Jednorogi
MacintoshSafari 604.1

Odp: The Unlikely Story

M A R I E        J O H N S S O N
This is la vie en rose

Plié, relevé, passe - zamknięte, otwarte. Zmiana pozy. Plié, relevé, passe... Nauczycielka wydawała komendy, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który czaił się w kącikach moich ust. Mieliśmy zajęcia z byłą primaballeriną Baletu Moskiewskiego Natashą Ivanovą*, moim osobistym wzorem do naśladowania. Kobieta była już sporo po pięćdziesiątce, jednak pomimo zmarszczek na twarzy i rękach nic nie wskazywało na jej wiek. W jej ruchach było widać grację i młodzieńczy wigor, w dodatku była silna oraz gibka.
- Rozciąganie! - Pani Ivanova klasnęła w dłonie. - I na dzisiaj to będzie koniec.
Jak na zawołanie wszystkie odeszłyśmy od drążków przymocowanych do dużych luster pokrywających całe ściany. Rozstawiłyśmy się po sali, tak by każda z nas miała wystarczająco dużo miejsca na wykonanie ćwiczeń rozciągających. Obręcz barkowa, uda, łydki, na koniec ukłon japoński. Kiedy moje czoło dotknęło chłodnego parkietu poczułam ulgę. A chwilę później owinięta bladoróżowym sweterkiem zamierzałam do szatni wraz z innymi dziewczynami. Nie miałam zbyt dużo czasu, chciałam przyjść na spotkanie kółka literackiego na uczelni, a wcześniej obiecałam Billie Jean, że się z nią spotkam na wydziale. W pośpiechu nasunęłam na body jasne jeansy i wygrzebałam w swojej torbie pączka. Trzymałam go jedną ręką i odgryzałam kęs, drugą wsuwając na stopę skórzane botki, gdy jedna z dziewczyn westchnęła:
- Rany, też bym tak chciała... móc jeść wszystko i wyglądać tak - ręką wskazała na moją figurę.
- Zazdroszczę - wtrąciła się inna. - Masz to po mamie, nie? Widziałam twoje zdjęcia z nią na insta, jest taka szczuplutka - niemal pisnęła i zrobiła rozmarzone oczka.
Przełknęłam kęs pączka i podniosłam głowę na dziewczyny w szatni. Nie było sensu tłumaczyć im mojej sytuacji rodzinnej.
- Mhm, chyba tak.
Uśmiechnęłam się, wierzchem dłoni otarłam z twarzy różowy lukier, chwyciłam niewielką sportową torbę, do której wcześniej wrzuciłam tiulową spódniczkę i baletki, po czym wyszłam z szatni machając wszystkim na dowidzenia. Studio taneczne nie mieściło się daleko od uczelni, ale zawsze to był kawałek, który musiałam pokonać. Poprawiłam więc koczka, zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam - z pączkiem w ręce i rumieńcami na twarzy. Dzień był słoneczny, więc w czarnym body z rękawem 3/4 pociłam się niemiłosiernie. Sweterek już dawno wylądował w torbie. Próbowałam też podwinąć rękawki trochę ponad łokcie, ale na nic się to zdało. Przechodnie zerkali na moje odsłonięte plecy i kark z wytatuowaną niewielką ręką Fatimy (ponoć miała mnie chronić przed złem).
- Ta dzisiejsza młodzież i ich mody... - powiedziała jedna babcia do drugiej, na tyle głośno, że spokojnie usłyszałam. Obie wpatrywały się w moje sporych rozmiarów wycięcie na plecach.
Cicho prychnęłam śmiechem, który starałam się zdusić ostatnim gryzem pączka. Zwinęłam papier, w który byl zawinięty mój pączek, w kulkę i przyspieszyłam kroku. Obcasiki moich botków stukały miarowo o płyty chodnika. Torba co jakiś czas zsuwała się z ramienia, pomimo moich nieustannych prób podtrzymania jej na swoim miejscu. Chyba jakiś komar ugryzł mnie w łopatkę, bo poczułam nagłe swędzenie, a zupełnie nie miałam możliwości, by się podrapać. Na szczęście na horyzoncie już wyrastał kampus uczelni. Jeszcze tylko musiałam pokonać niewielką górkę, rozległy trawnik i już pchałam ciężkie drewniane drzwi, by znaleźć się w chłodnych murach uczelni. Róźnica temperatur była wyraźnie odczuwalna, dlatego rozwiązałam wstążkę przytrzymującą mojego koczka i przeczesałam wlosy palcami. Miałam cichą nadzieję, że ułożyły się w ładne fale. Później zaczęłam przeczesywać wzrokiem korytarz w poszukiwaniu mojej najlepszej przyjaciółki (i współlokatorki zarazem). Co nie było trudne, z łatwością wypatrzyłam jasną czuprynę Billie Jean przy jednym z olbrzymich okien. Siedziała na szerokim parapecie i rozmawiała ze znajomym. Jej loczki w kolorze spłukanej mięty podskakiwały przy każdym ruchu głową. Billie Jean miała styl, którego czasem jej zazdrościłam. Nawet w worku na ziemniaki potrafiła wyglądać jak z żurnala (wiem, bo kiedyś ubrała się w taki worek na Halloween). Gdy mnie zobaczyła natychmiast się rozpromieniła, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Natychmiast zeskoczyła z parapetu a podeszwy jej zielonych Martensów uderzyły o posadzkę z głośnym plaskiem. Zarzuciła chude ramiona na moją szyję i wyściskała mnie, jakbyśmy się wieki nie widziały, choć zaledwie kilka godzin wcześniej jadłyśmy razem śniadanie.
- Masz go? - zapytała niemal od razu.
Przewróciłam teatralnie oczami, ale zaraz sięgnęłam na dno mojej sportowej torby i wyciągnęłam z niej gruby zeszyt w twardej okładce z papugą. Wystawało z niego mnóstwo kartek i karteczek samoprzylepnych. Billie Jean chwyciła go w dlonie jakby był jej największym skarbem i przytuliła do piersi. Skojarzyła mi się z Gollumem, z „Władcy Pierścieni”. Gollum... Władca Pierścieni...
- O cholera! - zaklęłam pod nosem i chwyciłam nadgarstek przyjaciółki, na którym widniał masywny zegarek, bo sprawdzić godzinę. - Jestem już spóźniona na zajęcia kółka literackiego!
Billie Jean zrobiła dziwną minę, gdy w pośpiechu zasuwałam torbę i rozglądałam się, w którą stronę powinnam iść.
- Muszę lecieć! - krzyknęłam na odchodne.
- Później w holu, przy kominku? - krzyknęła za mną Billie Jean, na co zdążyłam tylko unieść rękę z wystawionym kciukiem.

*Balet prawdziwy, ale nazwisko zmyślone.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
zakreceni - ageofsigmar - msu - fallenworld - strefa-yotube